121
Spuścili mnie,
Panie, ku Tobie, jakbym był półką na buty: rep-
rezentował drewno
i nie był w połowie zatruty – spuścili mnie,
Panie, ku Tobie
w chrupiącym dywanie z liści: mówili, że zau-
roczysz, Karol
Bilecik Srebrzyścik. Lecz ja nie zauroczyłem –
chowałem Antonich
do Antka: czy to, w czym uczestniczyłem,
to ewangeliczna
randka? Ewangeliczna randka, galowy nadpre-
tekst do
schadzki? – wyznam, że nie pojąłem, zrywałem się od
kolacji – która
nie była czymś więcej, a stała się niepojęta – jak
moje przezrywne
serce – męczone od świtu do święta – spuścili
mnie, Panie, ku
Tobie, wiedzieli: nie przetrwam nocy, jeśli: nie
122
spojrzę głęboko
Tobie w fiołkowe oczy. Wiedzieli: nie mam u-
biorów, ale
dostaję amoku. Wciągnęli mi w ciężkie nogi: znad-
spodnie pęknięte
w kroku, wzwyżmajtki schylone w skarpetce:
lecz ojca zwiedziłem
czysty, gdy wgiąłem brud swój mateczce.
Do tego momentu
szalałem: stolica serca w Londynie, lecz gło-
wę Kaczyńskiego
rzeźbiłem na ciepłej glinie; od tego momentu
płakałem, schrony
empatii w Kabulu, lecz głowę od Eberhardta
zrzuciłem do
westybulu, rzeźbiąc w spalonym kamieniu: tłuma-
cząc siebie widzeniu,
które złamałem w słyszeniu. Puścili mnie,
Panie, ku Tobie,
kopiąc jak piasek nadmorski, wpisując do szki-
123
cowników – jak czwarty
podrozbiór Polski: tymczasem: nie by-
łem rozbiorem: tymczasem:
nie byłem striptizem – i mógłbyś –
wbić mi łom: w
głowę, a będę za – Twoim – negliżem. Zrzucili
mnie, Panie, ku
Tobie na spadochronach paniki, myśląc, że pok-
rzyżuję chociaż
niektóre Twe szyki. Cóż, taka jest rola poety tu,
gdzie
przyszedłem na świat. W kraju, w którym wyrosłem – nie
warto spieniężać
Twych strat. Powiesz, okrutny nonsens, bo jes-
tem do
spieniężania. Odpowiem: okrutna ironia, nie było zmart-
wychpowstania; był
za to sezon na miłość, a ten nas wszystkich
ocalił od
zgubnych przeczuć, koszmarów – nim co trzeciego po-
124
walił – jak grypa
śnień progresywnych – angina nicości realnej:
i nikt z nas nie
powstał do życia, nie wrócił do prac swych sam,
zdalnie.
Złociści i anemiczni, mogliśmy wyrzucić to sobie, jak-
byśmy byli
miedziani, zeznając zawsze po Tobie. I ktoś, kto od-
kręcił zawory,
dał pretekst dla – photostory. Ten, kto dał sygnał
witania, szedł w
dłoń bez zeskanowania. Jak sprawnieśmy: zasz-
li do śmierci w
międzyrzec między wersami z „portfelikami”: z
ciemnoty
lśniącymi pomiędzyzdrojami; wwalili mnie, Panie, ku
Tobie w lśniącą Noc
Zagłuszaną, Laskowo-Głuchy zmagnetyzm
szeleszczący
krwią rano. Budziłem się w łóżku ospały w niewiel-
125
kim niezakrwawieniu,
myśląc, dlaczego dumałem nocami o krwi,
przywidzeniu. I dochodziłem
do wniosków, że czarna jucha dzie-
ciństwa,
zwierzęca krew, może świńska: sparzyła trawę młodości
i zmieniła jej
kształt: w wakacje na posterunku, w słoneczny, nie-
użyteczny, ubezpieczycielski
fakt-żart. Spuścili mnie, Panie – ku
Tobie, lecz to
dziś już tajemnica, co jak się w tym potoczyło: nik-
nąc na świetle
księżyca. Sam wiele już nie pamiętam, czy obudzi-
łem się martwy, czy
ożywiałem się mocnym zapachem: z wiosen-
nej nafty.
Jesienią krótki czas zbiorów i zimą przejście potworów.
Przecieram
szamponem smutku okno zmrożone w ogródku – wy-
*
ciągam żelami
żalu kruszynkę złota z metalu.
Spuścili mnie,
Panie – ku Tobie – lecz wiedz:
tęsknili też
sami. Z tęsknoty walili się w twa-
rze: od-brotem:
strasznymi - - - nie-drzwiami.
4.10.2018
No comments:
Post a Comment