Tuesday, October 27, 2015

Świętoduska


Moja żona rodzi, Panie. Rodzi flaminga, nie człowieka.
Wpierw rodzi jego skrzydło, wszelki duch Pana Boga
chwali. W naśluzowanym grzebieniu, którego mogę

rozłożyć, lecz nie mogę rozciągnąć, rozpoznaję dziób.
Moja żona rodzi, Panie. Powija, edytorze pierwszej i
ostatniej wieczerzy. To nie rozwiązanie, to korzenio-

plastyka wszelkiego rozwiązania. Moja żona zdolna,
moja żona modna, hoża i prawilna świat-korzenio-
plastka – syna zrodzi panna, a flaminga – kraska!

Kraska, Kraska Biernacka. Z domu Świętoduska.
Uprawna rola Boża, sofistka staroruska. Poezjo,
wszystko chce współżyć, wszystko chce współ-

pracować. Moja żona rodzi. Moja żona w biegu,
moja żona w wystrzale. Płynie w morzu, w po-
wietrzu. Moja żona w tańcu.

Siły piekielne jej nie przemogą,
siły pisma nie rozkrzyżują.

27.10.2015

Monday, October 19, 2015

Laskowy



Poróżniło nas zbyt wiele, niewolnicze bydło naśladowców,
począwszy od pomysłu na powrót. Wy wracacie stamtąd
pieszo, z kuflem pełnym piwonii i orzechów laskowych,
z nowelką słynącą cudami na niestrefowym języku.

Ja wypożyczam samochód i wyję w nim jak pies,
jak Piekarski na mękach wypalam harfą syjońską
otwór na imię w języku. Wasz bowiem orzech
laskowy jest moim orzechem łaskowym. Wasz

bowiem orzech laskawy jest moim orzechem
łaskawym. Tak tarzam się w słowie jak w gównie,
szukając polonizmu. Wstaje deszczowy ranek,
Bauhaus dla października, marsz nienawiści dnia.

A usta Wasze poradnią leczenia niepłodności,
a usta moje gołębiem, pocztą wielodzietnych,
kancjonałem  Zamoyskich. Więc warsztat
w małych salkach, z literackiego hlondia-

num. Ćwiczenia duchowe zoila na ganku
szarej strefy. Przed katechezą cezarów
papieros z gałązki oliwnej. Pali go
Świętopełk, Świętopełk Laskoręki,

Tersytes z Laskowo-Głuchych,
laskowyt sal koncertowych,
świetny, światowy 

Laskowid.

19.10.2015

Tuesday, October 6, 2015

Lato, przyjazd poety


Mój grzbiet, gdy widzisz go z góry.
Odautorski szczegół odłożony na
później, pokryty szczelnie mąką
białego podkoszulka. Lato, przy-

jazd poety. Mój grzbiet, gdy wi-
dzisz go z góry, niewielki, zgar-
biony cukierek, któreś z kręgów
na wodzie, rozszerzone na ciało

zwrócone do kręgu tyłem.  Lato,
przyjazd poety. Poetyka bez gra-
nic na pastelowym podzamczu.
Panna rodzi Syna, Syna jedwab-

nego na dwubarwnej kończynie,
z odcieni Bóg wie z czego, z
kolorów odpuść Boże. Urobek
z pańskiego młyna. Wpływ

za tysiąc staliniad. Panna rodzi
Syna, a Syna że odpuść Boże,
Maria Panna Olimpia, Wiktoria
Twerska-Węglarska w osobnej,

płonącej oborze.

6.10.2015

Saturday, October 3, 2015

Śpiewy na bagnie



Jadu goście, jadu,
każdy wójt-trubadur,
każdy – rżenie trenów,
tren grzywą z golemów.

Przypatrz się, wersie, jak cię ja miłuję,
jako dla ciebie sobie nie folguję.
Bezwolnym widzem, tym się stałeś

we śnie,

rozbierz mnie, wersie,
zabaw mnie, wersie.

Patrz, ciemny ludzie, jak cię ja miłuję,
leć głosie po rosie, trajluj – nie błaznuję,
nie wodzi zwodziciel, choć na gnój

cię zwiedzie,

rozbierz mnie, tyle,
zabaw mnie, przedzie.

Słysz i ty, durna, kumowata strofo,
jak cichnie czyżyk i głuchnie saksofon,
jak grillujemy, w dali słysząc snadnie

śpiewy na bagnie,
noce, dnie na dnie.

I patrz tylko, strofo, jak ja cię miłuję,
pierwsza lepsza kiecko, którą rozkupuję,
kiecko, gdy dziecko przepustką

na słowo,

rozbierz je, mowo,
zabaw je, mowo.

3.10.2015