Czekaj na wiosnę. Jak za uderzeniem laski
marszanda wróci ci oddech. I zrozumiesz
łamaczy „Enigmy”: spowolniony krok
Mariana Rejewskiego popod niebieską
obejmą bijącego gradu. Przyspieszone
tętno Jerzego Różyckiego mierzącego
na daszku czapki zimowej siłę wrzenia
zatrzymanej, odwróconej permutacji,
krzyczącego: „Jeden wincel! Byle do
Małoryty, byle do Jana Apendekera!
Jeden wincel!”. Henryk Zygalski
weźmie w swoją dłoń niewielki,
strzelecki śpiewnik i podepnie
pod rękaw wykrywacz kłamstw.
Ręka w borowinie, ręka w jej
pieśni podziemnej. Pierwszy
brakteat bez stempli na awersie.
Zostań, przemieszkaj do wiosny.
Wypatruj wierzby rokoka na starej
romańskiej tratwie, w sandaczu
skamieniałym na rzece długiego
kontraltu. W księdze populizmu,
w literackim Koranie, w surze ludu
polskiego ta aja jest moją synową,
ten dżuz jest moim synem. Ten wers
jest moim synem, ta strofa jest moją
synową. Tu syn odpoczywa, odpo-
czywa w synowej jak w pierwszym,
magicznym diduchu. Jak ziarno.
W
skręconym
snopie.
22.08.2015