Friday, August 12, 2022

Aufgerissen. Nowa historia Kuby Rozpruwacza

 


Łukaszowi Szymańskiemu


Jego twarz zapulsowała w ciemnościach nieznanym, kosmicznym światłem – w jego odblasku mocny czarny zarost, którym zarastały jego broda i policzki zdawał się wręcz błękitny. „Mój błękitny chłopiec”, pomyślała Agnes, na chwilę przed śmiercią, chociaż nie była to prawda, bo jej chłopca już z nią nie było – niepostrzeżenie zastąpił go mężczyzna, który znacząco syknął – Agnes nie rozumiała znaczenia tego syku ani nie była w stanie go zrozumieć… bo zaraz po usłyszeniu przeciągłego dźwięku, wszystko spowiła mazista, przesterowana cisza: błękitne światło wsunęło się niepostrzeżenie między jej brodę a kołnierzyk – i urwało jej głowę. Bezgłowy tułów drgał przez chwilę w pozycji wyprostowanej, nie musiało jednak minąć wiele czasu, by złożył się posłusznie, jak harmonia, i wylądował na podłodze przybrudzonej krwią jak czerwonym nalotem pleśni. O dziwo, usłyszała ostatnie słowa „Błękitnego chłopca”: „Mam na imię dziesięć części piasku”. „Co za niespotykane, półorientalne imię” – pomyślała mimowolnie, zanim umarła.

            Berlin już od kilku miesięcy prześladowały zaginięcia młodych dziewcząt i chłopców. Te pierwsze – jeśli znajdowano – znajdowano w stanie przyspieszonego rozkładu, zdekapitowane albo otrute. Tych drugich czekał niestety los dużo gorszy, bo obcinanie kończyn i całkowita kastracja, a więc męczarnia wykrwawiania się, stawszy się czymś dużo mniejszym niż człowiek: wilgotną kostką mięsa, kostką mięsa do gry w rękach psychopaty. Błękitny zwierz, a także błękitna bestia, a zatem – „Das Blaue Tier”, to określenie przylgnęło do istoty pozbawiającej z chłodnym i dokładnym uporem życia młodych Berlińczyków i młode Berlinki na trwałe. O błękitnej poświacie mordercy spowijającej jego oblicze jak trujący całun wiadomo było dzięki Markowi, jego jedynej ofierze pozostawionej przy życiu. Marek August Trippelhorn, dwudziestodwuletni student ekonomii na Uniwersytecie Humboldtów, nigdy nie zrozumiał, czemu został przez błękitnego zwierza tak wielkodusznie oszczędzony. Jak to wytłumaczyć? Czy to niedopatrzenie, czy może jedynie gra na zwłokę? Nawet Kuba Rozpruwacz nie pozostawiał obiektów swojego zainteresowania przy życiu.

            „Das Blaue Tier” tymczasem zasługiwał ze wszech miar na miano niemieckiego Rozpruwacza. W takim stanie znajdowano jego ofiary: aufgerissen, czyli – rozprute. Aufgerissen ten, aufgerissen ta, aufgerissen to, aufgerisssen tamto, Agnes również – aufgerissen, czy właściwie „agnesgerissen”, bo i niewiele potrzeba było czasu, ażeby znaleźć i ciało Agnes. To zadziwiające, ale zaburzony został nawet ład miejskiego ekosystemu… W mieście Johanna Goethego oraz Marlene Dietrich zabrakło ptaków: wróbli, szpaków, jerzyków, srok, kruków, gawronów, nawet kaczek i łabędzi w parkach miejskich. „Spełniły przykaz błękitnej bestii, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości”, szemrali przeciw faunie powietrznej mieszkańcy, wygrażając pięścią w opustoszałe niebo, podejrzewając od razu paktowanie natury z demonem – za ich plecami i na ich pohybel.

            „Dziesięć części piasku”, a zatem złowrogie określenie, które przed swoją śmiercią usłyszała Agnes, w końcu przeniknęło do niemieckiej prasy, wywołując popłoch daleko poza Berlinem. Usłyszał je także i Trippelhorn, nazwany przez ciemne monstrum, „szóstą częścią piasku”. Wniosek zdawał się prosty: oczywiście, pierwsze podchwyciły go media – w najlepszym przypadku należało spodziewać się dziesięciu ofiar (a więc rzeź wkrótce powinna się skończyć, odetchnęli Berlińczycy), w przypadku najgorszym, ofiar należało doliczać się w dziesiątkach, ba!, niezliczonych dziesiątkach, zważywszy na to, jak perfekcyjnie „Błękitna Kreatura” panowała nad niemiecką przyrodą tak, jak gdyby zyskiwała w jej zjawiskach  – swego (bez mała) zakładnika. Niedługo – pomimo chłodnej przeważnie końcówki września – zakrólowały wszędzie, na Franfurter Tor, Friedrich Strasse, na Charlottenburg-Wilmersdorf wreszcie, iście saharyjskie upały. To w ostatnim dniu nienaturalnej spiekoty, tzn. pierwszym dniu października 2006 roku, umarła ostatnia z „błękitnych ofiar” „niemieckiego Rozpruwacza”.

            Tobias skończył zajęcia w Brandenburg International School na przedmieściach i do centrum miasta pozostawało mu w tej chwili jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut kolejką miejską. To, co zaniepokoiło go w pierwszym rzędzie, to brak wszelkich dźwięków w pojeździe, a przynajmniej – ich znaczące wytłumienie. Wydawało mu się, że śni – aż tak wymuszona zdawała mu się, usypiająca go przecież przeważnie, muzyka podmiejskiego „wagonu”: ślizg otwieranych drzwi, nerwowy szmer niedostrojonych rozmów prowadzonych od okazji do okazji, solidne i solidarne sapanie wszystkich umęczonych mężczyzn i kobiet, począwszy od osobników w średnim wieku, skończywszy zaś – na starcach. Wpierw – odniósł wrażenie, jakby tuż przed granicą oczu przemknął mu cień – cień „humanoidalny”, jeżeli można się tak wyrazić, zdecydowanie niewyzbyty cech ludzkich, ale trudny w ostatecznym przypisaniu – do człowieka. Następnie odczuł, jak ktoś z tyłu brutalnie chwyta go za włosy i podrzyna gardło, głęboko, zanurzając krawędź noża lub brzytwy – aż po tętnice. To zdumiewające, ale to, co odczuł w ostatnim momencie życia, było wrażeniem… nagości, jak gdyby zabójca, który postanowił go uśmiercić, stawił się na wykonanie swojego zadania… zupełnie nago: to, co Tobias odczuwał ręką, sprawiało wrażenie owłosionej skóry, a nie materiału: to zapamiętał przed śmiercią, i o tym mógłby zaświadczyć, gdyby jakimś cudem nadludzkimi siłami przywrócono go do życia.

            Nazajutrz na komendy policji dzielnic Friedenau oraz Marienfelde dotarły dwie tajemnicze przesyłki. Nigdy nie udało się ustalić sposobu ich przygotowania ani adresu, z którego zostały dostarczone. Ich porażająca zawartość aż do dzisiaj funkcjonuje jako jedna z największych i najbardziej makabrycznych zagadek niemieckich organów śledczych. Rzecz jasna – pod żadnym pozorem nie wolno zapominać o liście, który tkwił na spodniej stronie paczki, która dotarła do Friedenau. Zawierała… piasek, którego analiza geologiczna dowiodła nad wszelką wątpliwość, że w tym składzie i tym rodzaju nie mógł on występować – w żadnym miejscu na Ziemi. Przesyłka z Friedenau zawierała rękę Tobiasa Mappelthorpe’a – osad na końcu każdego palca wskazywał na daleko posunięte procesy składu i rozkładu. Sugerował również, że po śmierci paznokcie Tobiasa przerastały w tworzywo niebiologiczne… de facto najbliższe barwie i konsystencji szkła hartowanego. Co zawierała przesyłka z Marienfelde? Głowę chłopaka, oczywiście, jednak – głowę ogoloną wyłącznie z jednym wyrastającym na wysokości ust okiem. Linia wyżej, w co trudno uwierzyć i w co zapewne ostatecznie wierzyć się nie da, odsłaniała pole nagiej, nieprzekształconej żadną anatomogenezą – skóry. „Jestem cudotwórcą, któremu nie pozwoliliście się – spełnić”, głosił list z Friedenau. W istocie, nie pozwoliliśmy. Ręka oraz głowa dziesiątej, cudownej ofiary „Das Blaue Tier” spłonęła w piecyku policyjnym już w południe 2 października, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu (pra)istnienia.