Thursday, November 1, 2018

Autodafe 3 (2)


Maćkowi Libichowi

6

Po trzydziestym pierwszym, trzydziestym drugim: roku życia
fiksacje nadwrażliwców takich, jak ja (płynnie) przechodzą w
swoją polarną kontrpostać (dlaczego nie mogę mówić: „rywal-
postać”?). Nie boję się już panicznie chorób duszy, ale – ciała.
Organizm zatruty kawą, piwem, lekką nadwagą wydaje mi się
tykającą piastą zdolną wytrzymać (góra) rok dojmującej pracy
wciąż przecież niecałkiem zósemkowanego koła rowerowego.
Co ja ze sobą zrobię? Chce mi się wymiotować w dłuższej niż
zwykle drodze na Woronicza. Na miękkich nogach dochodzę
do charakteryzatorni, wdrapuję się pod blue box z odłamkami

7

Bratnego w głowie, Bratnego, którego – i tak nie zdołam wyb-
ronić. A więc trzeba z niego złożyć wielką ponowoczesną ofia-
rę lipie czarnoleskiej? Nie wierzyłem w to, póki nie usłyszałem
śmiechu Joanny Siedleckiej na pytanie redaktora wydania: czy
był „polskim Hemingwayem”? No na litość boską – naprawdę,
czy wyłącznie ja: jeden w tym kraju czytam Rok w trumnie jak
Brudne ręce Jean-Paul Sartre’a? Czy naprawdę wszystkim bez
wyjątku Polakom Brudne ręce kojarzą się jedynie: z Brudnymi
czynami Marka Hłaski? A nawołują tak, jakby: nawoływali się:
nazwajem, niech przyjdzie jakiś młody, zrobi z nami porządek,

8

wzburzy taflę lustracji i ocuci lwią część naszych pisarzy – któ-
rych potopiliśmy za czasów mrocznych dni jak – koty wściekłe
w worku. Chciałbym, aby mnie ktoś owinął w ręcznik. Zwłasz-
cza wówczas, gdy nasila się moja kancerofobia, zaś: Atlantyda
zwierzęca stojąca przede mną woła – niezwłocznie o wysłucha-
nie. Chciałbym, aby mnie ktoś pocałował, niechaj nie będzie to
jednak żaden z młodych redaktorów „Kuźnicy”. To – że pragnę
się wznieść nad przyziemny poziom zoilów i klakierów, niechaj
nie oznacza, że chciałbym ujrzeć na własne oczy: Czułość czter-
dziestodwuletniego Mieczysława Jastruna albo też: Podniecenie

9

czterdziestopięcioletniego Pawła Maksymiliana Hoffmana. „Nie
złamie nóżki kózka, nie złamie nóżki kózka”, powtarzałem sobie
w bezprzedmiotowym uniesieniu przed :czynnym dystrybutorem
wody na parterze Filmoteki Narodowej, znów było mi niedobrze,
gdy podszedł do mnie Krzysztof Koehler, dziękując, że brałem w
obronę, właściwie jako jedyny, właśnie Romana Bratnego – „Par-
tyzant prawdy to tom-klucz w-głąb Ciebie”, mogłem mu odpowie-
dzieć, lecz pamiętałem „Pegaza” i jego protekcjonalność w stosun-
ku do Conrada, również w stosunku do mnie: w studiu przykrytym
śniegiem, od-morza-do-morza-obrusem. Mam przeszywające mnie

10

aż do trzewi poczucie, że Zdzisław Najder umiera. Jezu, czuję – po
prostu czuję jego śmierć, nawet gdy biorę płatek chipsa w palce – i
wkładam go w usta nadsłowem „amen” do przodu. Myślę o raku, o
tym, czy inozynian dysodowy szybciej niż glutaminian sodu popro-
wadzi mnie w rozdzielone ramiona gastroskopii. Świetlista – Joasia
Skolik stojąca na mrozie: przed Kościołem św. Karola Boromeusza
z kwiatami, których rodzaju nie pamiętam. Po:grzeb Haliny Carroll-
-Najder (jak cudownie przetłumaczyła Tajfun): i Zlał mi się nędzne-
mu jej mąż na Wózku inwalidzkim z Mężczyzną z siedemdziesiątej
minuty Obywatela poety. „Zamieszałem w każdym razie zgasiłem

*

światło w knajpie i teraz niech się biją po mordzie,
ja sobie idę na spacer”. Po dwudziestu latach zapa-
liłem te same światła. I skamieniały: osunąłem się.

1.11.2018

No comments: