Z jakiego to materiału
jest sukienka mojej studentki, której
imienia nie pamiętam? Czy
wolno mi określać ją: Pasikow-
ską, skoro pisze
licencjat, próbując desperacko nazwać: ro-
mantyczny pierwiastek Psów oraz: Psów II. Ostatniej krwi
Pasikowskiego?
Oczywiście, że nie. Powinienem dociekać
długo, czy rozmawiam z
Sandrą czy Weroniką – nawet jeś-
li UsosWeb nie
publikuje w systemie żadnych zdjęć moich
słuchaczek. Jednak
tego nie robię. Chciałbym uwierzyć, że
to niezaleczona
depresja i stres: kontaktów międzyludzkich
prowadzą do tego, że ich
imiona: ulatują mi z pamięci, gdy
2
po raz kolejny –
przedstawiają mi się na oczach wszystkich.
Ale czy nie jest to
blazowanie? Nienawidzę świata – studen-
ci świat kochają – są
jego emisariuszami (młodzi mężczyźni)
lub emanacją (młode
kobiety). Stąd nieuczciwa i spłaszczona
opinia o sobie samym,
że nienawidzę studentów, gdy – kryję
w rzeczywistości w
sobie do świata nienawiść – za: figową
przesłoną humanistycznego
zaangażowania. Do świata, nie
do młodości, która
jest jego częścią. Lecz przecież są miejsca,
w których się obejmujemy.
Karolina lub Oliwia: chcąca pisać
o trzecim sezonie Miasteczka Twin Peaks. Kolejna
dysertacja
3
o Wajdzie ciemnowłosej
i (dam głowę, że) ciemnouczuciowej
Joanny – chociaż zamiast
krążka z Piłatem i innymi wolałbym
widzieć w jej dłoniach
kasetę z Trzecią częścią nocy. Pojmują
mnie czy całkiem gasną,
gdy specjalnie dla nich skreślam por-
nograficzną zieleń
zakładowej tablicy? Wiem – nie potrafiliby
poprawnie zapisać
nazwiska „Gilles-Maizani” ani nawet „Bal-
lanche”, zapiszą
jednak z łatwością: „Cierpię, jestem chory na
fenyloketonurię, mięso
i ser, których nie wolno mi: spożywać,
popijam piwem, które
mnie zwala na łóżko, marzę, śnię o was
wszystkich, ale nie
czuję posępnej obecności diabła nad sobą”.
4
Z jakiego to typu karnacji wyrasta twarz Lubosza, który pisze
dla mnie psychobiografię późnego Norwida? „Dusza Lubosza
raduje się w Panu”, podśpiewuję, napotykając w jego krótkim
studium sugestię, że Orcio z Nie-Boskiej
komedii jest prototy-
pem Johna Keatsa. Nie wiem: jeszcze wtedy jednego: Lubosz
jest liderem stonerrockowego zespołu „Ignu” i – rozdział o os-
tatnich miłościach Norwida stworzy dokładnie tak, jak śpiewa
swój Checkered Room: przepysznie.
Być może jestem szczęśli-
wy, mając ich co środa przy sobie. Sandra, Lubosz, Karolina –
zrozumieliby, gdybym na ich oczach wypalił do siebie z pisto-
letu, dlatego wiedzą, że nigdy tego nie zrobię. Nie otworzę sa-
5
li czterdzieści
cztery zakrwawiony, nieubrany – rozdygotany.
Nie
wejdą do romantycznej gazowni, ale do niewielkiej klaso-
pracowni,
w której brak projektora, rzutników, śmierci. Będą
przez
dziewięćdziesiąt minut nieśmiertelni, spacerując po hu-
manistycznym
Księstwie Warszawskim, spolszczonej – i laic-
kiej,
ale przede wszystkim: autorskiej (sic!) wersji Królestwa
Niebieskiego.
Best’n’Blessed – zaintonuje Lubosz, czując, że
odnalazł
się w końcu we wnętrzu mojego najgorszego tomiku
wierszy,
Jonestown z całą resztą seminarium –
i że chyba jest
w
stanie Jonestown naprawić. Uśmiechnę
się: całkowicie bez-
*
krwawo,
rozewrę usta: i przechylę
twarz
z otamowaną błękitną krwią,
tak
jakbym miał mówić „o nieba!”.
22.10.2018