Krzysztofowi
Boczkowskiemu
11
Gdy patrzę na
twarz Yone Noguchi (jak niewiele wiemy o ja-
pońskich poetach
modernizmu), wiem, że podobałaby się tak-
że i jemu, że roiłby
sobie go w lejących się włosach, takie ob-
licze bowiem nie
sięgałoby belki jego bruderszaftu. Szedłem
od niego na
uniwersytet zazwyczaj z kieliszkami poobiednie-
go wina: w żołądku,
lecz sen nocy akademickiej: nie nadcho-
dził, to
oczywiste. Mieszałem wino z kawą i z kapsułkami ra-
nigastu z
kieszeni, wydobywałem z półki Księgę
wierszy pol-
skich
XIX wieku i byłem gotowy do zajęć. Cóż, na licu Yone
Noguchi to, co
połączyło Jarosława Iwaszkiewicza i Daniela
12
Olbrychskiego,
onieśmielałoby nową przeorientalną: oprawą,
jednakże to, co
nas połączyło (nie łudźmy się, bóg nie pozwa-
la z siebie szydzić),
zmieniłoby Noguchi w azjatyckiego bazy-
liszka. Szkoda
takiego talentu na przygodną, kameralną, choć:
niebezsensowną znajomość
dwóch nieszczęśliwych mężczyzn.
Dzisiaj kiedy po
dziesięciu latach znowu: potrzebuję psychote-
rapeutów –
najlepiej: psychoterapeutów-kobiet, to skierowanie,
które wypisał mi
do Instytutu Psychiatrii, wskazując, że sam ja-
ko lekarz pozostaje
bezsilny, nabiera głębi (złotawej nawet) no-
welki – ekstraczytelnych
odesłań. Nie rozpaczam poza krótkim
13
zbłyskiem w kinie, gdy – oglądając Suspirię Luki
Guadagninie-
go, otrzymałem
informację o jego śmierci (umarł w pierwszym
dniu
wyświetlania). Skoro już nie jesteśmy warci ani jednej po-
suwistej łzy, a tak
o nas mówią, zróbmyż wyjątek przynajmniej
dla niego. Czy myślisz,
Dominiko, że po swej śmierci będziesz
znana ze swojej konsekwencji?
A czy dałbyś swej głowy, Rom-
ku, by obstawać
przy tym, że myśl jest jak filar w architekturze
sakralnej, a nie rekreacyjnej, żeby nie dopuszczać, że myśl: jest
(albo będzie
dopiero) jak żagiel w spodniach? Żyjemy w cieniu
pokolenia patetycznego,
które twierdzi, że fregaty z Eliotem są
14
niemożliwe, co jednak,
jeśli się myli? Przeminą – pewnej złotej,
polskiej
jesieni, a my: nie będziemy gotowi na wyjście w morze:
spaleni słońcem
na zimnym żaglowcu szkolnym, opuchnięci, je-
dynie rozmazując
pot chusteczką: jak kawałkiem zapisanego pa-
pieru z czoła, z
obu dłoni i (tak) z obu pach. To nie są ani wygra-
żanki, ani
żarciki. Co z tego, że byłem otwarty na doświadczenie
jak statuetka
przechodząca z rąk do rąk, a we własnych oczach –
– tak znakomity,
jak rola Joanny Kulig w Zimnej wojnie?
Zmiótł
mnie z
powierzchni ziemi tajfun szaleństwa, aczkolwiek jeśli był-
bym przygotowany,
nie odczułbym go wiele bardziej aniżeli half-
15
dewindu. W tym
właśnie rzecz, że mam trzydzieści dwa lata i nie
potrafię uporać się
z obliczami Krzysztofa Boczkowskiego w mo-
jej głowie bez
twarzy Yone Noguchi w moim komputerze. Może
wcale nie
przebyłem ospy symbolizmu i ostatecznie jednak – nie-
zaszczepiony – ruszyłem
na ospa party na skaliste wybrzeże lima-
nowe Czterech kwartetów. Biedny aspirant
Buczek: śni po nocach
wielkiego natężenia
emocjonalnego, że jest nadkomisarzem Bucz-
kowskim i otrzymuje
diamentowy grant na dokończenie Autodafe,
miętosząc do
krwi zwinięty w rózeczkę-wałek tomiczek: Hamlet
i
łabędź
Romana
Brandstaettera. Wie, że zdobyć się może tylko: na
*
Hamlecika
i kaczątko, lecz nie daje tego
po sobie poznać –
po jego ukrytych poś-
ladkach przepływa
superwidzialna ø
kropla.
20.11.2018