Sunday, October 26, 2014

Pragnienie szczęścia za oknem



Królowo Aniołów,
Królowo Eleatów,
Królowo Białoszewskich,
Królowo Woroszylskich.

Przychodzę, matko, z geszeftu
z trzciną dobrej nowiny
do końca niezgłębiony:

idę z wielkiego ucisku,
z wiecznego prekariatu,
z długą węgielną zbrodnią,

z Kalkwerkiem dobrym
jak chleb, z Kalkwerkiem
jak kromka chleba.

Pisma kładą zdawkowo
mową chudą bez przeczuć:

Orfeusz i Erynie.
Poeta i doberman.
Cyprys: cul de sac.

26.10.2014

Monday, October 20, 2014

Dawid



Sam wiesz najlepiej, ile przegrałeś
przez to hreczkosiejstwo w służbie
ciemności. Było wrzeszczeć o życie,
nie o sprawiedliwość. I życie sławić,
nie Raskolnikowa, nie jemu Dawid
potrzebny. Wieżom Dawid, klubom
studenckim Dawid, sekretariatom,
wnętrzom, czytelniom Dawid
po trzykroć – do krwi ostatniej

kropli z żył.

W nim jednym, w Dawidzie
odpoczniesz – Ty, obiekt
jego opieki, jego kuracjusz,
faworyt – w podróżach do
wnętrza dnia. W Dawidzie,
w jednym Dawidzie

biennale, domyślność
uzgodnień i ja, Saul
patrzący na Ciebie
z łezki do tego tekstu,
z jego nowego błotnika:

meduza
prawdy
i piękna.

20.10.2014

Sunday, October 19, 2014

Dwie siostry




Ojcze wszystkich nas,
miej proszę na względzie,
że podchodzę do śmierci
i mówię nią przez sen
głosami dwóch sióstr,
które we mnie są.

Pierwsza z nich – Joanna,
starsza, rezolutna
wybiera miejsce przy księdze,
siada z gałązką klinową –
ale prędko ma atak.

Nogi jej kopią podłogę
i owocują ze sobą, jakby
kochała się z mężem
na odsłoniętym dnie
rzeki.

Jasełka
parweniuszki –

– powtarza za nią Bożena
i skacze na wyższe piętro:
wygięta daleko naprzód
pochylnia dla cyrylicy

pada, dygocze
jak pstrąg.

19.10.2014

Saturday, October 11, 2014

Anakonda




Byłem głupi i zrozumiałem: głupim ucichnę.
Wezwie mnie młoda anakonda alfabetu,
a ja, owszem, siądę za jej stołem jak w każdym
innym posępnym dniu roku. Wyciągnę tępy,
siwiejący palec i będę udawał:  

– że zostałem wypchany już na samym początku,
już w kanale narodzin nieusychającym,
wilgotnym futrem tekstu.

– że dzielę siebie na części, by złożyć ten strój
w sobie i by jemu sprostać jako przekładaniec,
figura życia słowem.

– że tak ukazany jestem kapodastrem,
ale nie sługą muzy. Że pieśń moja zleceniem,
a to co powierzono – nie apollińskie

jest.

Bo gdzie staruchowi
do bikiniarstwa pisma?
Do wolnej od abrazji
piaszczystej plaży gatunków?
Do tekstu swobodnego,
pocałunku w nerwicy? 

Wierzą, że mówią, mówiąc ze śmiercią.
Straszakiem każdej zgłoski.

Tworzą książkę po książce.
Warczące niebo.
I ziemia.

12.10.2014