Thursday, June 23, 2011
Genesis
Ta ścieżka już się skończyła. To prawda: wielu umarło,
zanim dotarli do kraju, w którym studium odmieniało
ciała ludzkie. Nikomu nie zawinili – zdumiewało mnie
to, ile przemian znieść mogli w imię swoich nauczycieli,
ich pism i traktatów. Logicy, filozofowie, mistycy –
a wystarczyłby jeden szyfr, jedna przysięga,
jedno poczęcie. Ze zwykłej kobiety, rodzącej
w szpitalu na Pawiaku, w czterdziestym trzecim.
Zrównanej ze zwierzęciem, spokojnej lub szalonej.
Tym byłoby credo, i z tej fantazji rosłaby hostia.
Z niej domy świętych i pola przeklętych. Tabor,
Hakeldama. Nowy czas i początek – into each life
some rain must fall. Nie trzeba było niczego więcej
poza owocem zawiniętym w brudną koszulę
i strachem ciepłym jak chleb. Mój ojciec
to zrozumiał i zasadzał ogrody, nawet
gdy kaleczył go nóż do cięcia kwiatów.
Jeśli pozostawiał pokrwawioną obrączkę
w bruździe ziemi, czynił to ukradkiem
i zwlekał z obmyciem. Bo krew na ręku
to krew na wahadle. Obietnicy obrotu
i obietnicy spoczynku nie miesza się
ze sobą.
23.06.2011r.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment