21
Spuścili mnie, Panie,
ku Tobie po rurze od strip-
tizu, abyś uchronić
mnie raczył: od sromu z pół-
paraliżu. Spuścili
mnie, Panie, ku Tobie, na gu-
mie elastomeru, przeniknąwszy,
że lateks – nie
chybia Twojego celu.
To prawda, wybiłem stąd
jojo, ścięło pięć
główek róży… Lecz Ty mnieś
spalił na węgiel – na
rusztach gównoburzy. To
prawda, wepchnąłem
pięć cyfr w za suchą skó-
rę stulejki… Lecz Ty
mnieś taranował mistycz-
nym czółnem Matejki.
Tak mówią, słyszę: lżej
22
koniom, lżej koniom,
bo baba z wozu, aś ostał-
sia na bobach mój
pognębiony rozum. Tak mó-
wią: my rządzim
światem, nami rządzą kobiety,
a widzę baby jak z
miazgi przesympatycznej ko-
mety. Dziś słońce,
więc może byś dosiadł aksa-
mitnego konika, mój
Panie z encyklopedii „De-
us et Astronautica”?
Dziś dzień gorącokrwisty,
że chciałby zrajcować
z napięcia; aborcja przy-
mocowana do główki
niemowlęcia. Może więc
cały zaprzęg, kolor
jak z szarabanu? Cyberważ-
23
niak z kosmosu, więc
zwiózłby go i Šalamun?
W powietrzu
rozmodlone, święte obrazy Wy-
szyńskich: przepływ
światła wielkości pięciu
Panów Błyszczyńskich. Tu
świgniesz okiem,
Ludwiczku, a tu
spozierzesz ukradkiem – pa-
pierowe nieząbki w
rozzębaconą kanapkę. I
choćby mi dali kamerkę
z tysiącem skręco-
nych hurys, nie uniesie
mi głowy ten chujek
niejadek – umysł. Choćby
mi dali dwa razy,
a może by jeszcze
więcej, nie, nie wystrzeli
24
mi w rękę ten gen
Esterházy’ych, praserce.
Czy wiesz, że jest
moim jądrem – prawdzi-
wym jądrem ciemności,
polana celibatu na
brzegu lasów płodności?
Czy wiesz, że jest
moim korytkiem,
świętym korytkiem z Wa-
ikiki niespopielony
wciąż wydział warszaw-
skiej polonistyki? (Kiedy
wreszcie popełnię
samobójstwo, studiować
na nim będzie mój
syn z porcelanową
twarzą Worda i słabym,
półkrakelurowym
zarostem Open Office’a).
25
Spuścili mnie, Panie,
ku Tobie po tym zwąt-
lałym zaroście, w dole
przyszykowawszy –
Twą asteniczną pościel…
Spuścili mnie, Pa-
nie, ku Tobie we
włochatym chaosie, głowa
nad dziuplą swetra
zagrała i Tobie: na nosie.
I dworowała sobie, że
gdzie te wszystkie to-
miki, gdzie wieczory
autorskie, Boże łysy i
dziki? Gdzie morfem jak
dwie korony, mój
Boże nieowłosiony?
Gdzie fonem jak czło-
wiek z blizną, tęsknoto
aż do hirsutyzmu?
*
× ×
*
Cóż, że chyba urwałem welony z
niejednej
błony, przybądź pomimo wszystko, ach!
–
zajdź mnie niewyrojony! I cóż, że zsiekłem
ojca pistoletami od Lema, czyż liście:
tylko
w Warszawie, z kolei kwazary – w Emaus?
21-23.04.2018
No comments:
Post a Comment