Monday, April 23, 2018

Autodafe 2 (5)


21

Spuścili mnie, Panie, ku Tobie po rurze od strip-
tizu, abyś uchronić mnie raczył: od sromu z pół-
paraliżu. Spuścili mnie, Panie, ku Tobie, na gu-
mie elastomeru, przeniknąwszy, że lateks – nie
chybia Twojego celu. To prawda, wybiłem stąd
jojo, ścięło pięć główek róży… Lecz Ty mnieś
spalił na węgiel – na rusztach gównoburzy. To
prawda, wepchnąłem pięć cyfr w za suchą skó-
rę stulejki… Lecz Ty mnieś taranował mistycz-
nym czółnem Matejki. Tak mówią, słyszę: lżej

22

koniom, lżej koniom, bo baba z wozu, aś ostał-
sia na bobach mój pognębiony rozum. Tak mó-
wią: my rządzim światem, nami rządzą kobiety,
a widzę baby jak z miazgi przesympatycznej ko-
mety. Dziś słońce, więc może byś dosiadł aksa-
mitnego konika, mój Panie z encyklopedii „De-
us et Astronautica”? Dziś dzień gorącokrwisty,
że chciałby zrajcować z napięcia; aborcja przy-
mocowana do główki niemowlęcia. Może więc
cały zaprzęg, kolor jak z szarabanu? Cyberważ-

23

niak z kosmosu, więc zwiózłby go i Šalamun?
W powietrzu rozmodlone, święte obrazy Wy-
szyńskich: przepływ światła wielkości pięciu
Panów Błyszczyńskich. Tu świgniesz okiem,
Ludwiczku, a tu spozierzesz ukradkiem – pa-
pierowe nieząbki w rozzębaconą kanapkę. I
choćby mi dali kamerkę z tysiącem skręco-
nych hurys, nie uniesie mi głowy ten chujek
niejadek – umysł. Choćby mi dali dwa razy,
a może by jeszcze więcej, nie, nie wystrzeli

24

mi w rękę ten gen Esterházy’ych, praserce.
Czy wiesz, że jest moim jądrem – prawdzi-
wym jądrem ciemności, polana celibatu na
brzegu lasów płodności? Czy wiesz, że jest
moim korytkiem, świętym korytkiem z Wa-
ikiki niespopielony wciąż wydział warszaw-
skiej polonistyki? (Kiedy wreszcie popełnię
samobójstwo, studiować na nim będzie mój
syn z porcelanową twarzą Worda i słabym,
półkrakelurowym zarostem Open Office’a).

25

Spuścili mnie, Panie, ku Tobie po tym zwąt-
lałym zaroście, w dole przyszykowawszy –
Twą asteniczną pościel… Spuścili mnie, Pa-
nie, ku Tobie we włochatym chaosie, głowa
nad dziuplą swetra zagrała i Tobie: na nosie.
I dworowała sobie, że gdzie te wszystkie to-
miki, gdzie wieczory autorskie, Boże łysy i
dziki? Gdzie morfem jak dwie korony, mój
Boże nieowłosiony? Gdzie fonem jak czło-
wiek z blizną, tęsknoto aż do hirsutyzmu?

                   *
                ×    ×
                   *

Cóż, że chyba urwałem welony z niejednej
błony, przybądź pomimo wszystko, ach! –  
zajdź mnie niewyrojony! I cóż, że zsiekłem
ojca pistoletami od Lema, czyż liście: tylko
w Warszawie, z kolei kwazary – w Emaus?

21-23.04.2018

No comments: