Łukaszowi Szymańskiemu
Jego twarz zapulsowała w ciemnościach
nieznanym, kosmicznym światłem – w jego odblasku mocny czarny zarost, którym
zarastały jego broda i policzki zdawał się wręcz błękitny. „Mój błękitny
chłopiec”, pomyślała Agnes, na chwilę przed śmiercią, chociaż nie była to
prawda, bo jej chłopca już z nią nie było – niepostrzeżenie zastąpił go
mężczyzna, który znacząco syknął – Agnes nie rozumiała znaczenia tego syku ani
nie była w stanie go zrozumieć… bo zaraz po usłyszeniu przeciągłego dźwięku,
wszystko spowiła mazista, przesterowana cisza: błękitne światło wsunęło się
niepostrzeżenie między jej brodę a kołnierzyk – i urwało jej głowę. Bezgłowy
tułów drgał przez chwilę w pozycji wyprostowanej, nie musiało jednak minąć
wiele czasu, by złożył się posłusznie, jak harmonia, i wylądował na podłodze
przybrudzonej krwią jak czerwonym nalotem pleśni. O dziwo, usłyszała ostatnie
słowa „Błękitnego chłopca”: „Mam na imię dziesięć części piasku”. „Co za
niespotykane, półorientalne imię” – pomyślała mimowolnie, zanim umarła.
Berlin już od kilku miesięcy
prześladowały zaginięcia młodych dziewcząt i chłopców. Te pierwsze – jeśli
znajdowano – znajdowano w stanie przyspieszonego rozkładu, zdekapitowane albo
otrute. Tych drugich czekał niestety los dużo gorszy, bo obcinanie kończyn i
całkowita kastracja, a więc męczarnia wykrwawiania się, stawszy się czymś dużo
mniejszym niż człowiek: wilgotną kostką mięsa, kostką mięsa do gry w rękach
psychopaty. Błękitny zwierz, a także błękitna bestia, a zatem – „Das Blaue
Tier”, to określenie przylgnęło do istoty pozbawiającej z chłodnym i dokładnym
uporem życia młodych Berlińczyków i młode Berlinki na trwałe. O błękitnej
poświacie mordercy spowijającej jego oblicze jak trujący całun wiadomo było
dzięki Markowi, jego jedynej ofierze pozostawionej przy życiu. Marek August
Trippelhorn, dwudziestodwuletni student ekonomii na Uniwersytecie Humboldtów,
nigdy nie zrozumiał, czemu został przez błękitnego zwierza tak wielkodusznie
oszczędzony. Jak to wytłumaczyć? Czy to niedopatrzenie, czy może jedynie gra na
zwłokę? Nawet Kuba Rozpruwacz nie pozostawiał obiektów swojego zainteresowania
przy życiu.
„Das Blaue Tier” tymczasem
zasługiwał ze wszech miar na miano niemieckiego Rozpruwacza. W takim stanie
znajdowano jego ofiary: aufgerissen, czyli – rozprute. Aufgerissen ten,
aufgerissen ta, aufgerissen to, aufgerisssen tamto, Agnes również – aufgerissen,
czy właściwie „agnesgerissen”, bo i niewiele potrzeba było czasu, ażeby znaleźć
i ciało Agnes. To zadziwiające, ale zaburzony został nawet ład miejskiego
ekosystemu… W mieście Johanna Goethego oraz Marlene Dietrich zabrakło ptaków:
wróbli, szpaków, jerzyków, srok, kruków, gawronów, nawet kaczek i łabędzi w
parkach miejskich. „Spełniły przykaz błękitnej bestii, nie ma co do tego
najmniejszych wątpliwości”, szemrali przeciw faunie powietrznej mieszkańcy, wygrażając
pięścią w opustoszałe niebo, podejrzewając od razu paktowanie natury z demonem
– za ich plecami i na ich pohybel.
„Dziesięć części piasku”, a zatem
złowrogie określenie, które przed swoją śmiercią usłyszała Agnes, w końcu
przeniknęło do niemieckiej prasy, wywołując popłoch daleko poza Berlinem.
Usłyszał je także i Trippelhorn, nazwany przez ciemne monstrum, „szóstą częścią
piasku”. Wniosek zdawał się prosty: oczywiście, pierwsze podchwyciły go media –
w najlepszym przypadku należało spodziewać się dziesięciu ofiar (a więc rzeź
wkrótce powinna się skończyć, odetchnęli Berlińczycy), w przypadku najgorszym,
ofiar należało doliczać się w dziesiątkach, ba!, niezliczonych dziesiątkach,
zważywszy na to, jak perfekcyjnie „Błękitna Kreatura” panowała nad niemiecką
przyrodą tak, jak gdyby zyskiwała w jej zjawiskach – swego (bez mała) zakładnika. Niedługo –
pomimo chłodnej przeważnie końcówki września – zakrólowały wszędzie, na
Franfurter Tor, Friedrich Strasse, na Charlottenburg-Wilmersdorf wreszcie,
iście saharyjskie upały. To w ostatnim dniu nienaturalnej spiekoty, tzn.
pierwszym dniu października 2006 roku, umarła ostatnia z „błękitnych ofiar”
„niemieckiego Rozpruwacza”.
Tobias skończył zajęcia w
Brandenburg International School na przedmieściach i do centrum miasta
pozostawało mu w tej chwili jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut kolejką
miejską. To, co zaniepokoiło go w pierwszym rzędzie, to brak wszelkich dźwięków
w pojeździe, a przynajmniej – ich znaczące wytłumienie. Wydawało mu się, że śni
– aż tak wymuszona zdawała mu się, usypiająca go przecież przeważnie, muzyka
podmiejskiego „wagonu”: ślizg otwieranych drzwi, nerwowy szmer niedostrojonych
rozmów prowadzonych od okazji do okazji, solidne i solidarne sapanie wszystkich
umęczonych mężczyzn i kobiet, począwszy od osobników w średnim wieku,
skończywszy zaś – na starcach. Wpierw – odniósł wrażenie, jakby tuż przed
granicą oczu przemknął mu cień – cień „humanoidalny”, jeżeli można się tak
wyrazić, zdecydowanie niewyzbyty cech ludzkich, ale trudny w ostatecznym
przypisaniu – do człowieka. Następnie odczuł, jak ktoś z tyłu brutalnie chwyta
go za włosy i podrzyna gardło, głęboko, zanurzając krawędź noża lub brzytwy –
aż po tętnice. To zdumiewające, ale to, co odczuł w ostatnim momencie życia,
było wrażeniem… nagości, jak gdyby zabójca, który postanowił go uśmiercić,
stawił się na wykonanie swojego zadania… zupełnie nago: to, co Tobias odczuwał
ręką, sprawiało wrażenie owłosionej skóry, a nie materiału: to zapamiętał przed
śmiercią, i o tym mógłby zaświadczyć, gdyby jakimś cudem nadludzkimi siłami
przywrócono go do życia.
Nazajutrz na komendy policji
dzielnic Friedenau oraz Marienfelde dotarły dwie tajemnicze przesyłki. Nigdy
nie udało się ustalić sposobu ich przygotowania ani adresu, z którego zostały
dostarczone. Ich porażająca zawartość aż do dzisiaj funkcjonuje jako jedna z
największych i najbardziej makabrycznych zagadek niemieckich organów śledczych.
Rzecz jasna – pod żadnym pozorem nie wolno zapominać o liście, który tkwił na
spodniej stronie paczki, która dotarła do Friedenau. Zawierała… piasek, którego
analiza geologiczna dowiodła nad wszelką wątpliwość, że w tym składzie i tym
rodzaju nie mógł on występować – w żadnym miejscu na Ziemi. Przesyłka z
Friedenau zawierała rękę Tobiasa Mappelthorpe’a – osad na końcu każdego palca wskazywał
na daleko posunięte procesy składu i rozkładu. Sugerował również, że po śmierci
paznokcie Tobiasa przerastały w tworzywo niebiologiczne… de facto
najbliższe barwie i konsystencji szkła hartowanego. Co zawierała przesyłka z
Marienfelde? Głowę chłopaka, oczywiście, jednak – głowę ogoloną wyłącznie z
jednym wyrastającym na wysokości ust okiem. Linia wyżej, w co trudno uwierzyć i
w co zapewne ostatecznie wierzyć się nie da, odsłaniała pole nagiej, nieprzekształconej
żadną anatomogenezą – skóry. „Jestem cudotwórcą, któremu nie pozwoliliście się
– spełnić”, głosił list z Friedenau. W istocie, nie pozwoliliśmy. Ręka oraz
głowa dziesiątej, cudownej ofiary „Das Blaue Tier” spłonęła w piecyku
policyjnym już w południe 2 października, nie pozostawiając po sobie
najmniejszego śladu (pra)istnienia.
No comments:
Post a Comment