Mów prawdę, nie miej względów dla
gniewu.
Ojcem kłamstwa jest pisarz i jego
diabelski orszak.
Troszcz się o pamięć, którą on marnotrawi.
I nie zabijaj wrogów dezyderaty. Oducz
się belki,
oducz się noża, oducz się kleszczy
Naegelego.
Wytraw z siebie myśl o chwycie
Kristellera.
I dbaj o siebie, byś się nie zatracił. Opowiadaj
mówiącej czaszce o czarnej kołysce w jej
ustach.
Rozciągnij wąską lirę. Rozerwij plastry.
Zachęć ją
do śpiewu. Mów jasno, z przekonaniem o
krajach
przyszłości. I nie zabijaj wrogów
dezyderaty.
Bądź Inge Genefke, Antonem Praetoriusem,
spisz Cautio criminalis. Mów prawdę,
jeńcem
nie jesteś. Pisz o zwycięstwie życia nad
więzieniem.
Na początku było ciało, a ciało stało
się słowem.
W Abu Ghraib, w Guantanamo, w Cchinwali.
W Hemingwayu, w Swenie, w Munro. I
oglądaliśmy
jego chwałę. Chwałę, jaką Jednorodzony
otrzymuje
od Ojca, pełen łaski i prawdy. I
stawaliśmy się swoją
przeciwną, zawietrzną stroną. Mów
prawdę, nie miej
względów dla gniewu. Ojcem wiatru jest
pisarz i jego
diabelski orszak. Mów, właśnie tobie
daje dziś posłuch.
Lewanter na jego rękach jak mewa z głową
zgryzioną.
Jak czujnik promieniowania. Tokuje,
toksuje, tka.
29 I 2014