Thursday, April 18, 2019

Autodafe: Epilog (1)



Niegdyś witano się słowem здраствуйте! – dziś słowo umarło – i przy
spotkaniu mówimy do siebie асте. Nogi naszych krzeseł, wzory materii,
ornament domów, obrazy Petersburskiego Towarzystwa Artystycznego,
rzeźby Gincburga –

– wszystko to woła do nas асте.

W. B. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki

1

Tak jak w domu powieszonego nie mówi się o sznurze, w domu pi-
sarza XXI wieku nie mówi się o osobach takich, jak Boccacio, Are-
tino lub Ghelderode. O czym zatem mówi się w domu pisarza XXI
wieku? Z pewnością nie pominie się milczeniem pustoszenia kated-
ry Notre Dame przez ogień. Z pewnością odda się część – węglowi,
tak jakby był węglem na kaplicę nowej: Madame Butterfly. Domyś-
lam się, że pisarz XXI wieku ulegnie w końcu „nieczystej” pokusie,
by zestawić ze sobą autodafe Notre Dame z arcyautodafe powstania
warszawskiego. To oczywiście jego sumienie; i jego quasi-sofizmat.
Rondo g-moll op. 94 Dvořáka można grać na wiele sposobów i wie-  

2

le spektakularności wyzwolić: mało ważne, czy jest się uwięzionym
w fabryce wódek, czy w wawelskich salach pod zodiakami, planeta-
mi. Mikołaj Adamczak zasługuje oczywiście na to drugie: jest poru-
szającym, młodym wiolonczelistą; cieszę się, że mogłem go słuchać
na Zamku Królewskim w Warszawie 14 kwietnia. Zasługuje (nawet
w tym wieku) na ruiny Notre Dame – ile lat życia: można wypełniać
dolinę ciszy w Lgowie: ściekami łez, lewadami, bananowcami włas-
nych twórczych ran? Nie, to nie była Pasja Mela Gibsona, to – była:
Pasja Bacha, widzę to po czasie. Muszę jak najprędzej umieścić Au-
todafe w kąpieli odkwaszającej i poddać szpaltowaniu zasadowemu

3

wszystkie trzy strukturalne części poematu (niech się dzięki etanola-
nom wszelka wszelskość skończy szczęśliwie wszelką wszelkością):
bo 50 jednostajnych dni, które oddziela śmierć Jorge’a Luisa Borge-
sa od momentu moich urodzin (14 czerwca od 3 sierpnia 1986 roku),
jest miarą mojej grafomanii. Bo 11996 dni, które oddziela śmierć au-
tora Twórcy od dnia dzisiejszego autora Autodafe, jest miarą mojego
autotematycznego agnostycyzmu. Wierzę w Boga – tak, jak Jean Gi-
raudoux wierzył w Notre Dame. Czego ode mnie oczekiwałeś, tylko
więźniem, byłem tylko więźniem niewiele tylko od ciebie – nowo-
cześniejszym, oświęcimiaku. Wszelako, myślę, że mogę być dumny:

4

nie położyłem zdrowej głowy w chore łóżko, ale – w semiofor, w ko-
piec mrówek przez pomyłkę zwany piecem Notre Dame, będący ana-
tomicznie kopiecem powstania warszawskiego, zwanym pogardliwie
tylko – antysemickim „kopcem weneckim”. Jakże na próżno wam to
mówić: „jest ta rzecz >>kopiecem<< >>nie-weneckim<<”, „budźcie
się całym ciałem, całą mową, całym agnostycyzmem”, „nie mieliście
50 jednostajnych dni tak, jak ja, dlaczego więc powtarzacie: bezmyśl-
nie – >>kopiec wenecki<<”? „Mieliście tych dni więcej?”, „mieliście
tych dni mniej?”, „nie mieliście w ogóle jednostajnych dni i jesteście
zdrowymi głowami w zdrowych łóżkach?”. Nie mówi do was „chora

5

głowa”, ale nie mówi też do was „łóżko zdrowe jak Notre Dame” (!).
Przecież mówię dokładnie to, co mówił ksiądz Jan Twardowski, gdy
pisał: „Przed swym kapłaństwem w proch padam”, tylko: potworniej
(i mógłbym powtórzyć to księdzu Tischnerowi, jeżeliby żył, a ksiądz
Tischner, jeżeliby żył, mógłby powtórzyć to innym księżom, niczego
w treści nie zmieniając – wyrosłem z czasów, w których – pisząc Du-
sze jednodniowe – uważałem siebie za anty-chrysta). Można ślepemu
zazdrościć, że ma gęste włosy, można agnostykowi zazdrościć, że ma
Notre Dame, która płonie niemalże jak Świątynia Złotego Pawilonu z  
Mishimy. I na co mi łzy Symonidesowe, skoro łechtaczka Okeanid to

                *

nie zwyczajny wihajster, a to,
że jest unerwiona, nie znaczy,

że ją wzruszę. 

Jutro pewno Złota Pagoda spłonie. Ta forma, która
wypełniała przestrzeń, zginie… A wtedy feniks ze
szczytu dachu odżyje i odleci, jak przystało na

nieśmiertelnego ptaka.

Y. Mishima, Złota pagoda, tłum. A. Zielińska-Elliott

4

Ciasto mojego wiersza nie jest aksamitne. Dodaję sobie wszelako otu-
chy tym, co mówił Szkłowski, głosząc swą apologię niezrozumiałości:
„nazbyt gładko, nazbyt słodko pisali poeci minionej doby. Ich utwory
przypominają ową: polerowaną powierzchnię, o której Korolenko mó-
wił, że >>hebel myśli ślizga się po niej, na próżno: usiłując zadrasnąć
[…]<<”. Gdzieś indziej: „Arystoteles doradza w swojej Poetyce nada-
wać językowi charakter mowy obcej”, nie chodzi jednak o to, aby mo-
netyzować starocerkiewnosłowiański, jak czyni to młody Marcin Pod-
laski w skądinąd interesującym MT 61,7. O co więc chodzi Arystotele-
sowi, którego cytuje Szkłowski z takim upodobaniem? O to, ażeby nie

3

być prawosławnym skopcem, nie odcinać sobie jąder intertekstualności
ni nie wykrajać łechtaczek tradycji literackiej, stając się: stachanowcem
jakiejś kastrackiej Sagi o ludziach lodu, a następnie – czcić objawiającą
się nad Morzem Azowskim pionierstwa Babaninę – nową Bogurodzicę:
pod postaciami Konrada Góry i Roberta Rybickiego. Bardzo chciałbym
pisać Autodafe w inspirującym, tarkizującym postświecie po Babaninie
i po Kronikach Seliwanowych, nie po Księgach Jakubowych i po Matce
Makrynie – ale wybór nie należy do mnie, serce polskości bije triadami
Cushinga (ojczyzna, honor-Bóg) nie po mojej, mazowieckiej: nastronie
granicy – i na co mi łzy Symonidesowe w synkopowanym rytmie mazo-

2

wieckiego Power Dance? Chleb płacze, gdy go darmo jedzą: nieważne:
na perkusyjnym czy na orkiestrowym talerzu – „słabi pisarze modlą się
zawsze z minjanem, prawdziwi pisarze modlą się samotnie, klasyk (!!!)
szepcze modlitwę, której nikt przed nim nie odmówił”, mówił w jidysz
Izrael Sztern, jeżeliby wierzyć tu jego polskiemu tłumaczowi, czyli Mi-
chałowi Friedmanowi. Dobrze wiem, że Sztern nie mówił swoich ostat-
nich słów do mnie, nie kryłem się jednak całe życie w mroku ignorancji
i tchórzostwa, toteż mam prawo go zacytować. A młodość – jak to mło-
dość: eteryczni młodzi ludzie muszą uwierzyć we własne „labialne cza-
rodziejstwo”. Widzę to w swoich studentach i rozumiem: (dzięki temu)

1

lepiej, dlaczego nie mogłem napisać Autodafe w wieku 25 lat: do smug
(pierwszych smug) na lustrze półprzepuszczalnym własnego życia wie-
rzy się niezłomnie, że będzie się: jednym ze współczesnych samarytan,
w tym oczywiście – jednym z samarytan samego siebie. I w końcu: kie-
dy płonie już francuska Złota Pagoda, która rozpładniała umysły takich,
jak Fénéon, Laplanche czy Follereau, pisze się tak: o wodach ciemnych
ze smutku – aby wszyscy, bez wyjątku wszyscy: w ciebie zwątpili. Aże-
by gdykolwiek, gdy najdzie cię myśl, by mówić Hiobem („przedłuża się
wieczór, a niepokój mnie syci do świtu. Ciało moje okryte – robactwem,
strupami, skóra mi pęka i ropieje”), nie wierzyli już tobie, i niechęcili in-

                *

nych): „nie ma tu
komu – wierzyć”,
„nie ma tu komu,
cię strzec: strzec

                                         ”.

18.04-19.04.2019

1 comment:

Anonymous said...

Popłakałem się z tego piękna.