Józef Morton |
Kim jesteś, Józefie Mortonie? Kogo należy ołgać,
komu wyjawić
z dawien dawna skrywany sekret, aby zrozumieć,
skąd w dłoni
twojej ta liściasta pierś, ów pradawny, gnijący
wokans podjęty
z dna yellow booka, ów zwiastun śmiechu u wybrzeży
morza?
Koniec balu panno lalu – tyle wyniosła pieśń, której
zadawałem
jednoczenie się z Tobą. Nic więcej, lekki kolaps w
łuku powodu,
resekcja biotypu z ciał pierwszych wybrańców.
Partyturę powodu
spromienił pisk następstwa: czelesty, fortepiany.
Co znaczy wyjawić
go, Mortonie? Utrwalić jego postój w hotelu
gatunku? Zadawałem
trudu, mówiłem o nocach miłości: malentendu, dom
boskiej dłoni
w mieście ludzkich ramion, soldat inconnu. W
zagrodach Pomorza
umarło, Mortonie, pismo instruktażu. Umknął z nim
układ niepodjęty
w porę przez ostatnich świadków. To mógł być
czarny esej. Podjęty-
-nie-podjęty z ziemi zbożownika na nogi pożeracza.
Józefie, powodu
nie odnajdziesz nigdy na zwierciadle ziemi ni na gładziźnie
morza.
Urządzisz igrzyska, by opóźnić wojnę, a gdy
zechcesz wyjawić
rodzaj pochodzenia, wrzucisz grecki dysk w łono
własnej dłoni.
Przed niczym się nie cofniesz, chętny bożku If. Tobie
zadawałem
życie świń, kur, bydła. Myliłem się, Mortonie. Wodę
zadawałem
wdzięczności na ziemi. Skałbaniony szloch został
już podjęty
przez tajfun elegii. Spieszyłem się na marne do
złamanej dłoni
sadowić odwrotne, sadowić taskające. O ludziach
powodu
mówi się krótko: nie są, Mortonie, miłosierdziem lądu.
Wyjawić
ich zmory to oznaczyć drogę, wymówić krótkie zdrobnienie
morza.
Obejmie wszystkich, także i ciebie. Maryś wyszła,
Maryś z morza,
kraborodków Boże pożal. Biały magnes, wolnosercak,
zadawałem
pieśń w muterkach. Pieśń w muterkach, stępa żal. Nie
wy – jawić,
Bolesławit; nie w – mamrotać w odę kał. Gekon, kanton,
popod jęty:
na wiek wieków uśmiech święty. Zdradziłeś mnie,
Mortonie. Powodu
żadnego. Zatrzymałeś, z ust wysunąłeś złoto: nowelę,
z trzeciej dłoni
sól: szarą kenkartę, gawędę. To jest żal –
mówiłeś, zrywając z dłoni
palec ukorzeniony w nadgarstku. O domu nad
brzegiem morza,
przerastającym moją pierś, świadczyłeś: Ira, żywy
gniew. Powodu?
Rzeczywiście nie odnalazłeś powodu dla rozkwitu
pola? Zadawałem
ci go. Noce spędziłem przy tobie, nigdy w pełni
życzliwie nie podjęty,
tłumacząc szczęście i nadzieję machiny zmienionej
w chatę. Wyjawić
twoje prawdziwe imię, Mortonie? – pytałem w nocy
córek. Wyjawić
poliptyk, odsłonić zbyliznę, rozmnożyć mariasz?
Józefie, zadawałem
tysiące pytań. Umarł stangret, umarł biały cham. Ton
niepodjęty.
12-17.09.2013