Monday, April 29, 2019

Autodafe. Epilog (2)



Staliśmy się jako skrzypek, który przestał wyczuwać smyczek
i struny, przestaliśmy być artystami w codziennym życiu,
nie lubimy naszych domów i naszych strojów i bez żalów
rozstajemy się z życiem, które przestaliśmy wyczuwać.

W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki

2

Przeszczep serca. Był mi potrzebny, bo to, co mówiłem o innych, stawa-
ło się dowodem schyłkowej niewydolności. Leżąc na stole operacyjnym,
regulując elektronicznie jego wysokość siłą erudycji, myślałem, że będę
polskim Louisem Washkansky’ym, i powstanę jak „transplantokształtny
Chrystus” z nowoczesnego stołu wielkanocnego swoich czasów. Tak na-
gi, jak bezwłosy (z ogoloną i porumieniałą klatką piersiową, z brzuchem
czystym jak lustro Archimedesa) powtarzałem sobie: „Krystian Lupa nie
mógł mieć racji, gdy mówił: >>wydaje się, że w obecnej miazdze samot-
ność artysty jest o wiele bardziej radykalna. Musi mieć odwagę na to, że
zostanie zupełnie zmiażdżony. W gruncie rzeczy ktoś taki, jak: Wyspiań-
  
3

ski byłby całkowicie rozdeptany, rozszarpany i wysadzony, poddany cał-
kowitemu piekłu. I żeby zwyciężyć, musiałby umieć to przyjąć<<”. Cóż,
to nie mogło być do mnie: bo ta rozkraczona ektoplazma w bagnie mojej
zbiorowej psychiki zwiastowała przez 3 lata jedynie transowe  manowce
i wśród tylu agresywnych, nacjonalistycznych retrostruktur – pozostawa-
łem tak tępy, jak Gołota w ringu. Na co mi łzy Symonidesowe, żadna ra-
da artystyczna nie poświęci mi minuty uwagi, żadna też rada dyscypliny
naukowej nie przyjrzy się bliżej mojemu projektowi czytania Lema – w
kluczu literatur postzależnościowych. Chciałbym odczytać tu na głos je-
den z fragmentów Ewangelii według świętego Łukasza, ale radość zwy-

4

cięskiej Paschy zaciera moje pole decyzji (szkoda, że nie zacierała wte-
dy, gdy podpinałem matkę: do krzesła elektrycznego). Z drugiej strony:
nie jestem w jakimś starym, milicyjnym przedszkolu, i radość zwycięs-
kiej Paschy nie może mnie pilnować na każdym (dosłownie – każdym)
kroku. Około dwustu wiader na godzinę, zatem na co mi łezki Symoni-
desowe, na co mi ciało Wojciecha Pszoniaka zdjęte z krzyża przez Da-
niela Olbrychskiego w Piłacie i innych (pożądanie rośnie we mnie jak
film, to w końcu polskie Ostatnie kuszenie Chrystusa, które gdyby nie
Bułhakow, bardzo przypominałoby dziełko Scorsesego, Jan Kreczmar
zaś – Łęcki z Lalki, Walter z Pasażerki – polskiego Davida Bowiego).

5

Bielały lessowym pyłem giezła soronczaków, jak powiedziałby René
Śliwowski o chwili, w której straciłem bezpowrotnie wszelki sens ży-
cia oraz wszelkie religijne quasi-intuicje. Flakowata zima nie zapowie
wiosny tak jak powinna i to naturalne, przyszedłem tu jednak po cech-
sztyńskie zlepieńce (bielały mrocznym jelitowym błogosławieństwem
giezła cechsztyńskich lepieńców), nie po jezioro świętokradzkie w gó-
rach świętokrzyskich: nie jestem nowym Kazimierzem Łyszczyńskim,
nie jestem jego ateofanem, ani nie jestem Indianą Jonesem; polskich a-
teistów. To, że nie pomogą mi łzy: Symonidesowe, nie znaczy – że nic
mi już nie jest w stanie pomóc. Sprzęt z Warszawy, akcesoria powiatu,

                *

żel do nosa, woda toaletowa „Reveal”,
książka Alexandra Baumgardtena, Ry-

cerskie
rzemiosło.
 
4

Ale paliłem jedynie śmierdzącym kiziakiem, zapraszałem zaś – w głąb
Autodafe tak, jakbym witał w progu sensownie zaszeregowanych szkó-
łek sosnowych. Czy wolno tak kłamać, gdy odmawia się łzom Symoni-
desa? Wolno, tak jak czytać Nauczycielkę na pustyni Płatonowa po raz
pierwszy w wieku 32 lat – rosyjskie dolce still nuovo zaskleiło się chy-
ba na moim ręku lepiej niż tłusty – sałtykowowsko-szczedrinowowski
aerozol na bicepsach tych, którzy czytali Płatonowa w wieku – 20 lat?
Więc może jestem rozkraczoną ektoplazmą, ale jeszcze nie – cytoplaz-
mą rozpapraną i rozdmuchaną po wszystkich bąbelkowych kierunkach
orgianizmu zwanego polską rusycystyką. To tak mało i tak dużo naraz.

3

Na co mi łzy Symonidesa, skoro nie myślę o tych, których już (ze mną)
nie ma: Zdzisławie Tadeuszu Łączkowskim, Krzysztofie Boczkowskim.
Czemu zazdrościłem Pawłowi Orłowi tego, że napotkał: na swej drodze
tak silną osobowość jak Henryka Berezę? Cały ja: śniący sny o potędze,
młody makiawelik – ze Spowiedzią w szkole świętych o. Maxa Huota de
Longchampa (przełożyła Agnieszka Kuryś) pod pachą; przetrącający: pi-
sarzom karki w zewie pochwytnie wołającym całego go do odnalezienia
swoich gór nad czarnym morzem Macha – taki Mach Jawelik: ekstranie-
wątpliwie zasłużył na to, aby zostać trawestacją biblijnej Zuzanny (więc
- - - - - - - - - - - - - - - depresja zwycięskiej Paschy - - - - - - - - - - - - - - -

                *

został).

2

I na co mi łzy Symonidesowe, skoro wiosna wybuchła na całego, popie-
ląc mnie aż do członka – i mogę zaczyszczony uczestniczyć wreszcie w
przedwiecznych liturgiach Święceń prezbiteriatu – skąd Litwini wracali.
Na co mi łzy, na co mi Pascha, krwawy wiersz Norwida przywoływany
przez samego Girarda w eseju – Dawna droga, którą kroczyli ludzie nie-
godziwi, który (pochłoń mnie, Panie, proszę, bo nie rozumiem – i nigdy
nie rozumiałem tego świata) cytują wierzący humaniści, składając sobie
wielkanocne życzenia. Nie jest to norwidologiczne – „jądro ciemności”?
Nie wiem w takim razie, co nim jest. A może – jak upierają się Najstarsi
norwidolodzy, „norwidystycznego >>Jądra ciemności<<” po prostu: nie

1

ma i mam wielkie szczęście: jestem jedynym murzynem na świecie up-
rawiającym świetlistą dyscyplinę. „My nie jesteśmy źli, i wy nie jesteś-
cie źli, ale trawy jest mało – ktoś musi umrzeć, a kto umiera, zawsze…
przeklina” – mówi do mnie Piotr Chlebowski z KUL-u: tak, jakby: mó-
wił do Marii Nikoforowny z opowiadania Płatonowa. Ale nie mówi do
Nikiforowny, dlatego nie-Nikiforowna: odpowiada mu, że nie rozumie,
kto tu ma zmartwychwstać, a kto zemrzeć pod czarczafem w Turkmenii.
Drogi ludzkiego losu są zawiłe, a w cieniu starej czynary dużo, napraw-
dę wiele Pasch kończy się tragicznie, dokładnie tak jak u Norwida (któ-
rego jednego nie wolno sobie życzyć bez całkowitego opamiętania, nie

                *

jesteśmy Dżafarbajami,

1)       nie recytujemy Fortepianu Szopena w glinianej kurganczy aułu,
2)       nie recytujemy Fortepianu Szopena w cyrku: Korona, Zalewski;

żyjemy między sobą).

19-20.04.2019

No comments: