Monday, July 28, 2014

Szczutki


Lamentum lamentorum

Kraszenie na mokrych deskach.

Okna, trud internowania.
Medjugorie do kości,
Medjugorie do łzy.

Proszę, zdejmij ze mnie
ten tępy tekst-otylec –
– dżihad ręki zbliżanej
w stronę igły mielarki.

Ledwie przepchną cię w świat,
z powrotem lądujesz w ojczyźnie
i nie masz wzorca nad bronę,
nie masz wzorca nad kruka,
nie masz wzorca nad chleb
usychający w dnie
krypty.


28.07.2014

Saturday, July 26, 2014

Na zburzenie Broniewskiego





Sław języku tajemnice. Sław to, jak wszyscy upadamy
w maniakalne i jak wszyscy z maniakalnego podnosimy
się. Sław rosyjskie i malezyjskie. Sław oprawę z oprawcą
jednocześnie (a czyż nie sławisz sprawy obok sprawcy?).

Sław języku Mazowsze – sztambuch gliniasty, sław
Śląsk prosty i giętki jak pręciki niewymawialnej sylaby.
Sław języku tajemnice. Sław interes zabitych – taboret
utwierdzony na podskakującej czaszce Marty, Anny,

Ewy. Sław wszystkie bez wyjątku miłosne objęcia.
Sław walkę kogutów jako pochwałę prawa Bożego.
Ucieczkę do Aten i ucieczkę z Aten. Mało rozumiesz –

– sławisz tajemnice.  

Nie obrodzi chlebem jabłoń w ludzkich plecach.
Nie obrodzą plecy brzmiejące od miąższu.
Nie powije ćmy lirnik przynoszący śmierć.

Nie-nie.
Nie-nie.

26.07.2014


Friday, July 25, 2014

Miałeś chamie



Ateny emocji, Ateny intuicji.
Ateny ludzkich dusz.

Jeżeli uważasz, że widzisz dobro i zło,
spójrz teraz na gmach słowa
i – jak przed Tobą Dante,
a po Tobie więcej nikt – zejdź
wgłąb adopcyjnego podziemia.

Adopcyjne podziemie języka.
Tymi słowami określaliśmy
dzienniczki dusz. To, co w nich
sugestywne i samowyładowcze.
Miałeś chamie złoty róg. Miałeś
miazgę czarnego lądu:

tworzyła cię tajemna
prześladowcza myśl,
przez to, co nieprzygotowane
przełaziłeś jak z domu do łaźni.
Miałeś chamie ostrak:

i jaki to był ostrak!
Perła księżnej Dobrójskiej,
welon Zadie Smith!
Głosiłeś nim poza głosem,
uczyłeś wieś rozgłosu,
uczyłeś miast rozgłosu.

Jeszcze nad Twoim grobem
pchła pierwszych alfabetów
i pierwszy przewrotny poród
z lojalnej białej miłości.

25.07.2014

Tuesday, July 22, 2014

Pospolite



Nigdy niczego temu wierszowi nie zawdzięczałeś.
Nade wszystko pamiętaj miejsce, z którego się 
wywodzisz, było mu obce i jest mu obce.
Podobnie miejsce, do którego ruszysz
z własnej woli, miejsce, które zdobędziesz,
miejsce, do którego cię ześlą. Wszystko
jedna polska sromota, jedna pleroma
na niebie z gnoju. Jeometra Łuszczewski,
budowniczy kościołów, hodowca sadów,
jeden z niewielu żyjących w tej nizinie
Herostratesów,  wiesza się w łazience
swojej konkubiny. Jest więc wierszem,
z powrotem wierszem i z powrotem –
– niczego mu nie zawdzięczasz. Nie
wiń wiersza, nie wiń siebie. Jedna polska
sromota, której z czasem dalibyśmy
uświerknąć. Zbyt mało na rozterkę,
niewystarczająco wiele na dietskij sad.
Wiązka i szajka. Mimowolne wydłużenie
tego, co mierne i pospolite w lustrze

przeładunkowym.
.


22.07.2014

Saturday, July 12, 2014

Prolegomena



A więc jestem, mój mistrzu. Znalazłem się na pustkowiu,
bowiem jeszcze w dzieciństwie zapragnąłem kochać. 
Aby przewyższyć tę miłość i ujrzeć ją z wysoka,
mówmy o rzeczach prostych i mało wyrazistych.
Wpierw zlekceważmy charakterystyczne. Potem 
zdyscyplinujmy wczesną młodość, melancholię,
niezrozumiałe znużenie wyrastającym lasem.

Oddali się obraz, to pewne. Drogę jasnego
widzenia wypełnią wczorajsi uchodźcy.
Lecz oni zmienią swoje życie. Wyostrzą je.
Okażą się lojalni, a świat ich pośle
do połogu głosów. „Wytrzymały jest
rozum, co tworzy taką pieśń”. „Silne
nad miarę serce, które mówi do śmierci”.

Chcę mówić do ciebie późną rewią woli.
Wyznaniem wolnym od każdego ucisku.
Od starosłowu – nowiny najkłamliwszej.
Od słowa przeciw twarzy. Od hasła
diabelskiego. Od hasła tasmańskiego.
Jeśli, mistrzu, jest głowa, będzie mi dziś
służyła. Jeśli, mistrzu, jest ręka, odmieni
                                                                     dziś swoje losy:

                                                                      zmyli wiele pogoni.
                                                                 
12.07.2014

Sunday, July 6, 2014

Obłok



Poślizgnęła się. Złamała kość biodrową.
Myślała o Eroice, o Munku, o Kobieli.
O śmierci tego drugiego. Przedwczesnej,
środkiem świata. Między liczmanami.

Poślizgnęła się. A przed momentem
wypuściła psa. Jak głupio postąpiłaś,
bezmyślna Moll Flanders! Mogłaś
dożyć wieków, odtroczyć zmysł
                                                    po zmyśle,

oddzielając kości burzliwego dnia.
Poślizgnęła się. Wykręciła rękę, jakby
grała z lustrem, grała z billboardem,
żyła w książce, w gazecie, w sowitym

zarobku. Cóż z niej dla kręgu flar?
Rozgrzewana pamięć? Tryskający
                                                        obłok?

6.07.2014