Sonet.
Z cyklu: RÓWNOLEŻNIK
Cień rynku, zawinięty w ornat, sól i sadzę,
zaciska w pięść powieki wydarte z plakatów,
kwitną już orchidee pod niebem z kobaltu,
aktorka rozmazuje krew Wenus na wardze.
zaciska w pięść powieki wydarte z plakatów,
kwitną już orchidee pod niebem z kobaltu,
aktorka rozmazuje krew Wenus na wardze.
W oknie stoi manekin mojej zmarłej matki
i błyszczy tak potwornie plama na tułowiu,
że słychać krzyk z ulicy, a północny powiew
rozrywa portmonetki kobiet na kawałki.
Brakuje mi już czasu, upadam na chodnik,
strzał z tłumu przypomina jęk epileptyka,
nie czuję, by bolało, jakby ktoś rozdrobnił
pocisk w czerwonym winie i wsunął w jelita,
spada zasłona deszczu krągła jak celownik,
grzebią moją twarz w ziemi, miecz ciała dotyka.
13.02.2008r.
No comments:
Post a Comment