Tuesday, November 20, 2018

Autodafe 3 (3)


Krzysztofowi Boczkowskiemu

11

Gdy patrzę na twarz Yone Noguchi (jak niewiele wiemy o ja-
pońskich poetach modernizmu), wiem, że podobałaby się tak-
że i jemu, że roiłby sobie go w lejących się włosach, takie ob-
licze bowiem nie sięgałoby belki jego bruderszaftu. Szedłem
od niego na uniwersytet zazwyczaj z kieliszkami poobiednie-
go wina: w żołądku, lecz sen nocy akademickiej: nie nadcho-
dził, to oczywiste. Mieszałem wino z kawą i z kapsułkami ra-
nigastu z kieszeni, wydobywałem z półki Księgę wierszy pol-
skich XIX wieku i byłem gotowy do zajęć. Cóż, na licu Yone
Noguchi to, co połączyło Jarosława Iwaszkiewicza i Daniela

12

Olbrychskiego, onieśmielałoby nową przeorientalną: oprawą,
jednakże to, co nas połączyło (nie łudźmy się, bóg nie pozwa-
la z siebie szydzić), zmieniłoby Noguchi w azjatyckiego bazy-
liszka. Szkoda takiego talentu na przygodną, kameralną, choć:
niebezsensowną znajomość dwóch nieszczęśliwych mężczyzn.
Dzisiaj kiedy po dziesięciu latach znowu: potrzebuję psychote-
rapeutów – najlepiej: psychoterapeutów-kobiet, to skierowanie,
które wypisał mi do Instytutu Psychiatrii, wskazując, że sam ja-
ko lekarz pozostaje bezsilny, nabiera głębi (złotawej nawet) no-
welki – ekstraczytelnych odesłań. Nie rozpaczam poza krótkim

13

zbłyskiem w kinie, gdy oglądając Suspirię Luki Guadagninie-
go, otrzymałem informację o jego śmierci (umarł w pierwszym
dniu wyświetlania). Skoro już nie jesteśmy warci ani jednej po-
suwistej łzy, a tak o nas mówią, zróbmyż wyjątek przynajmniej
dla niego. Czy myślisz, Dominiko, że po swej śmierci będziesz
znana ze swojej konsekwencji? A czy dałbyś swej głowy, Rom-
ku, by obstawać przy tym, że myśl jest jak filar w architekturze
sakralnej, a nie rekreacyjnej, żeby nie dopuszczać, że myśl: jest
(albo będzie dopiero) jak żagiel w spodniach? Żyjemy w cieniu
pokolenia patetycznego, które twierdzi, że fregaty z Eliotem są

14

niemożliwe, co jednak, jeśli się myli? Przeminą – pewnej złotej,
polskiej jesieni, a my: nie będziemy gotowi na wyjście w morze:
spaleni słońcem na zimnym żaglowcu szkolnym, opuchnięci, je-
dynie rozmazując pot chusteczką: jak kawałkiem zapisanego pa-
pieru z czoła, z obu dłoni i (tak) z obu pach. To nie są ani wygra-
żanki, ani żarciki. Co z tego, że byłem otwarty na doświadczenie
jak statuetka przechodząca z rąk do rąk, a we własnych oczach –
– tak znakomity, jak rola Joanny Kulig w Zimnej wojnie? Zmiótł
mnie z powierzchni ziemi tajfun szaleństwa, aczkolwiek jeśli był-
bym przygotowany, nie odczułbym go wiele bardziej aniżeli half-

15

dewindu. W tym właśnie rzecz, że mam trzydzieści dwa lata i nie
potrafię uporać się z obliczami Krzysztofa Boczkowskiego w mo-
jej głowie bez twarzy Yone Noguchi w moim komputerze. Może
wcale nie przebyłem ospy symbolizmu i ostatecznie jednak – nie-
zaszczepiony ruszyłem na ospa party na skaliste wybrzeże lima-
nowe Czterech kwartetów. Biedny aspirant Buczek: śni po nocach
wielkiego natężenia emocjonalnego, że jest nadkomisarzem Bucz-
kowskim i otrzymuje diamentowy grant na dokończenie Autodafe,
miętosząc do krwi zwinięty w rózeczkę-wałek tomiczek: Hamlet i
łabędź Romana Brandstaettera. Wie, że zdobyć się może tylko: na

*

Hamlecika i kaczątko, lecz nie daje tego
po sobie poznać – po jego ukrytych poś-
ladkach przepływa superwidzialna ø
                                                        
                                                          kropla.
                   
20.11.2018

Thursday, November 1, 2018

Autodafe 3 (2)


Maćkowi Libichowi

6

Po trzydziestym pierwszym, trzydziestym drugim: roku życia
fiksacje nadwrażliwców takich, jak ja (płynnie) przechodzą w
swoją polarną kontrpostać (dlaczego nie mogę mówić: „rywal-
postać”?). Nie boję się już panicznie chorób duszy, ale – ciała.
Organizm zatruty kawą, piwem, lekką nadwagą wydaje mi się
tykającą piastą zdolną wytrzymać (góra) rok dojmującej pracy
wciąż przecież niecałkiem zósemkowanego koła rowerowego.
Co ja ze sobą zrobię? Chce mi się wymiotować w dłuższej niż
zwykle drodze na Woronicza. Na miękkich nogach dochodzę
do charakteryzatorni, wdrapuję się pod blue box z odłamkami

7

Bratnego w głowie, Bratnego, którego – i tak nie zdołam wyb-
ronić. A więc trzeba z niego złożyć wielką ponowoczesną ofia-
rę lipie czarnoleskiej? Nie wierzyłem w to, póki nie usłyszałem
śmiechu Joanny Siedleckiej na pytanie redaktora wydania: czy
był „polskim Hemingwayem”? No na litość boską – naprawdę,
czy wyłącznie ja: jeden w tym kraju czytam Rok w trumnie jak
Brudne ręce Jean-Paul Sartre’a? Czy naprawdę wszystkim bez
wyjątku Polakom Brudne ręce kojarzą się jedynie: z Brudnymi
czynami Marka Hłaski? A nawołują tak, jakby: nawoływali się:
nazwajem, niech przyjdzie jakiś młody, zrobi z nami porządek,

8

wzburzy taflę lustracji i ocuci lwią część naszych pisarzy – któ-
rych potopiliśmy za czasów mrocznych dni jak – koty wściekłe
w worku. Chciałbym, aby mnie ktoś owinął w ręcznik. Zwłasz-
cza wówczas, gdy nasila się moja kancerofobia, zaś: Atlantyda
zwierzęca stojąca przede mną woła – niezwłocznie o wysłucha-
nie. Chciałbym, aby mnie ktoś pocałował, niechaj nie będzie to
jednak żaden z młodych redaktorów „Kuźnicy”. To – że pragnę
się wznieść nad przyziemny poziom zoilów i klakierów, niechaj
nie oznacza, że chciałbym ujrzeć na własne oczy: Czułość czter-
dziestodwuletniego Mieczysława Jastruna albo też: Podniecenie

9

czterdziestopięcioletniego Pawła Maksymiliana Hoffmana. „Nie
złamie nóżki kózka, nie złamie nóżki kózka”, powtarzałem sobie
w bezprzedmiotowym uniesieniu przed :czynnym dystrybutorem
wody na parterze Filmoteki Narodowej, znów było mi niedobrze,
gdy podszedł do mnie Krzysztof Koehler, dziękując, że brałem w
obronę, właściwie jako jedyny, właśnie Romana Bratnego – „Par-
tyzant prawdy to tom-klucz w-głąb Ciebie”, mogłem mu odpowie-
dzieć, lecz pamiętałem „Pegaza” i jego protekcjonalność w stosun-
ku do Conrada, również w stosunku do mnie: w studiu przykrytym
śniegiem, od-morza-do-morza-obrusem. Mam przeszywające mnie

10

aż do trzewi poczucie, że Zdzisław Najder umiera. Jezu, czuję – po
prostu czuję jego śmierć, nawet gdy biorę płatek chipsa w palce – i
wkładam go w usta nadsłowem „amen” do przodu. Myślę o raku, o
tym, czy inozynian dysodowy szybciej niż glutaminian sodu popro-
wadzi mnie w rozdzielone ramiona gastroskopii. Świetlista – Joasia
Skolik stojąca na mrozie: przed Kościołem św. Karola Boromeusza
z kwiatami, których rodzaju nie pamiętam. Po:grzeb Haliny Carroll-
-Najder (jak cudownie przetłumaczyła Tajfun): i Zlał mi się nędzne-
mu jej mąż na Wózku inwalidzkim z Mężczyzną z siedemdziesiątej
minuty Obywatela poety. „Zamieszałem w każdym razie zgasiłem

*

światło w knajpie i teraz niech się biją po mordzie,
ja sobie idę na spacer”. Po dwudziestu latach zapa-
liłem te same światła. I skamieniały: osunąłem się.

1.11.2018