81
Tak,
Panie, mógłbym się powiesić i uwiązawszy
sznur
na jednym z ostrołęckich mostów, pozwo-
lić,
by znaleźli mnie rano idący, płynący do pra-
cy.
Zawsze wzruszał mnie Dionizy Maliszewski
niezdarnie
udający miniaturowego Chagalla, pi-
szący
o aniołach wzlatujących ponad miastem.
Niczego
mu nie ujmując, w XX oraz XXI wieku
rzecz
nie w tym, by uczynić z czegoś mazowiec-
ką
Arkadię, ale Drohobycz Północy, bezwzględ-
nie
nawiedzony przez literackiego półdemonka.
82
Tak,
Panie, stoję przed lustrem i trzymam w rę-
ku
suszarkę Remingtona. Zasypiamże w tuneli-
ku
ciepła, zapomniawszy, że drzemię na gotyc-
kiej
wyrzutni. Konrad w swej lisiej jamie okry-
ty
płaszczem pociętym przez surykatki slamu.
Średniówka,
spinka pochewki udaje dziwacz-
ny
pierścionek na oku zaropiałym, pradawny
to
wzór makijażu zwany przez kawalarzy tę-
czą
nad Oblęgorkiem. I tu zaiste mnie masz –
nad
Oblęgorkiem deszcz krwi więcej dla mnie
znaczy
niż zamieć w Drohobyczu. I fascynuje
*
mnie
moment, w którym
Oblęgorek
przemienia się
– – – ^ – – – w
Oblęgory.
83
Tak,
Panie, w Oblęgorach postawię biblioteki
i
zasadzę ogród. To w Oblęgorach, Panie, róż-
nimy
się umaszczeniem, które chce blaknąć,
gdy
tylko pragniemy opuścić miasto. A cętki
mojego
Boga, pieprzyki na całej zaschniętej
jego
torbie lęgowej to maść, której spłowieć
pod
żadnym warunkiem nie wolno. To duch,
który
wystąpił pod postacią emulsji i spoczy-
wa
na brzegu cielesnego morza, o którym to
śpiewał
Eliot, zwany Eliotem z Tarsu: potęż-
84
ne,
łaskawe jest. Lecz sza z tą całą emulsją,
bo gdy
jest więcej, Panie, więcej cętek, piep-
rzyków,
morze gaśnie na czerniak – poryso-
wany
manekin natury spuszcza substancję,
którą
sam Conrad z Taszkientu nazwał jąd-
rem
ciemności. Owszem, Skało – całe życie
uczę
się tej ziemi. Ćwiartuję wpierw własne
głosy,
porcjuję ich sens i składnię za wenec-
kim
szkłem dostępnej mi gramatyki – taką
jak
widzę ją Oknem Wielkiego Kataklizmu.
85
Dlatego
chcę jeszcze przetrwać jedną pisar-
ską
noc i jeden pisarski wschód słońca nad
ryglowaną zatoką. Żonkil wpięty we włosy
wie więcej o
prawdzie niż ja – ugnieciony
ciężarem swojego krwawego
witraża. Zas-
nąłem
przed lustrem z suszarką Remingto-
na w dłoni, obudziłem się nagle i wszystko
spływa krwią. Z teczki, którą chciałem do-
słownie podnieść z ziemi – malinowy koń,
truskawkowy pelikan, pół lewiatan-lewitan:
*
toń.
25.07.2016
No comments:
Post a Comment