Karol
Samsel
Laudacja
(Nagroda Poetycka 38. Konkursu im. Kazimiery
Iłłakowiczówny za debiut
dla Mateusza Żaboklickiego, Macieja Konarskiego i
Wojciecha Kopcia)
Na samym początku warto byłoby
nadmienić, w jak szczególną konstelację układają się tegoroczni laureaci 38.
Konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut – gdy tylko sięgnęlibyśmy nieco
głębiej, choćby do ich notek biograficznych. W pierwszym rzędzie to imponujący
Mateusz Żaboklicki, niekwestionowany lider wyliczenia, poeta, dla którego (jak myślę)
długo jeszcze będzie braknąć odpowiedniego języka opisu krytycznoliterackiego –
a nawet – rzeczowej hermeneutyki interpretacji (tak nowe lądy Żaboklicki,
absolwent filologii klasycznej i studiów śródziemnomorskich na Uniwersytecie
Warszawskim, odkrywa). Rocznik: 1991. Są jeszcze dwaj dostrzeżeni, wyróżnieni,
niezwykle sprawni w swoim rzemiośle, debiutanci, zarówno metryka jednego, jak i
metryka drugiego znacząco jednak oddala się od metryki Żaboklickiego – w
przeszłość w przypadku Macieja Konarskiego (ur. w 1983 roku) oraz w przyszłość
w przypadku młodziutkiego Wojciecha Kopcia (ur. w 1998 roku). Nader
interesująca sytuacja zestawieniowo-porównawcza, nieprawdaż? Choćby dlatego, że
każdy spośród eksponowanych tutaj debiutujących poetów – również, jak się
okazuje, z przyczyn metrykalno-generacyjnych – reprezentuje inny językowy obraz
świata – od Konarskiego po Kopcia, z przystankiem w osobie wybitnego
Żaboklickiego, obcujemy bowiem z rozległym piętnastoleciem przemian na wielu
poziomach: mentalnym, wrażliwościowym, językowym i filozoficznym. Dobrze byłoby
te niuanse dostrzec, to przecież nie detal, a makrostruktura – czasu, epoki,
całościowego stosunku do kultury, literatury albo i języka – odbijająca się na
jakże istotnej dla nas twórców „mikrostrukturze”: czyjejś indywidualnej dykcji
literackiej, tworzywa, wypracowanego idiomu pisarskiego.
Co do Żaboklickiego – nie chodzi
przecież o niezobowiązujące odnotowanie świeżości stylistycznej jego debiutu,
jak czyni to z dużym skądinąd wyczuciem na łamach „Wizji” Jakub Sęczyk,
recenzent Nucić. Szłoby o coś więcej,
a mianowicie – o sprawne przeprowadzenie czytelnika przez zagadkę czyjegoś
mistrzostwa, o odpowiedź na pytanie: „Jak on to robi?” (pytanie stare jak
świat). Nie mam wątpliwości, że innowacyjny językowy obraz świata w wierszach
Żaboklickiego „zaszczepiony” został na jego szczególnym klasycznym wykształceniu.
Dalsze konkretyzacje są bardzo ryzykowne, to jednak, co dzieje się w Nucić, osadzone zostało na potężnej
refleksji metajęzykowej, metaskładniowej, a także lingwistycznej, refleksji, w
którą Żaboklickiego nie mogłaby wyposażyć żadna indywidualna inspiracja
autorska, nawet takimi tuzami, jak np. Andrzej Sosnowski, którego echa
poetyckie w tomie wyłapuje (nie bez sporej słuszności) wspomniany recenzent poety
na łamach „Wizji”, Jakub Sęczyk[1].
Oto jeden z wymownych cytatów poświadczających ową zaawansowaną poetycką muzykę
Nucić. Pochodzi z wiersza Piosenka I (loop) będącego wizytówką
całego tomu:
przy
Krakowskim
przyjechani
z całej Polski
–
studenci
zblazowani
i przejęci
wyciągają
cudze wnioski
z
cudzych paczek papieroski
nie
do końca
przekonanych
trzyma nigdy niesłabnąca
–
wątpliwość
śmieszne
papieroski plenerowe piwo
śpiewające
żywopłoty
koty
dreszcze
nogi i debiuty[2]
Z jaką metrycznością mamy tu de facto do czynienia? Och, bardzo
niełatwa to kwestia. Jeżeli cokolwiek musiałbym tutaj ad hoc zasugerować, twierdziłbym chyba, że Żaboklicki traktuje
metryczność w sposób filozoficzny, tak, filozoficzny, nie zaś szkolny – i że
próżno podobnej dojrzałości szukać u jego poetyckich rówieśników (oraz
nierówieśników). Dlaczego uważam, że ma to związek ze studiami klasycznymi?
Może ze względu na eksperymenty w perspektywie szyku, ewidentnie wskazujące, że
poeta ma za sobą doświadczenia pracy w językach innych niżeli SVO (podmiot –
orzeczenie – dopełnienie), przypomnijmy tymczasem, łacina jest językiem typu
SOV (kolejno podmiot – dopełnienie – orzeczenie) i naprawdę daje się to
wysłyszeć, również w wierszach intertekstualnych Żaboklickiego, takich, jak
znakomite, nawiązujące do Baczyńskiego, a przy tym – niewybrednie flirtujące z
polityką – Sur le pont, czy niewiele gorsza
– Noc tysięczna i pierwsza, będąca
nawiązaniem do młodzieńczej jednoaktówki Cypriana Norwida, całkiem świadomie
przez Żaboklickiego przywoływanej (za co wielkie brawa)[3].
Wsłuchajmy się może tylko w sam początek Sur
le pont bardzo jednoznacznie trawestujący nie tylko styl, ale również –
frazeologię poetycką Baczyńskiego:
Ten
wiersz jest teledyskiem kręconym na moście
Gdańskim,
sesją zdjęciową, poślubną, na moście
Świętokrzyskim
i dziurą w asfalcie na moście
Północnym,
aż but wpada. Ten wiersz jest na moście
średnicowym
stojącą kaemką, na moście
Grota
korkiem z powodu wypadku, na moście
Łazienkowskim
wypadkiem przez korek, na moście
Łazienkowskim
człowiekiem i flagą[4].
Powróćmy na koniec do metryczności
wyższego rzędu, tej pojętej na sposób filozoficzny, metaliteracki –
dekonstrukcyjny i rekonstrukcyjny naraz. To niemałe Żaboklickiego osiągnięcie i
myślę, że jeszcze niejedno studium na temat muzyczności tomu Nucić będzie musiało powstać, byśmy
zrozumieli, jakie osiągnięcie zostało tutaj tak błyskotliwie „zamarkowane” oraz
„skonsumowane”, właściwie – równocześnie. Ująłbym sprawę może w mało
technicznym skrócie, jednakże pozwolę sobie na niego ze względu na mniej
zobowiązującą poetykę wypowiedzi, którą przyszło mi tu przed Państwem
formułować. Żaboklicki odsyła wiersz toniczny do archiwów, proponując coś o
wiele bardziej wieloaspektowego i metajęzykowego. Dla mnie samego jest to
oferta wiersza metrycznego per se, od
dzisiaj wiersz metryczny pozwolę sobie kojarzyć właśnie z Żaboklickim oraz z
jego muzycznymi „cyzelacjami” z tomu Nucić.
Może tylko nadmienię o wierszu tak znakomitym, jak wiersz o penisie podmiotu
lirycznego, Gorąco („bezpiecznie tak w cieniu / w cieniu prącia mojego / w chłodzie
członka / w prąciu cienia”). Bardzo się cieszę, że poetów debiutujących wciąż
stać na tak ostentacyjno-klasycyzujące żarty. Niewtajemniczonym z Państwa może
tylko przypomnę, że w świetnym (a niestety niedocenionym) tomie Kazimierza
Brakonieckiego, Amor fati, znajdziemy
wiersz podobny, skonstruowany w schemacie strawestowanej ody, pt. Do fallusa[5].
Uważam, że to niezwykle symptomatyczne. Nie sugeruję tym samym, oczywiście, że
Żaboklicki pracował „na materiale” Brakonieckiego.
W. Kopeć, przyjmę /oddam /wymienię |
W bardzo subiektywnym wyborze między
Maciejem Konarskim a Wojciechem Kopciem swój głos oddałbym chyba na tego
drugiego, który uwodzi mnie ponętną materialną atematycznością na swój sposób
przypominającą mi georgiański „wiersz beztematyczny”, a więc – odsyłającą do
najszlachetniejszych korzeni modernizmu poetyckiego z jego ideałami (pozornego
przecież tylko) desinterestedness –
bo czy Kopeć nie pochodzi trochę ze świata, w którym nad skandującym
zaangażowaniem nie góruje „heroizm estetycznej obojętności”, nierzadko
ukrywający się pod purnonsensową maską (maseczką) ekscentryzmu. Może właśnie
dlatego czytamy u poety takie frazy, jak „Leżymy kocim pęcherzem do góry.
Naokoło brzucha / kręci się VHS, odpowiednik wakacji z muszkami”[6]
lub „Puchniemy jak kulka instant, / zawiadując ostatnim lotem komara”[7].
Ja w każdym razie tak podobne sformułowania bym czytał – jako rodzaje autofraz,
deklaracje Niedeklarowalnego, a wreszcie jako semantyczną próżnię obietnic,
która winna górować nad całym estetycznym triumfalizmem i poetyckimi
„obietnicami bez pokrycia” – próżnię zatem w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Georgiański „wiersz beztematyczny” – poniekąd tak, jak panorama – góruje ponad
tematem (a więc ponad wycinkiem ciekawego lokalnego krajobrazu). I Kopeć ma coś
w sobie ze szlachetności Stefana Georgego: „Patrzcie, z napoczętego oczka
wyłazi teraz / nieludzka wyporność”[8],
oto frapująca puenta wiersza o równie frapującym tytule pestki dyni pakowane po 1 kg. Co tutaj dużo mówić, w sferze
„beztematyzmu” oscylują również wiersze tematyczne Kopcia: chociażby znakomite
(trzystrofowe, dziewięciowersowe – jednak tylko jednozdaniowe) tuczniki rasy puławskiej[9].
M. Konarski, Nauki przyrodnicze |
„Wiersze Macieja Konarskiego
odczytuję w sposób »anarchitektoniczny«”[10],
wyznawała swego czasu w sprawie ostatniego z laureatów tegorocznej
Iłłakowiczówny – Joanna Mueller, wspominając wtedy przy okazji o studiowanym
przez Konarskiego budownictwie jako figurze znaczącej jego twórczości (niewykluczone
przecież, że Mueller „dopisywała” budownictwu Konarskiego równie istotne, ale
nadmiarowe sensy, co te, które ja sam przed momentem przypisywałem studiom
klasycznym Żaboklickiego). Cokolwiek by nie mówić, tom wierszy Nauki
przyrodnicze dostarcza nam kilku kapitalnie zharmonizowanych postaw podmiotowych,
a także paru świetnie zorkiestrowanych sytuacji lirycznych. Bardzo dobrze
zatem, że Konarski również znajduje się na podium: proponuje bowiem dykcję najmniej
awangardową, co oznaczać musi literacki konserwatyzm, ale już nie zachowawczość,
którą eliminuje się tutaj bardzo pomysłowo, bowiem poprzez solidnie
dyscyplinowaną odwagę imaginacyjną. Skoro o dyscyplinie zaś mowa, ujmę sprawę w
największym, jednak w przemawiającym do wyobraźni skrócie. Gdyby z tegorocznego
grona – laureata i dwóch wyróżnionych – kompletować skład zupełnie nowego sporu
klasyków z romantykami, jeżeli wierzyć w ogóle, że ów spór jest poniekąd
dźwignią naszych zmian kulturowo-literackich, w ogóle, po stronie romantycznej
postawiłbym właśnie Żaboklickiego (ur. w 1991 roku) oraz Kopcia (ur. w 1998
roku), po stronie klasycznej – w arystokratycznym (co by nie mówić) odosobnieniu
stanąłby tylko (ale i aż) Konarski z 1983 roku. Również dlatego uznałem, że
metryki tegorocznej Iłłakowiczówny są znaczące, że właśnie daty i właśnie wiek
ujawniają niesprowadzalne do siebie w najmniejszym stopniu językowe, ale i
znaczeniowe – obrazy świata.
Oto jeden z piękniejszych fragmentów Nauk przyrodniczych
Konarskiego, poniekąd modlitwa, po części konfesja pastoralna, a po części –
elegijny recytatyw (nazbyt długo?) „przeciągany” na echu (chyba mógłbym się tak
wyrazić…). Wysłuchajcie Państwo nieco większej części wiersza pora karmienia,
którego autorowi tomu bardzo szczerze gratuluję. Liryk wzbudza we mnie bardzo
określone oraz bardzo zdecydowane skojarzenia, subtelnie oraz
postmodernistycznie naraz nawiązując do hymniczno-rapsodycznej tradycji liryki –
w ogóle. Jest trochę tak, jakbyśmy słyszeli u Konarskiego modlitewny „tembr bez
tematu”, określone „wyznawcze metrum”, ale już bez muzyki, jej
charakterystycznych figur, tropów, formalnych schematyzacji. To naprawdę
wspaniale. Jeżeli na tym miałby polegać pastisz, a wraz z nim cała kultura poetyckiego
pastiszowania, osiągnęlibyśmy bardzo wiele – w tym względzie wyczucie
Konarskiego widocznie przewyższa talenty imitacyjne Żaboklickiego i Kopcia:
niech nie widzę, jak żują znad szumu pogłowia,
spluwają chrząstkami, ferując wyroki
o włos od naczynia, ostatniej instancji.
pomnę wydajność, a wraz ze śliną
wsiąknie w wezgłowie. brudne,
aż któryś z kacyków odprawi żertwę
i zwyżkować będą akcje na parkietach
w jodełkę, aby organy rozmieścić w boksach
z szeregiem urządzeń w trybie czuwania[11].
Co Państwu wysłuchany fragment
przywiódł na myśl – w pierwszym rzędzie? Mi – modlitwę Chrystusa w Getsemani.
Raz jeszcze doprecyzujmy sprawę: mówimy tu nie o kliszach religijno-dewocyjnych,
a o czymś o wiele bardziej uniwersalnym i rozleglejszym: semantyce Getsemani, o
związanych z Getsemani schematach formalnych, modelach obrazowania, dyskursach wyobraźniowo-filozoficznych.
Dość powiedzieć, z czym jest tu paralelizowane agonalne cierpienie Chrystusa…
Zauważyli to Państwo? Z cierpieniem „w trybie czuwania”, jak pisze poeta – a zatem
(jak to rozumiem) z pasją urządzeń elektronicznych, przekraczających w ten
sposób swój własny elektronowy, technotronowy – Ogrójec. Getsemani w tej
sytuacji, wypadałoby chyba powiedzieć, istnieje – ale jak istnieje – jako model
doświadczenia, jako osobliwa składnia: poznawcza i wyznawcza, jako poetycki quasi-sąd,
jako fikcja hermeneutyczna wreszcie, rodzaj stanu – więc bycia na wschód od Edenu,
we współczesnej, cywilizacyjnej Ziemi Nod. Wielki wiersz. Tak uważam (nawet jeśli
dopisuję mu kilka dodatkowych sensów…). Dobrze, że Iłłakowiczówna takie momenty
współczesnej poezji wyłapuje. To przede wszystkim powinno być jej artystycznym (a
także społecznym) zadaniem.
[1] J. Sęczyk, Szaleństwo jednej
nocy (czyli tam i z powrotem) (Mateusz Żaboklicki, „Nucić”), Magazyn Wizje [online],
[dostęp: 2.11.2022], >https://magazynwizje.pl/aktualnik/seczyk-zaboklicki/<.
[2] M. Żaboklicki, Piosenka I
(loop), [w:] tegoż, Nucić, Łódź 2021, s. 5.
[3] „Jest przepiękna // noc, każdy z
nas panisko, każdy księciunio, / […] jest rolex ukoronowany nad nami”. Tegoż, Noc
tysięczna i pierwsza, tamże, s. 28.
[4] Tegoż, Sur le pont, tamże,
s. 26.
[5] K. Brakoniecki, Do fallusa,
[w:] tegoż, Amor fati, Szczecin 2014, s. 67-68.
[6] W. Kopeć, głowicę do magnetowidu
Daewoo, [w:] tegoż, przyjmę/ oddam/ wymienię, Kraków 2021, s. 9.
[7] Tegoż, drożdże suszone
piekarnicze, tamże, s. 8.
[8] Tegoż, pestki dyni pakowane po
1 kg, tamże, s. 31.
[9] Wiersz dotyczy – uwaga! – „delikatnego
szeleszczenia” pręg świń korsarskich. „Z pręgowanymi świniami, przezywanymi – /
dla odróżnienia od tych umaszczonych / po belgijsku i po puławsku – świniami //
korsarskimi, jest tak, że jeśli pochodzą / z licznego miotu, mają wysokie,
twardo / ustawione kończyny i tułów łagodnie // zwężający się ku przodowi, to
ich pręgi, / pod wpływem promieniowania cieplnego, / powinny delikatnie szeleścić”.
W. Kopeć, tuczniki rasy puławskiej, tamże, s. 41.
[10] J. Mueller, Wersy jak mansjony.
O anarchitektonicznej poezji Macieja Konarskiego, Biuro Literackie [online],
[dostęp: 2.11.2022], >https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/recenzje/wersy-mansjony-o-anarchitektonicznej-poezji-macieja-konarskiego/<.
[11] M. Konarski, pora karmienia,
[w:] tegoż, Nauki przyrodnicze, Łódź 2021, s. 25.