Saturday, December 31, 2011

Abiectum (14)


wymowne. zastanawiam się,
jak mogłeś to zlekceważyć.
sonet usłyszeli wszyscy:
zima w calais. pierwsza

pieśń lidokainy. parodos.
uciekli, uderzając o siebie
paskami trenczy – taniec
skórek od chleba. nie:

nie nadaremnie gradient
stał się rozejściem. ulica
w mieście redliną. a oto
i noc interlinii. włączony

procesor tekstu, eliksir.
word new.
word miserere.

tak śpiewam tobie,
martwemu.

o pierwszym
miesiącu roku.

31.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Pożegnanie"

Wednesday, December 28, 2011

Abiectum (13)


nikt z was jeszcze nie rozpaczał.
nie widział obłoku ogolonej
głowy ludzkiej. nawet jeśli
zauważyłeś lirę w ustach

drapieżcy, milcz. nadal ktoś
woła za tobą, wciąż rozsuwa
ekran i rozciąga dysk
horyzontu.

śnieg, przelotny deszcz,
ballady geometrów.
powoli pęka kołyska
archipelagu:

przez dziecko
przesypuje się
kamień
tynk
i powróz.

27.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Pustka"

Sunday, December 25, 2011

Abiectum (12)


wystarczy więź. niewiele er
wypełni resztę naszego życia.
owszem, może odnajdziemy
przenośnię ludzkiego ciała:

kobiety stwierdzą, że są nią
nasiona storczyka. mężczyźni
dostrzegą rozbitą pasiekę.
jeśli jednak zbudzić bożka

małych zmartwień, biada.
wszystko znów skryje się
pod słupami cieczy i scali
ze sobą petitem jednej

tonacji. tego nie zmieni
już nic. scena pożegnalna:
między ojcem a synem
ideogram zmierzchu.

25.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Cisza II"

Wednesday, December 21, 2011

Abiectum (11)


opowiadałem o tobie,
relikwio.

głęboko
osunęło się oko antyfony,
którym zapragnąłem cię sławić
w miastach mojego kraju.

niezdolny do śpiewu
nie wiedziałem, co
ze sobą począć.

zaplanowałem
traktat.

to zrozumiałe:
zadać sobie ból,
mówiąc o chlebie
stającym się
wydmą.

po chwili
modlić się
do przesuniętego
dotyku.

20-21.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Twarz"

Sunday, December 18, 2011

Abiectum (10)


żegnaj:

recytowana z obsesją
pierwsza księgo królewska.

ikono dagmary weyny
z klasztoru na synaju.

klawisze alt i delete.
krucha czcionko calibri.

doprawdy
wszystko dokonało się
poza nami.

z miazgi sylab
sznur ekslibrisu.

z przycisku eject
wysunięcie szyi.

18.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Bez imienia"

Friday, December 16, 2011

Abiectum (9)


najukochańszy. na szczytach gór
kończy się właśnie ziemski rok.
przyszedł wreszcie czas, w którym
zrozumiałeś, czym jest smutek

odrzutowców i potworny jęk
odlatującego oddechu. źdźbło,
liście konopne: rozsypują się
i okrwawiają tor tego pędu,

co dopiero serce. widziałam
obłęd w oczach chłopców.
dotykałam u znachora
ich przeciętych mięśni:

gdy ostrożnie wyjąć
wiotczejący język,
z ust wypływał kłąb
rudego powietrza.

16.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Powroty"

Szafa nr 41/2011: Karczewska


Dramat Wandy Karczewskiej nie jest wyłącznie dramatem utraconej narracji. Świadczy on również o porażce literatury głównego prądu, o jej niedostatecznej sile uogólniania polskich przemian literackich, zwłaszcza: przemian w centrum literatury regionalnej. Negacja literatur regionu doprowadziła do stanu swoistej afazji, rodzącej się zarówno wewnątrz krytyki literatury, jak i w obrębie metodologii badań literackich. Nie tylko czytelnik nie wie, w jaki sposób odnieść się do strategii pisarskich Karczewskiej. Nieświadomi poetyk regionalnych stają się również krytycy i historycy literatury. Brak metody rekonstrukcji intencji autorskiej doprowadza do zaniku systemu modelującego tekst literacki. Oznacza to dokładnie tyle – mówię tu w imieniu badaczy współczesnej literatury polskiej – że straciliśmy szansę pełnej filologicznej egzegezy dzieł takich, jak Głębokie źródła lub Wizerunek otwarty. Idiolekt pisarzy podobnych do Karczewskiej zróżnicował się bowiem do tego stopnia, że wytworzył metanarrację poza narracjami wiodącymi.

Matka na oświęcimskim obłoku. O nostalgii i sadyzmie w utworach Wandy Karczewskiej

Thursday, December 15, 2011

Szafa nr 41/2011


Trudno badać poetów fenomenologicznej pociechy. Z jednej strony są oni przecież świadkami śmierci tematu literackiego, z drugiej jednak pozostają w zagadkowy, niemniej jednak transcendentalny sposób, wpisani w literackość. Jak się wydaje, dobrze opisują ich kategorie filozoficznego witalizmu: najwyraźniej można mówić o nich jako o poetach odnowionych, zregenerowanych i odświeżonych. Pojęcie odrodzenia dotyczy w tym wypadku zarówno odnowy semantycznej, jak i językowej tekstu. Co jednak wymaga podkreślenia: witalność nie dotyka świata przedstawionego ich wierszy. Poeci fenomenologicznej pociechy pozostają lub mogą pozostawać pesymistami, a wręcz uchodzić w oczach interpretatorów za „tanatologów”. Do grona piszących w ten sposób skłonny byłbym zaliczyć wielu. Przedstawię jednak tylko dwóch: Jerzego Beniamina Zimnego, autora tomiku Dystans (2009) i Macieja Woźniaka, twórcę Ucieczki z Elei (2010).

Źródło i śmierć. Fenomenologia jako egzegeza literacka

Literackość jest dla Zimnego hekatombą – wyłanianie się semantyk poetyckich w Dystansie wydaje się jednocześnie nieść za sobą siłę porodu i smutek poronienia. Nie ma różnicy między źródłem a śmiercią, narodzinami a rzezią niewiniątek. Fenomenologia rodzi się w krwi i zaczyna swoją wyprawę od rany – to zdaje się przyznawać podmiot liryczny Zimnego. Woźniak patrzy dalej. Jeśli przywołać metaforykę Urszuli Kozioł, ruch rzeczy jest dla autora Iluzjonu ruchem naziemnym, powierzchniowym, oscylującym, ruch słowa zaś – krążeniem podziemnym, nagrobnym, zapadającym się ku dnu. Litera rodzi się w uniwersum Woźniaka ze szczątku rzeczy, żywi się ich synergią, literatura zaś, jak się wydaje, jest postfenomenologiczną rozprawą ze światem.

Tuesday, December 13, 2011

Abiectum (8)


spójrz proszę: dzień ma się
już ku zachodowi, a pustą
część mieszkania oświetla
wreszcie snop drżącego

światła. czas metamorfozy
jest bardzo krótki, ojcze.
wiedz, że zawstydziłbyś
mnie, ukazując mi swoją

przemianę. pomyślałbym:
oto nagość, nic jej nie
poruszy ani nie wzniesie.

wybiegłbym na ulicę,
plącząc języki świata.
mówiłbym rodzinom:

odrażające,
odrażające.

13.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Twarze: 6"

Saturday, December 10, 2011

Abiectum (7)


w hołdzie tobie,
który tu pozostałeś
najdłuższe rozmowy świata
i jego najciemniejsze noce.

– cały ten ferwor wokół sekretów:
parabole, refleksy, przewracanie
ciał –

nieszczęsne ochędóstwo.
liryczne hic est nihil.

będziesz łaknął i pragnął,
a ja wskażę studnię i pokarm.
kiedy się wzmocnisz, nazwę cię
swoim ojcem. już zrozumiałeś:

splendor umiera. któż może
wiedzieć, co żyje dłużej:
dolmen czy sprzączka
nad otokiem czapki.

stąd wielka wędrówka
tysięcy mężczyzn
przeprawiających się
przez zabite rzeki.

– zabij mnie ojcze.

bóg powiedział:
paroksyzm.
drzewo krzyknęło:
natychmiast –

10.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Przemijanie"

Sunday, December 4, 2011

Abiectum (6)


krótko trwała moja rozpacz.
przyzwyczaiłem się do małych
gruzełków pozostawianych
na rzeczach przez wszystko,

co utraciliśmy, ojcze. buduję
teraz ogród i łączę ziemię
z pędem. wierzę, że w końcu
narodzi się ciało, nie zaś jego

przetoka. nie boję się zarazy
ani ryku ulewy. drżę jedynie
na myśl o pałeczce cholery
wielkości szpilki. boże, ona

odwróci nasze skóry do piasku,
a wówczas nic dla nas, ojcze.
może kwiaty na poplamionej
ligninie. może resztki ampułki

wbite w naszą twarz. według
starych wiar w czasie choroby
przez ziemię przetacza się
zaklęcie. nie mów go, ojcze.

rozprosz ciemność nocy.

4.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Ulotność refleksji"

Saturday, December 3, 2011

Abiectum (5)


nadszedł czas łamliwości.
jeśli dziś lub jutro ostrożnie
dotkniesz styliska siekiery,
nie dotkniesz styliska, ale

pękającego ościenia. nikt
nie podpowie ci, czemu
na dnie starorzecza osad
zmienił się w proszek,

dlaczego ciało skręcone
w sennik nie znalazło
swojego miejsca pod
ziemią. to ty jesteś

galernikiem: kochasz,
ekshumujesz, żywisz
i dajesz nadzieję. jeśli
zatrzyma cię oko,

wyłupisz je gałązką.
jeśli wstrzyma skóra,
przebijesz ją żaglem.

3.12.2011

Krzysztof Schodowski, "Spotykamy się po tamtej stronie"

Monday, November 28, 2011

Anadiomene


Andrzejowi Gronczewskiemu

Jestem, Anadiomene. Możesz mnie poświęcić:
najpierw zsunie się głowa, matka moich domów,
potem spłynie obojczyk – zawiązka kokonu.
Deszcz wiele porozdziela, przetoczy, oszczędzi.

Nade wszystko surowość. Ciągłe przesłanianie
ciemnych jasną zasłoną, martwych drzewem życia.
Dziś wierzę w osłonięte, wypełniam przebicia
pokruszoną wikliną, z reszty tworzę znamię.

I choć, Anadiomene, zatrzaśnięto bramę,
wszystko już wyjaśnione. Mówię o nadziei,
która zeszła do siebie, chcąc odnaleźć lament

i znalazła potworność. Nikt się nie ośmieli
nazwać jej opiekunką. Uderza odłamek,
mijasz poranionych – niemal zrozumieli.

28.11.2011r.

Saturday, November 26, 2011

Abiectum (4)


spójrz jak odmieniła mnie
czarna suita. jak między
obrzynek języka a okrawek
podniebienia wsuwa się

nagi wiersz i rozrywa
kantatą policzek. jakiż
donośny ptak – szepczą
z podziwem bogowie

głosem zawiniętym
w szeleszczący całun.
jakiż promieniujący
oddech – dopowiadają

uduszeni w komorach
gazowych. a truchełko
schło

anioł cząstka.
cząstka anioł.

na kuchennym
oknie – śpiewam

resztką sił. krew
spływa z ust do rąk.
z rąk spływa do rzeki.

26.11.2011

Krzysztof Schodowski, "Twórca"

Thursday, November 24, 2011

Abiectum (3)


wszystko przekazałem śmierci
i nawet obcym mówię: krótkie
są moje dni, chwiejne

jest moje serce. tyle niemądrych
baśni, z których przecież mogły
narodzić się elegie.

tak wiele światła schnącego
na gładyszce, które mogło
przedzielić łunę.

w moim kraju wierzono, że chłopcy
bici po twarzy milkną, nim odejdą,
by zasadzić las.

25-26.11.2011

Krzysztof Schodowski, "Bez tytułu"

Thursday, November 17, 2011

I Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej


Niejednokrotnie w swoich utworach pisarka doprowadza do rozbicia figury domu, przy tym: do unicestwienia tego, co Kamieńska określała mianem jej własnej tonacji lirycznej. Sadyzm, wprowadzany w nostalgiczny, kalejdoskopowy pejzaż świata przedstawionego, Karczewska realizuje za pomocą zabiegu trudnego do opisania z perspektywy historycznoliterackiej. Dla potrzeb niniejszego szkicu określę go mianem ataku narracyjnego. Tego rodzaju atak, akt narracyjnej i pisarskiej agresji wobec fabuły utworu, uważny czytelnik autorki napotyka już w prologu Wizerunku otwartego.

W podobnym, choć zwielokrotnionym doświadczeniu uczestniczy on również, zapoznając się z epilogiem Głębokich źródeł, w którym Maria – narrator powieści – ujawnia swoje demiurgiczne skłonności i demaskując kreowaną przez siebie fikcję literacką, doprowadza do ostatecznego kolapsu utwór, który narratywizowała. I oto wskutek ataku narracyjnego dochodzi do przedziwnej sytuacji metanarracyjnej. Do implozji. Głębokie źródła zapadają się w siebie. Książka sama sprowadza na siebie zagładę, gdyż narracja okazuje się autodestrukcją. Maria – narrator powieści Karczewskiej – likwiduje kolejnych bohaterów utworu, jednego po drugim, ujawniając ich fizyczną niesamodzielność.


Pastisz jako działanie narracyjne zawsze konsternuje czytelnika, rozwarstwia struktury świata przedstawionego utworu, tym samym unieważnia logocentryczną zasadę konstrukcji tekstu, tzw. literackość. W powieściach Wandy Karczewskiej, pastiszujących sagi rodzinne, unieważnienie to musi sięgać również podstawowej figury magicznej w literaturze, jaką jest figura domu. Rozbicie obrazu domu wprowadza do formuły sagi rodzinnej silny motyw traumatyczny, w powieściach Karczewskiej ujawniający się w reakcjach, które określiłem mianem ataku narracyjnego. Po zniszczeniu domu niemal natychmiast musi dojść do autodestrukcji narracji. Znamienne jest to, że atak narracyjny, którego w Wizerunku otwartym dokonuje Paweł Męczennik, okazuje się dokładnym odbiciem ataku Marii na narrację w Głębokich źródłach.

Także:

Nie tracić literatury regionów - rozmowa z Karolem Samselem

Monday, November 14, 2011

Zenit


Każdy wciąż to pamięta. Od krwi za cegielnią
do podpalenia fary. Chciał słuchać godzinek
i wszedł do Matki Siewnej, jakby niósł zaczyny
do kwaszenia chlebów. Na wodzie popielnej

ziarno wrośnie w pierś siewcy: tak prorokowali
ci, co wiedzieli wszystko – mędrcy, hierofanci.
Zlał mateczkę benzyną, wysmagał różańcem:
uderzały o werniks czarniutkie korale.

Kruszał na jego oczach jak palone drzazgi
albo litania do krwi kwiecisty, jasny sad.
Bił łomem i rozumiał, że zbite do miazgi

źródło wypuści pędy, że zbieleje krwiak,
a z nim roztopi się śnieg. Powroty, odjazdy.
Dom palił się jak skrzydło.

Bóg spalał się jak ptak.

Wrocław-Warszawa, 8-14.11.2011r.

Friday, November 4, 2011

Kolęda


zmiłuj się ziemio.
oddziel grudę od pryzmy.
oddal zwłoki od ochry.

mój język jest zawiły.
usta: miękki różowy
węzeł, który płuczę

pod wieczór, aby
umacniać zacisk.
mówią: leszczot.

jeśli go zlepisz,
zlepisz kapliczkę
krwią. a zatem

zmiłuj się ziemio,
z której wznosi się
pył – jeśli ma

zrodzić dziecko,
urodzi je choćby
zgięta

pod ciężarem
noża.

4.11.2011

Sunday, October 30, 2011

bez kultury


Tym razem przynajmniej słowo na temat tego, czemu współczesna parodia: neoparodia – jak chciałoby się rzec – z karnawału przekształciła się w rozgrywkę. Już począwszy od Skamandrytów, wraz z gestem zrzucania płaszcza Konrada, następnie z pieśniami szczurołapa Władysława Sebyły, parodia uzewnętrzniła serio, z karnawału przechodząc wręcz w mszę dziejów, podejmując tym samym krwawy spór z literaturą wysoką. Stawką starcia okazało się to, co teoretycy literatury zwykli nazywać literackością. O literackość, czyli o posłuch, o prawo głosu, o świętego Graala literatury parodyści rozgrywali i rozgrywają walkę z poetami tzw. wysokiego modernizmu.

Parodia jako rozgrywka

Vaporetto


niech będzie nam przebaczone.
oto spaliliśmy maszynę tkacką
i rozpaczamy z samorodkiem
nadpalonej wełny na rękach.
o czasie niewiędnący, arterio
rozdwojona promieniem – nie
było nam dane wierzyć równaniu
lśniącemu jak luidor. lgnęliśmy

ku światłu prochowni,
latarniom nad auschwitz,
szkłom impresjonistów.

mówili dobrotliwie. rozkładali
stelaż nawet na wilgotnej klepce
warsztatu. śpiewali kantyczkę:
sauckel i hess, koch i mengele.
jak odejść, gdy ktoś inkantuje
elegię i wprowadza ją w tunel,
w którym ziarno głosu karmi
ziarno ptaka?

nie sposób odjąć dłoni
rozwieranej przez pierścień.
zawrócić samolotu
krążącego nad wioską.

30.10.2011

Saturday, October 29, 2011

Rosa mystica


tu nikogo już nie ma.
ta ziemia żyje jałmużną.
jeśli oddać jej rzemyk,
zmieni go w przełęcz.
złożyć w niej pliszkę,
rozmoknie od runa.

oto tkwisz pośrodku:
sklepiasz przejście?
wyciszasz poświst?
schiller powtarzał,
że zadrwił z umarłych,
gdy ujrzał groblę

gnijącą
jak klepsydra.

29.10.2011r.

Friday, October 21, 2011

Salon Literacki


W konfesji podmiot Fietkiewicz-Paszek wydaje się niezwykle powściągliwy, niechętnie korzysta przy tym z nieskończonych uprawnień, jakie nakłada na niego klasyczny gatunek sonetu. Choć nieskończone są możliwości ekfrazy, a także retoryka intymna i metafizyczna, nie odczuwa się w Próbach wyjścia tęsknoty za lingua adamica. U Bordowicza tego rodzaju uczucie odczuwało się wyraźnie, co czyniło Galaad tomem nieco manierycznym i prowokacyjnym. Umiarkowany dukt monologów Fietkiewicz-Paszek, utrzymywany bez znaczących zmian tempa i transakcentacji, wydaje się ważniejszym od monologów Macieja Bordowicza. Mądrzejszym o doświadczenie utraty języka, a jednocześnie wzbogaconym o wygłos, przebicia mowy, strzępy, urwania. Czyżby Fietkiewicz-Paszek, niejako w opozycji do konwencji sonetów XX-wiecznych, proponowała czytelnikowi poezji po 2000 roku post-sonet? Galaad i Próby wyjścia miałoby dzielić aż tak wiele?

Nowe Galaad

Monday, October 17, 2011

Małgorzata Rybakowska o Dormitoriach


Wiersze, ułożone prostym słowem i oszczędne w środkach stylistycznych, otwierają przed czytelnikiem bogactwo emocji, wyrażonych w ujmujący i refleksyjny zarazem sposób; wertując strony Dormitoriów napotykamy młody egzystencjalizm, próbujący zrozumieć problematyczność ludzkiego życia, a także ująć je w karby słów (co wcale nie jest łatwe, wiele tekstów Samsela jest jakby niedomkniętych, oczekujących wciąż na swoje zakończenie).

Karol Samsel "Dormitoria" - Metafizyczne podróże współczesnej poezji

Sunday, October 9, 2011

Akronim


Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej

W domu jest tak żarliwie. Przywiozłem pamiątki,
których nie rozpoznajesz. Wysiadłem z pociągu,
myśląc wciąż o Elektrze: ciało w środku rombu,
jeśli ściąć je dwusieczną, plami tor, a szczątki

uderzają o krawędź resztką wzbitej sfery.
Jest późne popołudnie: to, co osądzamy,
już się nie rozprzestrzeni, między pustyniami
oleje wsiąkną w piasek i oddzielą ery,

przesycą konstelacje. Wyjdź ze mną na plażę.
Zaraz mnie nie będzie. Panuję nad strachem:
wiem jeden, jak utrwalić zwierzęcą odrazę,

która wstrzyma głosy, strzaska je rejwachem.
Zsypiemy usta kobiet: kołowrotek marzeń –
po sferze konstelacja. Po Elektrze Rachel.

9.10.2011r.

Krzysztof Schodowski, "Bez imienia"

Wednesday, October 5, 2011

Abiectum (2)



zmierzamy ku słońcu. nie pozwolono
nam zasnąć i tylko kilkorgu pokazano
drogę do zniszczonego wehikułu.
dotarliśmy: odnaleźliśmy wierność

w rozciągniętej ranie przedmiotu.
widząc dziecko zabite na zjeździe
z bocznicy, pytaliśmy: kim jest ten,
który nas kocha? mój boże, zupełnie

niepotrzebnie: jeśli zmieszać ziemię
z ciałem, narodzi się dom. jeśli wodę
z włóknem, napłynie źródło. twarz

przesypana przez skórę
promienieje, dopóki
nie znajdzie okrycia.

5.10.2011r.

Krzysztof Schodowski, "Jestem"

Friday, September 30, 2011

Abiectum



wyobraź sobie pasmo,
które przecinasz, aby
uwolnić linię zwiniętą
wokół szyi dziecka.

milcz: oto dotykasz
polichromii kościoła
płonącym zniczem,
a ściany transeptu

kołyszą się jak spalona
kołyska. przypowieść
o zgubionej drachmie
mogłaby opowiadać

o zajętym dominium.
mógłbyś zrozumieć
więcej, a zamiast tego
dzielisz się przeczuciem.

czy wiesz, że dawniej
lalki wytapiano
ze srebra?

z zakażonych ran
nie odsączało się krwi.
z rozkutych ścian
tworzywa.

30.09.2011r.

Krzysztof Schodowski, "Bez tytułu"

Monday, September 26, 2011

Dessous



chrzęst i chrzest
dwie powierzchnie
którymi wyłożyłeś
posadzkę labiryntu


zastanów się, czy mógłbyś
odrzucić miejsce, które
jest twoim przytuliskiem.

spróbuj uczynić to powoli,
tak aby żadna wyniosła istota
nie miała ci za złe, że zaniechałeś
nad nią opieki. że ogłosiłeś

orędzie, które potem
przemieniłeś w pęknięte
łożysko. niech nic cię
nie oburza: dopuściłeś,

aby uschnął ogród
dojrzewający dzięki
powolnemu mieszaniu
ziaren. doprowadziłeś

tych ludzi do wściekłości
i nie znasz dnia – już dziś
wchodzą z harfami
do rozświetlonych sal.

śpiewają, że pragną
zagarnąć ocean i wyjmują
spłoszone, żyzne dłonie.
mówią: strzeżmy się,

ale ich głosu
nie niesie
ich cisza.

26.09.2011r.

Krzysztof Schodowski, "Bez tytułu"

Sunday, September 25, 2011

Szafa nr 40


Kuszące jest mówić o najnowszym tomie próz poetyckich Beaty Patrycji Klary jako o odwróceniu Trenów Jana Kochanowskiego. Temu podobieństwu – podobieństwu przez różnicę – poddał się autor posłowia do Zabawy w chowanego, Marcin Orliński, pisząc w zakończeniu swojej interpretacji: Beata Patrycja Klary najpierw wciela się w postać Jana Kochanowskiego, co pozwala jej urodzić własnego ojca, a potem przemienia się w postać Urszuli, dzięki czemu naprawdę staje się jego dzieckiem. Spostrzeżenie Orlińskiego jest o tyle trafne, co niebezpieczne dla lektury trenów Klary. Zgodnie z tym ujęciem bowiem zakłada się w Zabawie obecność podmiotu rozmytego, amorficznego, postaci stale przebywającej pomiędzy dwiema osobami dramatu: figurą martwą i żyjącą, Urszulą i Janem, córką i ojcem, kobietą i mężczyzną, poetą i dzieckiem. Tymczasem tom Klary to przede wszystkim tekst o samobójstwie jako sposobie na odnalezienie ojca, czyli: na odnalezienie straconego czasu.

(Macie swoją śmierć)

Żądza doprowadza Haviland do regresu w śmierć, śmierć bowiem jest jedynym faktem, tj. jedynym zdarzeniem rzeczywiście istniejącym. Tylko ona okazuje się ikoną budującą w hologramie świata pożądania tożsamość wyodrębnioną poza ów hologram. Dramatem Heleny, podobnie jak dramatem awangardy ponowoczesnej, jest jednak to, że ikona powraca do hologramu i staje się idolem. Po stadium pożądania, rozmyciu i zwielokrotnieniu podmiotu, następuje apatia i awersja: podmiot ulega rozproszeniu. Aby do tego nie dopuścić, język awangardy musi utrzymywać się w stanie wiecznego rozpoznawania ikony w hologramie, tj. nie pozwalać żądzy rozproszyć się w grotesce ani nie poddawać tego, co wydobyło się poza świat hologramu, idolatrii. Mam wiele wątpliwości co do tego, czy awangarda mogłaby pozostawać czujnym strażnikiem. Kobietę wisielca tylko raz widzi się jako ikonę, każda kolejna Jokasta jest wyłącznie idolem poprzedniej, wszystkie marzenia o niej to tylko wymowny powrót do świata hologramu. Jak zresztą ze zrozumieniem wskazuje Płaczek: w naszej wsi nie było nigdy oczu […] wszystkie wybito.

(Marzenie o Jokaście)

W najnowszym numerze "Szafy" także:

Krzysztof Schodowski - Karol Samsel: Altissimum (dział: Ekfraza).



Szafa. Kwartalnik literacko-artystyczny nr 40

Tuesday, September 20, 2011

Odjęcie


oto posążek kobiety, która
wskutek straszliwej pomyłki
straciła władzę w nogach.
zanim nadejdzie felczer,

mamy się w nią wpatrywać.
jeśli jeszcze żyje, urzeknie
ją to, że milczymy, widząc
przed sobą ziemię martwą

i żywą – i wybierając martwą.
niosąc ją pod dom i zapalając
światło na schodach. gloria
in excelsis: powie naszym

pokrwawionym rękom
i rozpuści w nich rzeczy
o nierównych krawędziach.

20.09.2011r.


Krzysztof Schodowski, " - "

Wednesday, September 14, 2011

Absalom


Krzysztofowi Schodowskiemu

o twarda, nieukołysana ziemio.
niczego już nie wypowiem.
uwielbiam cię i milczę:
jeśli trwa pora zenitu,

wznoszę domy i mosty.
jeśli trwa pora nadiru,
zgniatam kosteczkę
strychniny i zalewam

wrzątkiem. moje serce
pąsowe: wracam.
mój lesie nabiegły
krwią: odchodzę.

14.09.2011r.

Krzysztof Schodowski, "Refleksja"

Monday, September 12, 2011

Artpubgaleria: Altissimum


Serdecznie zapraszam w czwartkowy wieczór do Artpubgalerii. Razem z Krzysztofem Schodowskim chcielibyśmy opowiedzieć o Altissimum, czyli o poszukiwaniu jedności i poszerzaniu granic obrazu. Sam środek września, ale w ekfrazach trwać będzie ostatni dzień lata. Z nadzieją na spotkanie właśnie w tym czasie – zapraszam Państwa na wernisaż...

Drozd


odprawili nas.
fiakier dowiózł
pod stary tartak
mówiąc: na noc
śpijcie z chudobą

wrócę. matka
mu nie wierzy:
ma serce drozda.
głos przecieka
przez tarcicę.

niemoc.

12.09.2011r.

Sunday, September 11, 2011

Bukolika


Klaszczą kastaniety.
R. Brandstaetter

zatrzymaj się. oszczędnie i zapamiętale
odmierzaj granicę, za którą drzewa
zmieniają się w tor lotu jak ciała
poprzedzielane kiełkującym szkłem.
nie przygotuje cię nikt. mężczyźni
będą umierać, kobiety opłakiwać

upadające domy. czyż opłakiwać
oznacza posiąść czas i zapamiętale
drażnić się z nim jak mężczyźni,
którzy przywiązują do drzewa
starą klacz i ranią ostrym szkłem,
jakby zakrzykiwali echo jej ciała?

spójrz, jak ostrożnie martwe ciała
lgną do przychodzących je opłakiwać.
jeśli postawić jedno z nich przed szkłem
weneckim, chłonie siebie. zapamiętale
szuka ujścia wody i chce ścinać drzewa:
przypomniało sobie, jak cięli mężczyźni,

w jakiej ciszy korowali pnie. mężczyźni
życiodajni, mężczyźni niosący swoje ciała
ze zrozumieniem jak naszyjniki. drzewa
pełne listowia, mówiące: opłakiwać
to szukać pustyni i wciąż zapamiętale
odnajdować ją w ogrodzie nad szkłem.

są ci, których wzywasz - między szkłem
a skałą - i ci, których gubisz: mężczyźni
i kobiety. jarzmo, którym zapamiętale
obwiązujesz czoło. nic więcej: ani ciała,
ani krwi. ani boga, którego opłakiwać,
ani świata, którego osłaniać. drzewa:

na krzyż, stół, drzwi i kołatkę. drzewa
tu zostaną – świątki porysowane szkłem
i ty w dniu, w którym czas opłakiwać,
stojąc u świateł wejścia. mężczyźni
nie zrozumieliby rozpaczy tego ciała,
które nie należało do ptaka: zapamiętale

wracającego do człowieka. mężczyźni
twierdzili: powrót jest życiem. szkłem
świecącym w ranie – zbyt zapamiętale.

10-11.09.2011r.

Krzysztof Schodowski, "Twarze: 2"

Thursday, September 1, 2011

Wakat


Potrzeba laboratorium nowoczesnego, swoistej, auratycznej przestrzeni, aby stworzyć utwór, który nosiłby znamię solilokwium, tym samym: znamię artyzmu głodu. Narodziny laboratorium zaś zawsze zbiegają się w czasie ze śmiercią domu. Także, co szczególnie istotne, zbiegają się w przestrzeni: na gruzach domu rodzi się warsztat pracy. Solilokwium jest owocem pracy w laboratoriach głodu, mit zaś skutkiem nadprodukcji sensu w obozach śmierci. Drastyczne zestawienie, to prawda, niemniej jednak – zestawienie uzasadnione.

Choć mit to nic ponad utrwalone podanie, mimo to stabilizuje ono równowagę wartości kulturowych i cywilizacyjnych, funduje ich proporcje i charakter. W tym przeciwstawnym rozumieniu mitu i solilokwium jako narzędzi literatury sytej i głodującej, Kuczkowskiego należałoby uznać za mitologa, tym samym za poetę-ekwilibrystę, strażnika równowagi mitu, Szymoniaka zaś za artystę głodu, a więc mitomana, barbarzyńcę w ogrodzie, żądającego empatii, nie zaś satysfakcji, chaosu, nie równowagi, spisującego solilokwia, wątpiącego zaś w tekst, czyli w źródło.

Głód w Ameryce. Literatura głodująca i literatura syta - uwagi do "Poematu amerykańskiego" Krzysztofa Szymoniaka

Sunday, August 28, 2011

Parę słów o czułości - po wieczorze


Serdecznie dziękuję Państwu za wieczór w Bibliotece Oliwskiej, za wspaniałe przyjęcie i wysłuchanie mojej refleksji na temat języka czułości w literaturze. Gorąco dziękuję Jerzemu Beniaminowi Zimnemu za znakomity dialog - rozumiejący i polemiczny zarazem. Właśnie dzięki Niemu w ciągu spotkania dwugłos poezji empirycznej z metafizyczną wyłonił się po raz kolejny. W innej, bynajmniej nie klasycznej odsłonie.

Wielkie podziękowanie pragnę złożyć także Gabrieli Szubstarskiej za prowadzenie spotkania i wiele ciepłych słów pod moim adresem. Zaszczytem było dla mnie rozmawiać z Państwem o Czesławie Miłoszu i filozofii rosyjskiej, gdańskiej powieści Oskara Tauschinskiego pt. Świętokradztwo. Także o milknięciu poety.

Spotkanie zostało zarejestrowane i jest dostępne w dwóch częściach w folderze: Dokumenty.

nie uwolnisz głosu


rozumiemy przynieśliśmy niepokój.
zmąciliśmy złotą trawę
do pierwszych śladów rdzy.

porost wypowiedział słowo,
które zatrzymało nas
na tokowisku cietrzewi.

pielęgnując ciszę
staniesz się nią.

Czarnia, 27.08.2011r.

Wednesday, August 24, 2011

Altissimum



myślę, że mogłeś mnie pozostawić.
nie zdarzyło się nic, co uprzytomniłoby,
że nie będzie mnie przy tobie.
miałeś do tego prawo.

usprawiedliwiam cię każdego dnia
i sławię twoją niepamięć. nad ranem
opowiadam wszystkim o miłości bez żalu.
wieczorami o żalu bez miłości. na krótko

dokonuje się wielka przemiana postanowień
i wierzę, że patrzysz na mnie ze zdziwieniem
jak na odbicie w świetliwie.

niewymowne i mętne.

Krzysztof Schodowski, "Ja już nie czekam"

__________________________________________

Ekfrazy do rysunków Krzysztofa Schodowskiego
wkrótce w Artpubgaleria. Serdecznie zapraszam.

Wednesday, August 17, 2011

Parę słów o czułości


We wtorek, 23 sierpnia o godz. 17.30 zapraszamy do Filii nr 2 WiMBP - Biblioteki Oliwskiej, w której odbędzie się niecodzienny dwugłos poetycki pod tytułem: Parę słów o czułości.

W spotkaniu wezmą udział: Karol Samsel z tomikiem Dormitoria oraz Jerzy Beniamin Zimny - poeta, krytyk literacki. Spotkanie poprowadzi i o autorach opowie Gabriela Szubstarska.

Serdecznie zapraszamy.

Gdańsk - Parę słów o czułości

Wednesday, August 3, 2011

Rhode Island


Nieśmiertelne
z niechęcią daje się zedrzeć
z tego, co śmiertelne.

R. Lowell

Woda nie odpowiada. Nad domami jasność
i jest już prawie pewne – umrę niewidzący
z dala od tych wybrzeży: są odrażające,
kępy trawy i gliny okrwawiają światło.

Czytasz wiersze Audena, myślę, że to już zmierzch,
widziałem wszystko, Harriet. Przemyślałem czułość,
noc w motelu w Woonsocket, ciemność nad półkulą,
jaspis i makabreskę. Tyle wyznaczył jęk.

Nie przenieśli w nas świata. Tylko plątaninę
schnących łusek i drewna. Pył, chalcedon i jazz.
Nie jesteśmy już dziećmi. Ktoś usłyszał drwinę

w naszym złamanym szepcie i powiedział, że jest
w nim zbyt wiele przestrzeni. Pytasz go o imię,
ono wystarczy, Harriet. Wystarczy. Oszczędź mnie.

Kołobrzeg, 3.08.2011r.

Monday, August 1, 2011

Delaware


Cóż gorszego jak słyszeć płacz
późno zrodzonego dziecka?

R. Lowell

Byłem okiem snycerza i nie rozumiałem,
że pod gazą batystu wszystko, co umkliwe
przędza stopiła w szylkret, oddaliła wniwecz
kanwy spięte w mandorlę przenikliwym ciałem.

Łatwo można mnie było uczyć śpiewu przedmieść,
połowu ryb w Wilmington, wersów Odysei,
spod dachu Sorensenów - dźwięk zbitej kamei,
gdy spadłem z wysokości modlitwy powszedniej.

Boże, przebacz – mówiłem – okłamałem wszystkich,
na znak dany przez bogów wbiegłem do królestwa,
szukając Penelopy wśród zabitych mistrzyń,

podmywanych ogrodów. Resztki rąk jak przęsła,
szczątki dłuta – skrzepliny. Ananke świetlista
ciemniała w oceanie. Wiotka. Czarnoksięska.

Kołobrzeg, 1.08.2011r.

Wednesday, July 27, 2011

Cape Cod


Byłeś żywy. Jesteś umarły.
Zazwyczaj wygrywałeś -
nieporuszony jak jaszczurka w słońcu.


R. Lowell

Czas tak nieobojętny, ulewa nad Princeton,
mówią, że gdyby krzyczeć, głos utonie w echu,
światła straży przybrzeżnej krwią ściętą w oddechu
barwią smugi na wodzie. Żal, koncert i otchłań.

Nie wiem, Glorio, czy stać nas na nietkniętą przestrzeń,
jesteś ledwie pogłosem wielkiej kanonady,
nieprzeliczone są dni, w nich to, co zajadle
chce nas tylko dla siebie, zbliża się niespiesznie.

Boję się, że to koniec, obezwładni, Glorio,
nas ten sam pocieszyciel. Choć byłaś ostrożna
i nie obwiodłaś ciała dziękczynieniem, morion

odnajdzie cię nad ranem w jaśniejących złożach
rozłupanych latarni, dotrzesz zbyt wysoko
i powrócisz zbyt późno. Pod tobą bezdroża.

27.07.2011r.

Friday, July 22, 2011

Nantucket


Twój duch wiódł gdzieś najwyższe życie;
żadne miejsce zestawione z tamtym nie znaczy nic.

R. Lowell

Zaśnij, moja litości, zaśnij w tym miasteczku,
odpocznij przed stadniną, w salach Atlanticu,
pod wieczystą powierzchnią białą jak lastryko
albo w łoskocie jachtów trzaskających w deszczu.

Czasem wstępuje we mnie całkiem inna przepaść.
To sztuczka wniebowziętych, los upodobnionych –
szepczą ci, którzy widzą, jak związuję strony
w jednym popręgu ziemi aż wyrasta blekot.

To przecież arabeska – mówię niewierzącym –
krótkie zdanie kroniki, tylko upomnienie.
Ktoś wyrzuca mnie z portu głosem zsypującym

wszystkie moje pamiątki do moździerzy. Nie ma
i nie będzie lekarzy, tabletek conocnych,
nie wybielą nas flesze, nie uleczy ziemia.

23.07.2011r.

Wednesday, July 20, 2011

Literatki


Modrzewiowe korony są poematem trudnym do zaakceptowania. Bardzo szybko w trakcie lektury okazują się czymś na podobieństwo zdeformowanego eposu, jedynym stałym punktem tej opowieści jest bowiem ego – czyli ta, która wypowiadając odpowiednie inkantacje, doprowadza do przesunięcia i rozbicia znaczeń, zwana modrzewiową królową. Błazna, arlekina, jurodiwego, wariata-egoistę jesteśmy w stanie znieść, o ile ich śmiech dotrze do nas w odpowiednich okolicznościach. Co jednak, gdy błazen ów odtrąca kontekst, który mu przeznaczono, przekreśla horyzont błazenady stworzony dla niego przez instytucję i chce wtargnąć do naszych świątyń? Czyż nie zabijamy go w obronie własnej? Jak rzezimieszka, który atakowałby nasz dom w środku nocy?

Logos i przemoc

Ex-hibeo. To znaczy: „przy-stawiać”, „przy-bliżać” ku sobie samemu. Zapełniać sobą przestrzeń oddzielenia cudzego „ja”: subtelnie, w powolnych stadiach, w przemyślanych czynnościach i płynnie projektowanym ruchu. Ex-hibeo. To znaczy: oswajać. W tym źródłowym znaczeniu czasownik ów nie znaczy niczego innego poza wiązaniem fundamentu relacji głęboko przyjacielskiej. W tym właśnie pierwotnym rozumieniu pojęcia ekshibicji, najnowszy tomik Anny Janko jawi się jako najbardziej ekshibicjonistyczny z jej dotychczas wydanych publikacji. Bo – jak zdaje sobie z tego sprawę bohaterka tomiku – „przy-bliżać” nie znaczy „prze-nikać”, „prze-nikanie” bowiem jest wyrzeczeniem się etyczności „przy-bliżeń”.

Niech mnie ktoś zapamięta

W Podziemnych motylach zdarzają się konfundujące czytelnika sytuacje, w których narracja poetycka autora zdaje się co najmniej religijnie przerafinowana. Wskutek wysubtelnień i wyostrzeń, zbyt jednoznacznych, jak mi się wydaje, zanika sam dramat zejścia do podziemia małego miasteczka. Bóg jeden wie, jak bardzo brakuje tu czasem dantejskiej katabazy. Bo – godne to zastanowienia – czy dramat eterycznych owadów mógłby kiedykolwiek równać się dramatowi brutalnego Ugolina?

Hades w małym miasteczku

Także: inne recenzje.

Friday, July 15, 2011

Tekstualia nr 2 (25) 2011


Dojmująca bezradność. Tak zapewne można by ująć nastrój panujący współcześnie w związku z problemem egzegezy metafizycznej tradycji literackiej. Konsternację wywołaną utworami metafizycznymi zwiększa to, że literacka kultura ponowoczesna nie wykształciła w żadnej mierze autorskiej hermeneutyki metafizyki literackiej. Uruchomienie kodu psychoanalitycznego lub egzystencjalistycznego w lekturze tego typu wydaje się wyłącznie zabiegiem omownym, poszerzającym raczej dziedzinę interpretacji niż precyzującym krąg alternatywnych referencji dzieła literackiego. W XXI wieku napisanie takiego dzieła jak Święty Genet Jean-Paula Sartre’a wydaje się niemożliwe. To, co w efekcie – jako przykład metafizyki literackiej – staje się postmodernistycznym przedmiotem wglądu, to dzieło postmetafizyczne: asystemowe, otwarte i ezoteryczne, a tym samym – nieadekwatne wobec konceptycznej strategii literackiej. Konceptyczny wymiar metafizyki w obrębie postmetafizyki ulega redukcji na rzecz opisu w ramach ontologii dzieła nieskończonego. Dawne przedmioty literatury metafizycznej: haecceitas i quidditas, niezróżnicowane, zostają włączone w bieg Heideggerowskiej alethei, nowego tematu i nowej przestrzeni tekstowej dla metafizyki.

Czym jest metafizyczne? O współczesnej poezji metafizycznej jako systemie i przekładzie

Tuesday, July 12, 2011

Miasto


1. Krystyna

Gdzie jesteś Miasto? nie oszczędzałam sił.
szukałam ciebie całym światłem swojego życia.
myślałam: śmierć w Mieście jest lepsza
niż wszelki czas poza nim. cóż ważniejszego
od śmierci w Mieście powleczonym Wilgocią,
zapachem Majeranku, śpiewem Jemiołuszki,
swądem niedopalonych Bierwion? nakazywałam:

pamiętajcie o Mieście, a sama stanę się Miastem.
myślcie o nim jak o ojcu, który wrócił z frontu
ogłuszony. jak o umierającej na grypę siostrze.
Miasto nigdy nie będzie pokrwawionym chałatem.
Miasto jest elegancką kamizelką Tadeusza,
mojego brata, który odszedł ode mnie we śnie.
Jest słonecznikiem na jego krawacie. przyjmijcie

Miasto do siebie. ono już was przeczuło,
przebiło zabrudzone lustro tafty, teraz kształtuje
ciała. Koszulą, Marynarką, Spódnicą, Mankietem.
Okrycie rodzi Okrycie, Początek w Końcu,
Koniec w Początku. Gdzie jesteś Miasto?
Gdzie jesteś Powłoko? I którą mnie
zabierzesz dziś stąd pierwszą?

2. Tadeusz

Nie wierzyłem Miastu. ach, gdzie są wszyscy ci,
którzy mi uwierzyli? którzy ze mną i o mnie
walczyli przeciw Niemu? nie byłem niczemu
winny. autokar, który wywiózł mnie z Miasta,
wyjechał w ulewnym deszczu. nie miałem nawet
kurtki. tamta woda była czysta jak aromat jałowca,

a ziemia grząska jak ciało zrośnięte z powietrzem.
nie powinienem był umierać. prosiłem Miasto
o dziecko, a umarłem we śnie po powrocie
ze zbyt długiego wesela. gdzie teraz jesteś Miasto,
któremu nie wierzę? gdzie jesteś Bielino?
powiedzcie mi sami: na co Miastu skrytość,

skoro nie jest Wyspą? martwe nie łączy się z żywym
z wyrachowania. jak wszyscy, byłem młody, mówiłem
o Mieście: jesteś Pomyłką, Grą, Błędem, Barierą.
nikt tego nie rozumiał, więc powtarzałem matce.
ona często się śmiała – jej Śmiech niósł mnie dalej
jak liść berberysu. wzdłuż źródła. pod ziemię.

3. Antonina

Tabory. spaliły moje Miasto, moją Różyczkę.
dlatego się śmiałam, Śmiech otworzył mi usta
i uwolnił Obłok. Lekka jak rozbita Deszczułka,
z Maciejkami w zgrabiałych, otwartych Dłoniach,
szłam na spotkanie z pożarem Miasta, które

kocham. nie ma takiej Sonaty, nie ma takiego
Traktatu, który wtedy przyszedłby mi z pomocą.
byłam sama ze swoją miłością. po latach myślałam:
nieludzkie. to przesuwające się po Gościńcu serce,
pulsujące w rytm ognia Lampy Naftowej było wprost

nieludzkie. Bolesław powiedziałby, że to tylko
olbrzymie Przeczucie. nie należy Mu się poddawać.
nie poddajesz się Nocy ani Ciszy – mówiłby
z przekonaniem. ale któż się ostoi, gdy z gruzów
Miasta wyjdzie Szczur lub Kuna. Któż się ostoi?


4. Bolesław

Obudziłem się i wyniosłem Miasto na zewnątrz.
o własnych Siłach. o własnym Zmartwieniu.
zbyt długo niknęło w Domu pod głazami
Pasyjek. świętem Talerzy. szumem Cygara.

do dziś płaczą nad Miastem. Stanisław się modli,
ogląda meble, poprawia Aparat Słuchowy –
niewidzące Oko. wiem, Miasto, rozumiem:
umrę na Wylew. w łóżku na tym piętrze

z Tabletką wsuniętą niezręcznie między
wargi przez mojego Wnuka. to nie jest
Śmierć, Miasto, Ona mnie nie dotknie.
to Wiersz pisany na palącej się Desce.

5. Stanisław

Jak mogliście odebrać mi Miasto? jak zdołaliście
nakłonić Je, aby się ode mnie odwróciło?
Każdy dzień bez Miasta jak palący się Kąkol,

świat rozdarty na Dwoje, przez muzykę Maszyn.
gdzie moje córki, Krystyna i Teresa? Niech
ktoś po mnie powróci, niech wyjmie mi rękę

wkręconą pod Krosna. Krzyż, złoty krzyż Jezusa,
który niosłem w Procesji jak w chłopięcym Śnie.
Komunia na Ustach. Hostia na Urwisku.

6. Teresa

Odmówiłeś mi, Miasto, odmówiłeś Malwie.
usiadłam, aby napić się Wody i zdziwiona

umarłam. dla Ciebie poznałam tylko Początek,
brudny sufit Izby, szkaplerz z czarnej Bibuły.

wynagródź mi mój Głód, daj mi siebie, Miasto,
chcę kwitnąć, dojrzewać w samym sercu Głębi.

7. Andrzej

Miasto już odeszło. byłem w jego Głosie.

widziałem Deszcz i Pył. słyszałem śpiew Wilgi.

jestem nagi, Miasto. jak Ci się odwdzięczę?

11-12.07.2011r.

Monday, July 11, 2011

Teresa Rudowicz o Próbach wyjścia i Dormitoriach


Nie jestem Żydówką. To znaczy nie jestem metrykalnie (przynajmniej kilka pokoleń wstecz), mentalnie – jak najbardziej. Czuję, odbieram, chłonę judaizm w sposób naturalny, codzienny i bliski. Myślę inaczej, to wynik kultury, w której wzrastam od dziecka, ale moje światy funkcjonują paralelnie, przenikają się, łączą. Z niekłamanym zachwytem przyjęłam więc dwie poetyckie nowości: "Próby wyjścia" Izabeli Fietkiewicz-Paszek i "Dormitoria" Karola Samsela. Nie są to książki o Żydach, ta tematyka pojawia się zaledwie, ale pojawia się w taki sposób, że nie mogę przejść obok niej obojętnie.

Teresa Rudowicz: O wierszach "Samotność Chagalla" Izabeli Fietkiewicz-Paszek i "Na powtórne otwarcie getta" Karola Samsela

Sunday, July 10, 2011

Hampton Roads


Jesteśmy rzuconymi w powietrze rzeczami,
co ożywają w locie.

R. Lowell

Nie wiem, jak ciebie ostrzec. Słowo wcieka w usta,
jest falą, obumiera. Jeśli jesteś głupcem,
to dobrze, Frank, tym lepiej. On nadejdzie wkrótce,
zatrzyma się przed tobą. Dzwonek w ramie lustra

ze wstydu zaskowyczy. Anioł, skrzydło, kleszcze,
listy do twojej matki – pismo, żar i papier,
oto fontanna pyłu, morze naszych strapień.
O wszystkim, Frank, zapomnisz. Tylko jedno: strzeż się

tego, który za nami na starym różańcu
odmierza górujących, krzepi niecierpliwych,
wiedzie cię do zatoki, jego imię – łańcuch,

przerzuca twarz przez ziemię, jakby ciało ryby
i ciało serafina miały sczernieć w słońcu
i otworzyć się w tobie. Zdradzonym. Zdradliwym.

10.07.2011r.