Prioma.
Tym imieniem nazwę boginkę odległego, południowego brzegu. Tę,
która pierwsza – w miazdze sarny i jelenia – przyniosła mi
zrozumienie rozpaczy autokratów. Nie zrobiła tego żadna z
kariatyd, o nie, nie zbliżyła się do mnie ani Gloria, ani George
Sand, ani Medea, ani Sapronicha. Na cal nie podeszły do mojego pałąkowatego ciała żołnierki Abwehry. Nikt z nich Pańskiego trudu
nie naprostował. Wyłącznie Prioma. Ponad ziemią Prio-ma. Szelest
białoruskiej sonaty rozpisany na skok („prio-”) i odlanie maski
lądu („-ma”). Panie, jeśli gdzieś na wyżynie smutku – w
pokoju masakr? w zagrodzie Czarnej Sotni? w kołatce buchaltera? –
dosięgnął Cię już głos pradawnej Priomy, daj mu, proszę, do
siebie przystęp. Zrozum wreszcie, zbawiła nas sama delikatność.
Daj się jej zwyciężyć. Bożku nienawiści, poddaj się dybukowi
prostych miłości. Szklanka zimnej i promienistej herbaty – oto,
czym jest Prioma w świecie hal i tokowisk. T-shirt w jednostajnym
kolorze morza – oto jej godny współczucia adwersarz. Sarabanda
przeczuć i instynktu, morderstwo z zimną krwią w sercu École
Normale, splendor i śmierć na plaży madonn. Bogostroitielstwo?
Endlösung?
Drzwi błękitnej kolegiaty wysadza bursztynowy, żydowski kolczyk.
To Prioma walczy o należne jej miejsce,
to szamocze się sierpień pod plandekami września.
Nóż mistrza Eckhardta odrąbuje rok wiatru od dni cząsteczki.
Biada nam, różom. Biada kinom, galeriom.
5-7.08.2013
No comments:
Post a Comment