Thursday, February 21, 2019

Autodafe 3 (12)




Przemysławowi Koniuszemu

56

Raje utracone. Gdyby jednak do któregoś z nich (resztkami sił)
powrócić, dla przykładu do Wolkowych: odległych od Ostrołę-
ki jakieś 45 kilometrów. Gdyby wśród żyjących jeszcze w oko-
licach samych Wolkowych krewnych mojego ojca odbyć długi,
roczny lub dwuletni staż pracy na roli pod pochyłym niebem a-
kwariowej równiny. I sprawnie – przykleić do kokpitu ciągnika
fotografię Tadeusza Łomnickiego tak, by skutecznie wysłaniała
nieprofesjonalny, lipny najprawdopodobniej – prędkościomierz:
wieczorami krwawiący od gminnych upałów, zdzielony maksy-
malnym, dziennym światłem jak klapą bagażnika w głowę, żył-

                *

bym godniej.

57

Raje utracone. Dla mnie Wolkowe to Toskania Mazowsza. Mó-
wić będą: zginął, zabity w mazowieckiej Toskanii, John Milton
Wolkowych, jak kazał siebie nazywać. Nie został zabity, umarł
samotnie – odkłamie sprawę Mirek, ale i odparuje – chcieliśmy
go rozerwać czterema traktorami na wyszukaną biomasę, jeden
pojazd pod jedną kończynę, cztery autostopy pracujące w natch-
nieniu. Znaliśmy bowiem… Autodafe: zgrabnie Mirek skwituje,
strzelając z paluchów w powietrze, które ustało – niemoje. Tehr-
kotliwie, tehrkotliwie kilka niepozornych nibydanych do chrztu
i cała teologia pastoralna kompostownika ma rozerżnąć wymiar

                *

o poemat: bur-
czyniemuchy?   

58

Jestem powszechnie lubianą dziś księgarnią kameralną, która ru-
szyła na gruzach znienawidzonej, dawnej – prawie zamierzchłej:
pralni brudów. Powtarzam sobie te słowa, kiedy: w Wolkowych
włączam laptop, a ten jaśnieje egipską Ciemnością wsi, w której
zdobywam onirodoświadczenie – a nie ognikami ze Złotej Setki
Teatru Telewizji, która kołysze mnie wieczorami do masturbacji.
Ja wiem, że nieścieralna guma gąsienic nie zdołała zetrzeć mojej
twarzy do neuronów wtórnego analfabetyzmu. Wcale nie znaczy
to jednak, że przekrzyczę swoją wszechstronnością seks Staszka,
schadzki Zbyszka, aromatyzowaną włóczęgę Ani i Zosi donikąd.  
            
59

Mirek wie o mnie wiele. Każdy chłopski wyścig zbrojeń należał-
by do niego, jeżeliby tylko był w spiralnych relacjach – z innymi
mieszkańcami wsi. Jego ciało recytowane i pisane nocą: domaga
się bezgłośnej, całodobowej opieki apetytu, erekcji, nawet reduk-
cji niepokojów. Rozmowa z nim: o wyższości sielanki nad skoto-
paską skończy się tak samo, jak dialog o przewagach andropauzy
nad menopauzą: ugniataniem gleby argumentu arcyantonomazją.
Raje utracone. Utracona dantejsko-miltonowska rozdzielnopłcio-
wość. Może to i lepiej, że na wyrostku robaczkowym poety żyją-
cego w 2019 roku zamieszkały skamieniałe ekskrementy zapom-

60

nianych przez Boga zwierząt, z 1674 roku. – Nieco lepiej z wyp-
różnieniem – rzecze w Ostatniej taśmie Łomnicki, którego znam
od lat jako patrona warunków i sposobów istnienia, korepetytora
od przeciwdziałań (żyj w lamówce nowoczesności, nie odpływaj
deszczułką siedemnastowiecznego fulara). W tym tkwi jego Siła,
że Staszek, Zbyszek i Mirek widzą równocześnie, jak deklamuje
kontradyktorycznie: amator poderżniętego gardła dopiero w pre-
torianinie podciętych pośladków – z wierzchu szlaczek, nie kula.
Światło laptopa ogrzewa ich ludowe twarze blaskiem teatru, któ-
ry nie wstanie już nigdy z martwych. Apokalipsa szacunku. Sza-

                *

ry dzień upraw zboża przynosi
o zmierzchu pług szklany – do
                   upraw z marihuany.

19-22.02.2019

Friday, February 15, 2019

Autodafe 3 (11)


Wojciechowi Zamysłowskiemu

51

Uparty, nieulatniający się w żadnej dogodnej sytuacji gaz prze-
powiedni wypełnia moje ciało od wielu długich miesięcy. Cier-
pię. Wypiwszy herbatę, wypływam w niezgrabnym five o’clock
w bardzo nieeleganckim kutrze sprytnie sprowokowanego okre-
su, ale gaz wciąż – mimo dęcia przez krew – we mnie pozostaje.
Nadaremne wszystkie oryginalne wybiegi, bo: bardzo nielojalny
organizm zachowuje się tak, jakby należał do jebaki, a nie do pi-
sarza. A nie jestem jebaką, mam dłonie poznaczone aż do mięśni
zmarszczkami utensyliów, których całe życie bardzo przytomnie
używałem. Żaden zakrwawiony, gęgający cyklon nie wyskoczył

52

z arki mojej pracy twórczej i żadne osobiste łkanie na noc niepo-
gody nie uczyniłem niczym więcej niż – kwakaniem na szkwale.
Tak bardzo chciałbym, aby Polska stała się Wyspą Wielkanocną
Europy Środkowo-Wschodniej. Wydaje mi się, że zrobiłem wie-
le, ażeby zegzemplifikować w Autodafe zasadę nowej spowiedzi
wielkanocnej, która poniekąd mogłaby nas „przerobić” w kohabi-
tantów i auskultantów jakiegoś ciekawego literackiego Rapa Nui.
Ale liczę się z tym, że jest to tylko forma neomesjanizmu i warto
(póki jeszcze to możliwe) od niej odstąpić, nawet jeżeli polski ro-
mantyzm (w istocie) wcale nie wziął się z brutalnego, „kapralsko-

53

-endemicznego” seksu z ukraińską wróżbitką. Do rzeczy – wodo-
lejco: Kolonia, dom małych pół-metafizycznych pandolegliwości.
Niesympatyczna, włochata mucha dolatuje obrotnie: między dwa
rozpastowane na olej mineralny zwierciadła chrześcijańskiej: wia-
ry i stagnując w stopniowo dotrzymywanym locie – niemieje. Jest
niesamowita – jako „zabobonno-transcendentalna”: naraz. Zgadza
się, konwencjonalna, ale w tym samym czasie – brykająca jak bań-
ka po niedobrowolnie opróżnionym figlarium. Literacka miara nie-
możliwości? Ależ jest – dokładnie na Domkloster 4. Językiem: Bi-
shopowskiego wiersza Pomnik, a więc językiem transcendentalnej

54

jedności apercepcji porozpoznawać 157 metrów rzeczywistej: ani-
my separata. Jeżeli wezmą w łeb: epistemologiczna i ontologiczna
wrażliwość naraz, dialektem – Bishopowskiego wiersza Pomnik, a
więc dialektem uchylonego i zneutralizowanego solipsyzmu, pood-
wikływać tajemnice grobu Alberta Wielkiego, tak aby – w nieudol-
nym, kalkomańskim dramacie opisu – nie stał się aby przypadkiem
garażem. Just in a nutshell, jak powiadają Anglicy – nadszedł czas,
w którym potrzeba wierszy-kongresów, nie pomylonych zdjęć: wy-
konywanych nieprecyzyjnym aparatem mieszkowym. Chcesz Świa-
towego Kongresu Żydów, Panie, czy stękającego, niedyskusyjnego

55

bąbelka, którego pragnąłeś dotychczas? Chcesz biedronki siedmio-
kropki, czy może tym razem czegoś więcej niż – rutynowych maja-
czeń eukarionta? Uparty i nieulatniający się w żadnej, w absolutnie
żadnej dogodnej sytuacji gaz przepowiedni wypełnia moje ciało od
wielu długich miesięcy – tak długich, że stał się już gazem subloka-
torskim całego mojego życia. Nadejdzie dzień, w którym rozleję się
na kawałki jak łza, która zrozumiała, że jest niezwykle potrzebna gi-
nącym żeglarstwu oraz rybołówstwu. Będzie to dzień wielkiej koliz-
ji Drogi Mlecznej i Galaktyki Andromedy. I ludzi łowić będziecie –
powtórzy Jan Paweł II wycieńczony brataniem się z wodą złośliwie

*            

przerzucającą jego rozum
(husserliana i husserliana)
po bizantyjskim, zmiędzy-
gwiazdowym środowisku.

14-15.02.2019

Saturday, February 9, 2019

Autodafe 3 (10)



Wiesławowi Rzońcy

46

Neoplatonizm nie jest wiarą w to, że Pawła Adamowicza moż-
na wskrzesić, a Stefana Wilmonta pozbawiać duszy nieśmier-
telnej, wielokrotnie i niepowtarzalnie. Także i neokartezjanizm
nie jest jedynie wiarą w to, że Paweł Adamowicz: ze Stefanem
Wilmontem raz zabici w różnych momentach: już nie powrócą.
Neoplatonizm jest smutkiem – ledwie stosownym, wizytowym
półbutem popryskanym mlekiem, z którego nastolatkowie kpią
(mleko wiąże się w ich głowach z obrazami spermy). Czemu u-
czyniłeś rzeczy późnymi, nie wczesnymi? Czemu przyszedłem
na świat wyrojony od miejsc uświęconych krwią, nie: spermą

47

Polaków? Czemu muszę oglądać spermę Niemców lub Rosjan,
w stosunku zaś do Polaków – kalkulować percepcję tak, by wi-
dzieć wyraźnie w ogromnym, ponadbotanicznym spektrum tor-
turowane i mroczne serce całego narodu. A jeśli inność zaczęła
się w sercu, nie w penisie? – zapytujesz bez ceremonii, a zatem
znów trzeba powtórzyć to samo: czemu robiłeś rzeczy późnymi,
nie wczesnymi, dlaczego robiłeś rzeczy sercami – nie penisami?
Jakże trudno, kto ci powiedział, jakże trudno – z wpływu chmur
izraelskiego egzaminu dojrzałości: przelotną mżawę żydowskie-
go światopoglądu, gdy wszyscy zmęczeni czekali na żydowską

48

noc. Ale kto ci powiedział, że chcę inności serca. Miałem chcieć
inności serca? Przecież przez długie lata wybywałem aż do jądra
w głębokich ciemnościach, aby umieć rzeczowo wskazywać – w
chwilach takich, jak ta: gdzie jest teraz: Paweł Adamowicz? Czy
w miejscu uświęconym krwią filozofów – czy w miejscu poniżo-
nym ich seksem? Zarezerwować wspólne miejsce w długiej staj-
ni u wywidlenia dróg nie znaczy: odnaleźć właściwą odpowiedź,
lecz wpaść w histerię i wynająć szalupę, ujrzawszy przypadkiem
kamieniste dno aporii, o które wszyscy niechybnie pouderzamy.
Czemu uczyniłeś rzeczy późnymi, nie wczesnymi? I cały system

49

emanacyjny Jamblicha, cała jego nieskomplikowana teurgia jest
mi smutkiem – obolałym uwodzeniem studenta twarzą spuchnię-
tą od alergii cierpień i rozczarowania. Poddać swoje ciało z litoś-
ci to jak spierać się o uniwersalia i przyjąwszy: z całkowicie nie-
wiadomych dla antagonistów przyczyn indyferentyzm lub anty-
realizm, usunąć się w cień na zawsze. Nie jestem księgą sikającą
sokami drzew i krzewów, lecz człowiekiem, który zrozumiał, że
nie chce upokarzać innych ludzi. Chcę to wyznać z żalem – płeć
(czy chcę tego, czy nie) jest moim talizmanem: to znaczy, jestem
mężczyzną i chyba bardzo bałbym się wejść powtórnie w światy

50

jako kobieta, dla przykładu Sigrid Gilsberg lub Anke Brunn i być
w 1968 roku w Kolonii, którą pokochałem jako pogubiony polski
mężczyzna. Mogą piszczeć pod nosami „gładkopowieki”, „zalatu-
jący klerkiem”, ale będę trzymał się swojej wrażliwości, własnego
testosteronu. Najwyższy czas, ażeby odnaleźć wyspę i wejrzeć aż
po jej głąb w azonalną roślinność najstarszych pięter świata, nie
łypać białkami oczu w genezyjski czosnek nad potokiem. Bardzo
wiele razy nad ranem, sporadycznie po południu, niemalże nigdy
po zmroku przekładaniec dwóch wielkich mórz: sprawiedliwości
i egoizmu uderza w moją głowę i sprasowuje ją na eratyk nie cał-

*

kiem logicznego alibi. Jakże blis-
kie jest mi (odległe) zawodzenie.

5-9.02.2019