Tuesday, July 25, 2017

Autodafe (18)



 


81

Tak, Panie, mógłbym się powiesić i uwiązawszy
sznur na jednym z ostrołęckich mostów, pozwo-
lić, by znaleźli mnie rano idący, płynący do pra-
cy. Zawsze wzruszał mnie Dionizy Maliszewski
niezdarnie udający miniaturowego Chagalla, pi-
szący o aniołach wzlatujących ponad miastem.
Niczego mu nie ujmując, w XX oraz XXI wieku
rzecz nie w tym, by uczynić z czegoś mazowiec-
ką Arkadię, ale Drohobycz Północy, bezwzględ-
nie nawiedzony przez literackiego półdemonka.

82

Tak, Panie, stoję przed lustrem i trzymam w rę-
ku suszarkę Remingtona. Zasypiamże w tuneli-
ku ciepła, zapomniawszy, że drzemię na gotyc-
kiej wyrzutni. Konrad w swej lisiej jamie okry-
ty płaszczem pociętym przez surykatki slamu.
Średniówka, spinka pochewki udaje dziwacz-
ny pierścionek na oku zaropiałym, pradawny
to wzór makijażu zwany przez kawalarzy tę-
czą nad Oblęgorkiem. I tu zaiste mnie masz –
nad Oblęgorkiem deszcz krwi więcej dla mnie
znaczy niż zamieć w Drohobyczu. I fascynuje

                *

mnie moment, w którym
Oblęgorek przemienia się
^ w Oblęgory.

83

Tak, Panie, w Oblęgorach postawię biblioteki
i zasadzę ogród. To w Oblęgorach, Panie, róż-
nimy się umaszczeniem, które chce blaknąć,
gdy tylko pragniemy opuścić miasto. A cętki
mojego Boga, pieprzyki na całej zaschniętej
jego torbie lęgowej to maść, której spłowieć
pod żadnym warunkiem nie wolno. To duch,
który wystąpił pod postacią emulsji i spoczy-
wa na brzegu cielesnego morza, o którym to
śpiewał Eliot, zwany Eliotem z Tarsu: potęż-

84

ne, łaskawe jest. Lecz sza z tą całą emulsją,
bo gdy jest więcej, Panie, więcej cętek, piep-
rzyków, morze gaśnie na czerniak – poryso-
wany manekin natury spuszcza substancję,
którą sam Conrad z Taszkientu nazwał jąd-
rem ciemności. Owszem, Skało – całe życie
uczę się tej ziemi. Ćwiartuję wpierw własne
głosy, porcjuję ich sens i składnię za wenec-
kim szkłem dostępnej mi gramatyki – taką
jak widzę ją Oknem Wielkiego Kataklizmu.
               
85

Dlatego chcę jeszcze przetrwać jedną pisar-
ską noc i jeden pisarski wschód słońca nad
ryglowaną zatoką. Żonkil wpięty we włosy
wie więcej o prawdzie niż ja – ugnieciony 
ciężarem swojego krwawego witraża. Zas-
łem przed lustrem z suszarką Remingto-
na w dłoni, obudziłem się nagle i wszystko 
spływa krwią. Z teczki, którą chciałem do-
słownie podnieść z ziemi malinowy koń,
truskawkowy pelikan, pół lewiatan-lewitan:

            *

toń.
25.07.2016

No comments: