Friday, June 8, 2018

Autodafe 2 (7)



31

Czy kiedyś oszaleję – do tego stopnia niefortunnie i
groteskowo, nieszczęśliwie: nie trafiając z własnym
szaleństwem w to, co jest dzisiaj jego modnym, me-
dialnym zwierciadłem, że nazwę stłoczone przejście
przez poczekalnię Instytutu Matki i Dziecka podróżą
do kresu nocy? Wyprawą w głąb jądra ciemności? A
– bo na warcie, a bo na samym pancernym czele cięż-
kiej armii przedwczesnej podniety – dzieci. Kiedy Pa-
mela idzie do łazienki, wydrapuję na łysej główce Ak-
sela równanie matematyczne. Piechota górska, której

32

Aksik latami przewodził – w końcu umiera na syfilis.
Kaukastis! Kaukastis! – krzyczy mężczyzna podczas
bolesnej terapii salwarsanem, zwanej tu bez osłonek:
Tuskegee Reunited. Cóż, i tak musi się dziać – jeżeli
Sylvia Plath ma być łabędziem, niechże ja będę kur-
czakiem pięciu smaków. I wezmę Aksela na barana,
lecz nim go z siebie zsadzę, powiem mu na ucho, że
jestem miłością – Która gra rolę nienawiści – Na des-
kach teatru szkolnego – gdzieś na Podlasiu. Pamelko,
pięć tysięcy sześćset pięćdziesiąt kilometrów pozawi-

33

janych dróg ekspresowych mojego serca. Arcykapłani
lewego pasa na prawym paśmie: uniesień. Treść chwil
przeszłych: martwa jak Jeban, zwęglona jak Heban. O,
ołówek ciesielski na pogorzelisku! O, ja jako wielobar-
wna prezerwatywa jesieni, która szarzeje w trakcie na-
miętnego praseksu z przedwiośniem! Bogumił Niewyz-
broczeniec, opieka wytchnieniowa w mieszkaniu wspo-
maganym. Żydzi do żony przygwożdżonej do ściany –
drewnianą trumną. Arabowie do męża wbitego na kry-
ształ aperiodyczny – drewnianym podmuchem wiatru.

34

Rosjanie do syna podtapianego w stawie – drewnianą
protezą. Kaukastis! Kaukastis! – wzdycha (z tęsknoty)
prezes National Science Centre Poland, ścigając po la-
sach nimfę, która nad ranem wymknęła mu się z izdeb-
ki i wałęsa się po gościńcu jak lustro po stock-paintba-
llu. Ależ wiem, to dla mnie oczywiste: Janusz Korczak
w swoich wspomnieniach z getta zalecał usypianie dzie-
ci występnych. A i owszem, dzisiaj napisałby bez więk-
szych wahań Króla Maciusia oraz Insygnia Śmierci. No

35

i Sanctus – mogę nie stać się nowym Andrzejem Babiń-
skim, mogę wpierdolić się w samo serce fatalnej kreacji
Kapitana Tsubasy całej poezji polskiej, ale: drugim Kor-
czakiem nie zostanę. Nigdy więcej wahania. Nawet jeśli
trwa ból, nawet jeżeli (w nieskończoność) zdłuża się gas-
troskopia, która unieruchamia mnie w krwawy gerber, w
nabity na gałąź, ludzki przepis kuchenny – nigdy znowu
wahania. Bo i kto za mną się wstawi: kto powie, szedł do
Niego w niepowalanym poemacie, wyszedł rozdygotany
i całkiem rozbity – w krynicy Wody Żywej spryskany la-

*

kierem
Drinku.

8.06.2018