31
Czy kiedyś oszaleję – do tego stopnia
niefortunnie i
groteskowo, nieszczęśliwie: nie
trafiając z własnym
szaleństwem w to, co jest dzisiaj jego
modnym, me-
dialnym zwierciadłem, że nazwę stłoczone
przejście
przez poczekalnię Instytutu Matki i
Dziecka podróżą
do kresu nocy? Wyprawą w głąb jądra
ciemności? A
– bo na warcie, a bo na samym pancernym
czele cięż-
kiej armii przedwczesnej podniety –
dzieci. Kiedy Pa-
mela idzie do łazienki, wydrapuję na
łysej główce Ak-
sela równanie matematyczne. Piechota
górska, której
32
Aksik latami przewodził – w końcu umiera
na syfilis.
Kaukastis! Kaukastis! – krzyczy
mężczyzna podczas
bolesnej terapii salwarsanem, zwanej tu
bez osłonek:
Tuskegee Reunited. Cóż, i tak musi się
dziać – jeżeli
Sylvia Plath ma być łabędziem, niechże
ja będę kur-
czakiem pięciu smaków. I wezmę Aksela na
barana,
lecz nim go z siebie zsadzę, powiem mu
na ucho, że
jestem miłością – Która gra rolę
nienawiści – Na des-
kach teatru szkolnego – gdzieś na
Podlasiu. Pamelko,
pięć tysięcy sześćset pięćdziesiąt
kilometrów pozawi-
33
janych dróg ekspresowych mojego serca.
Arcykapłani
lewego pasa na prawym paśmie: uniesień. Treść
chwil
przeszłych: martwa jak Jeban, zwęglona
jak Heban. O,
ołówek ciesielski na pogorzelisku! O, ja
jako wielobar-
wna prezerwatywa jesieni, która szarzeje
w trakcie na-
miętnego praseksu z przedwiośniem! Bogumił
Niewyz-
broczeniec, opieka wytchnieniowa w
mieszkaniu wspo-
maganym. Żydzi do żony przygwożdżonej do
ściany –
drewnianą trumną. Arabowie do męża wbitego
na kry-
ształ aperiodyczny – drewnianym
podmuchem wiatru.
34
Rosjanie do syna podtapianego w stawie – drewnianą
protezą. Kaukastis! Kaukastis! – wzdycha
(z tęsknoty)
prezes National Science Centre Poland,
ścigając po la-
sach nimfę, która nad ranem wymknęła mu
się z izdeb-
ki i wałęsa się po gościńcu jak lustro
po stock-paintba-
llu. Ależ wiem, to dla mnie oczywiste:
Janusz Korczak
w
swoich wspomnieniach z getta zalecał usypianie dzie-
ci
występnych. A i owszem, dzisiaj napisałby bez więk-
szych
wahań Króla Maciusia oraz Insygnia Śmierci. No
35
i
Sanctus – mogę nie stać się nowym Andrzejem Babiń-
skim,
mogę wpierdolić się w samo serce fatalnej kreacji
Kapitana
Tsubasy całej poezji polskiej, ale: drugim Kor-
czakiem
nie zostanę. Nigdy więcej wahania. Nawet jeśli
trwa
ból, nawet jeżeli (w nieskończoność) zdłuża się gas-
troskopia,
która unieruchamia mnie w krwawy gerber, w
nabity
na gałąź, ludzki przepis kuchenny – nigdy znowu
wahania.
Bo i kto za mną się wstawi: kto powie, szedł do
Niego
w niepowalanym poemacie, wyszedł rozdygotany
i
całkiem rozbity – w krynicy Wody Żywej spryskany la-
*
kierem
Drinku.
8.06.2018