Monday, July 31, 2017

Autodafe (19)


86

Umrę na Twoich oczach. Sarna szczeka na mnie
pięciokrotnie. Ty, Pani, jesteś szósta. Ach, jakże
ciężko oddycha czynsz za moje serce, przekłuty
ostrzem cycka. Staw członków w Księżym Las-
ku, światło w trupim brzasku. Pies, który pieje,
dzieci, które giną w porannej drodze do szkoły,
zepsute jajko bytu – mój list żelazny do Ciebie.
Fintifluszki małego Moniuszki. Wierzgam – w
próżni, wymiotuję w próżni. Moje pożywienie
wyprzedza mnie o milimetr (o milimetr kosmi-

87

czny, dwa i cztery setne milimetra ziemskiego).
Przebić się przez to historycznoliterackie sadło
do Ciebie, spuchnięty aniołku, moja naga córe-
czko. Dzień dobry, słonko, powiada Pan Kleks
w drzwiach pokoju śmierci. Kto ty jesteś? Ba-
tyst mały. Jaki znak Twój? Karczek biały. Na-
wóz Teodor. Gilotyna Balladyna, i moja kauc-
ja za śmierć: gwóźdź, pal, złotych ćwierć. Po-
ginę jak łzy w deszczu. Rozmienię się jak kał
w brązowym kałamarzu. Wyrwany ząb liryki

88

wraca w prószenie owoców w dojrzewającym
sadzie. A traktor nieodpalony. Cud na krzywej
pierzei. Głęboko zraniona jałówka poetyckie-
go Ja wyciera wzorzystą krew z prania na pły-
cie nagrobnej. Nie jestem duchownym słowa,
ale – jego lekarzem. Weterynarzem – wie kot,
czyje sadło zjadł. By mówić tym plikiem mo-
wy, wstrzyknąłem w swój język spermę, insu-
linę wszechrzeczy. Tak, Panie, ja, Panie – syn
chłopa – mówię sobie, to szata. Wytrzymajże

89

jeszcze, to szata. Bardzo spragniona jest Ciebie
moja chłopska dusza. Wysuszone na wiór archi-
walia Ciebie noszę w porysowanym, sentymen-
talnym mózgu – kilwater tożsamości, fachowa
tabliczka mnożenia kilku zachodnich narracji.    
Tak, Panie – mówi syn chłopa, Twe najtańsze
precjoza. Mów Ty, sługus Twój słucha. Zjada
własne grube, nieprzyprawione kości: kruche
owoce światła przeciwko warzywu ciemności.
Pożąda Ciebie jak perfum w Erebie, cytrusów

90

w chlebie. Nawóz Teodor. Gilotyna Balladyna.
Umrę na Twoich oczach. Trucizna. Basen. Za-
pach końskiego potu. Anioł w Wilkaskach. Ba-
lonik na Przyjezierzu. Ewakuujesz wszystką o-
koliczną ludność. Pozwolisz zbiec zwierzętom.
Zanim pokalam tę ziemię, przybiję kolanem do
życia wszystko, co mogłoby umrzeć. Chcę pić
ze stanika Marysi Sajwajowej, jadać z czapki
pilotki Zosi Pawlikówny, ale nie chcę, by kto-
kolwiek musiał przypłacać to życiem. Co naj-

                *

mniej w                

jednej z sal tego poematu
muszę zbudować aptekę i
uzdrowić wszystkich, któ-
rych zniszczyłem słowem.

31.07.2017

Tuesday, July 25, 2017

Autodafe (18)



 


81

Tak, Panie, mógłbym się powiesić i uwiązawszy
sznur na jednym z ostrołęckich mostów, pozwo-
lić, by znaleźli mnie rano idący, płynący do pra-
cy. Zawsze wzruszał mnie Dionizy Maliszewski
niezdarnie udający miniaturowego Chagalla, pi-
szący o aniołach wzlatujących ponad miastem.
Niczego mu nie ujmując, w XX oraz XXI wieku
rzecz nie w tym, by uczynić z czegoś mazowiec-
ką Arkadię, ale Drohobycz Północy, bezwzględ-
nie nawiedzony przez literackiego półdemonka.

82

Tak, Panie, stoję przed lustrem i trzymam w rę-
ku suszarkę Remingtona. Zasypiamże w tuneli-
ku ciepła, zapomniawszy, że drzemię na gotyc-
kiej wyrzutni. Konrad w swej lisiej jamie okry-
ty płaszczem pociętym przez surykatki slamu.
Średniówka, spinka pochewki udaje dziwacz-
ny pierścionek na oku zaropiałym, pradawny
to wzór makijażu zwany przez kawalarzy tę-
czą nad Oblęgorkiem. I tu zaiste mnie masz –
nad Oblęgorkiem deszcz krwi więcej dla mnie
znaczy niż zamieć w Drohobyczu. I fascynuje

                *

mnie moment, w którym
Oblęgorek przemienia się
^ w Oblęgory.

83

Tak, Panie, w Oblęgorach postawię biblioteki
i zasadzę ogród. To w Oblęgorach, Panie, róż-
nimy się umaszczeniem, które chce blaknąć,
gdy tylko pragniemy opuścić miasto. A cętki
mojego Boga, pieprzyki na całej zaschniętej
jego torbie lęgowej to maść, której spłowieć
pod żadnym warunkiem nie wolno. To duch,
który wystąpił pod postacią emulsji i spoczy-
wa na brzegu cielesnego morza, o którym to
śpiewał Eliot, zwany Eliotem z Tarsu: potęż-

84

ne, łaskawe jest. Lecz sza z tą całą emulsją,
bo gdy jest więcej, Panie, więcej cętek, piep-
rzyków, morze gaśnie na czerniak – poryso-
wany manekin natury spuszcza substancję,
którą sam Conrad z Taszkientu nazwał jąd-
rem ciemności. Owszem, Skało – całe życie
uczę się tej ziemi. Ćwiartuję wpierw własne
głosy, porcjuję ich sens i składnię za wenec-
kim szkłem dostępnej mi gramatyki – taką
jak widzę ją Oknem Wielkiego Kataklizmu.
               
85

Dlatego chcę jeszcze przetrwać jedną pisar-
ską noc i jeden pisarski wschód słońca nad
ryglowaną zatoką. Żonkil wpięty we włosy
wie więcej o prawdzie niż ja – ugnieciony 
ciężarem swojego krwawego witraża. Zas-
łem przed lustrem z suszarką Remingto-
na w dłoni, obudziłem się nagle i wszystko 
spływa krwią. Z teczki, którą chciałem do-
słownie podnieść z ziemi malinowy koń,
truskawkowy pelikan, pół lewiatan-lewitan:

            *

toń.
25.07.2016

Thursday, July 13, 2017

Autodafe (17)



 

76

Za to nasze niespowite, za to ze krwi nieobmyte,
prosimy Cię, Panie. Za to moje niestaranne, a za
Twoje nienormalne, prosimy Cię Panie. Gdy ran-
ka jak wełna, a spłynęła krew, a do tego sperma,
prosimy Cię Panie, przebacz nam, Panie. A gdy
wchłania nas pochód, półwysep-samochód, po-
miłuj nam Panie, pobohuj nam, Panie. Za to, co
w nas nietykalne, seksualne, znicestwialne, po-
bratym nas z sobą idących wiejską drogą klną-
cych Twoje imię. W zimie. Za wiersze w rozp-

77

rutych łonach, superborówki w koronach, Ho-
racy też mógł to zrobić, też widzę i Horacego
czterdziestego trzeciego z kotem w rękawicz-
ce przeciwstawionym kotwiczce dziewczęce-
go podbrzusza. Róża. Mleczno-porcelanowy
wymiar porannej odnowy, a rozmiar toalety
rzeźbiony w podstawie kobiety. Za to nasze
niespowite, horacjańskie, nieobmyte, prosi-
my Cię, Panie, przebacz nam, Panie. Za co-
dzienną, płciową strawę, za złotawe, za plu-

78

gawe, prosimy Cię, Panie. Za tę naszą tek-
stu nędzę, gdy dociskam drzwi mosiężne,
zrywając w nadgarstkach kłosy, trwoniąc
pszenność na niebiosy, przebacz nam, Pa-
nie, rozliczajże nam, Panie. Aż przyjdzie
ostatnia godzina, aż przyjdzie ostatni po-
emat, wyciek gazu z butli idei, pratemat.
Zgasną światła w łaźni świata, krwawej
łaźni, to dodajmy. Prysznic? Zdamy na
ruinację, zalśni tęcza grawitacji na obło-

79

ku pańskiej racji boski folwark, hej kolęda,
kolęda. Za to nasze niespowite, ergodyczne,
nieobmyte. Za to moje nienormalne – nerwi-
cowe, libidalne, przebacz mi, Panie. Za mój
wdowi grantu grosz, i – za ich bruliony.
Za truskawek pełen kosz i całus od żony.
Seks-zabawę na skakankach, sztolniach
tego globu, za łzy, które wycierałem od
krwawego spodu. Leżysz na dnie, któż
Cię zgadnie, biust skoczny jak tanka, z-

80

wiążę kluczkę z dusz rosyjskich wziętych
z zachowanka. Zwiążę kluczkę, zbiję żer-
dkę – będziem zmartwychwstali w zagaj-
nikach Twego Pana na wymianę chwalić.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Nie wierzę, że te słowa mógł napisać na-
ukowiec. Ale tak. Zaiste. Budzę się właś-
nie z długiego snu. Nagi, zasnąłem, pró-
bując się uspokoić. Cień jaskini tkwiącej
za oknem przypomina mi Ciebie. Jakby

                           *

ktoś wysadził podwórko,
a z nim wszystkie zwierzęta,
które wyszły śpiewając.

13.07.2017