Saturday, September 22, 2007

Hotel śpiący w kobiecie


Sonet.

Z cyklu: ZWIERCIADŁA

Na parterze podobno mieszkał Modigliani,
korytarze falują od jego popiersi,
małżonkowie schną w ścianach, z góry, in excelsis,
zsuwają się pospiesznie dni fatamorgany.

Echo czułości strąca windy z podnośników,
framuga przed jadalnią odrobinę krwawi,
w radiu zapowiedzieli niż znad Jugosławii,
powietrze drży od panter ze starych portyków.

Kiedyś miała fortepian, stawiała herbatę
na jego czarnej grdyce, a wewnątrz kościołów
suplikacje szeptały gorliwą kantatę,

teraz tańczy fokstrota, w daczach palą ołów,
stanę się jej wyrzutem, Otellem lub katem,
piąte: nie zabijaj i szóste: nie cudzołóż.

18-23.09.2007r.

Monday, September 17, 2007

Kobieta śpiąca w hotelu


Sonet.


Z cyklu: ZWIERCIADŁA

Portier zdejmuje skórę z głów zielonych krzeseł,
rubinowi mesjasze skryci w moim brzuchu
próbują przezwyciężyć śmierć wszystkich odruchów,
lecz piąta strona świata to krzyk martwych desek.

Dziś zasypiają we mnie Spielberg i de Palma,
koturny ich smokingów budzą lokatorów,
w recepcji dźwięk tłuczenia starych żyrandolów
poprzedza niewymownie szklanousta trauma.

O każdej porze pulsu przychodzi na nocleg
ofiara z trzech kieliszków burzących panteon,
gdzieś na zboczu łazienki zrzuca ciała obce,

zamienia się w kolędę lub w gasnący eon,
gram wtedy Antygonę w pościeli jak w todze
i myślę o dzieciństwie bezradnym jak Kreon.

15-17.09.2007r.

Wednesday, September 12, 2007

Koń zabijający mężczyznę


Sonet.

Z cyklu: ZWIERCIADŁA

Te kilka minut gniewu to moment zaledwie,
zanim podpalę Troję twojego podniebienia,
czasami bogiem jest Parys, a śmierć to Helena
śpiewająca w kąpieli szmaragdowe requiem.

Lady Makbet zatańczy z przewiązanym gardłem,
słońce spadnie na ziemię, włączą reflektory,
kiedy nas dwóch zobaczą, odrapię cię z kory,
w twoich oczach poczuję strach bycia centaurem.

Dziś jesteśmy, mój drogi, jak jedna rodzina,
włosy drzew jak czarczafy zsyłają nam cienie,
zapomniałeś zapachu rąk swojego syna,

życzę więc paranoi, bo zmniejsza cierpienie,
wróżki cię ukołyszą, a hemoglobina
powoli mi wyjaśni, czym jest ten rumieniec.

12.09.2007r.

Friday, September 7, 2007

Mężczyzna zabijający konia


Sonet.
Z cyklu: ZWIERCIADŁA

Galop go obezwładnił, był jak śpiąca łuna,
modlił się do Jowisza, już nie wierzył w Jahwe,
gdy zostałem dżokejem, cios zmienił się w zachwyt,
a kopyta zerwały strzęp złotego runa.

Jęk zwierząt to psalmodia lub pastisz milczenia,
bywa cieniem syreny skremowanej we śnie,
zmierzch dziś jest zbyt gorliwy, telefon w proteście
wybudza moje córki zimne z przerażenia.

Chcę, by umierał szybko, w grzywie jak w krwawniku,
ja będę małym księciem, tym z Exupery'ego,
zapalniczką podpalę obol na języku,

niebu przyśni się pająk z ciała spalonego,
czyż nie dobijam koni, gotowy do świtu,
w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

6.09.2007r.

Tuesday, September 4, 2007

Dziecko karmiące matkę



Sonet.
Z cyklu: ZWIERCIADŁA


Te twoje październiki są coraz krzykliwsze,
podobno byłaś diwą, tak w szkole mówili,
dzisiaj czasami jęczysz, jakbyśmy nie żyli,
ale już umierali wciąż w tonacji wyższej.

Uschłaś jak gobeliny, tylko kolczyk krwawi,
przyniosłem trochę warzyw, bo rośliny krzepią,
jak ci nie wstyd, mamusiu, palce ci się lepią
od śliny twoich oczu, które chyłkiem łzawią.

Mogę krzyknąć tak szybko, nawet nie usłyszysz,
skorpiony w twoich ustach przestraszy mój dyszkant,
a właściwie dlaczego tak nie lubisz ciszy,

jestem obok w krawacie, twój ostatni amant,
mogę cię pocałować w wargi albo w krzyżyk,
wybieraj, proszę, teraz, komedia lub dramat.

4.09.2007r.

Sunday, September 2, 2007

Matka karmiąca dziecko


Sonet.

Z cyklu: ZWIERCIADŁA

Małe Kanaan w wózku pachnie świeżą skórą,
w ogrodzie koszą trawę, krople krwi ziołowej
spływają pod paznokcie, przynoszą odnowę
łaskawym oknom, złym drzwiom, śpiewanym klauzulom.

Wiruje ceramika gryziona przez wilki,
długi nóż do owoców smakuje mężczyzną,
którego przedramiona pokrywają blizny,
rebelie codzienności, życiowe pomyłki.

Pierś trochę grafitowa, jak u Mona Lisy,
bielutkie meteory spływają mi na brzuch,
z pokoju gościnnego słychać telewizor,

przesuwam dłoń niepewnie jak madonna wśród lwów,
syneczku, czy też słyszysz - nawet ptaki szydzą
z mojego bólu głowy i twoich głodnych snów.

28.08.2007-2.09.2007r.