Wednesday, December 26, 2018

Autodafe 3 (7)


Andrzejowi Gronczewskiemu
reszta żywności dźwiękowej

31

Wiem, co napisać, ażeby być poczytanym: za psychopatę. Jak
uważasz, powinienem to wyartykułować czy całkiem przeciw-
nie: spowić tajemnicą? Powinnością literatury jest jedno i dru-
gie, a więc – cieszyć się modelinami czy bawić się ogniem A-
rystotelesa? Zacząłem pisać, bo zobaczyłem ptaki krążące nad
moim domem. Dlaczego trzydzieści lat później kończę opisem
podpinania własnej matki pod krzesło elektryczne: i zaklejania
jej gałek ocznych tak, by nie rozlały się razem z krwią? Litera-
tura ciemności i zła jest banalna, lecz nie po Arendtowsku – to
kwietno-wzorzysta, zwieńczona krenelażem brama glazurowa-

32

na jak słynna brama Isztar, którą zajęli w trudny, ale cudowny
barbakan Conrad z Jądrem ciemności i Dostojewski – z Idiotą.
Dalej jest drętwa, żywa szopka zła – ni grafomańska, ni arysto-
telesowska rzeczywistość, w którą furkocząc wlatują ci, którzy
tak jak ja odrzucą opał literatury stosowanej i nie znając się: na
rzeczy, zakładając tylko to, że krowa musi być delfinem świata
lądowego, zabiorą się za opalanie wymion. Uważam, że nie jes-
teśmy od Conrada i Dostojewskiego gorsi tak jak prorok Agge-
usz nie jest gorszy od proroka Izajasza. Myślę, że kolorowa bra-
ma literatury ciemności i zła nie pomieści po prostu więcej: niż

33

dwu mężczyzn lub dwu kobiet – w skali wiecznej, nią operowa-
liśmy zawsze. Mogę wypalić prądem całą twarz swojej matki, a
nie zyskam więcej niż – niewielką aktualizację: polskich mitów
romantycznych, przynajmniej mitu Balladyny. Co: w tej: chwili
robię, czy jest sumą moich obsesji, czy konsekwencją: dewiacji,
nie wiem. Bardzo się boję. Śnię, że urodziłem się kimś lepszym,
że studiowałem turystykę krajobrazu, nawróciłem się – niewiele
czasu później poszedłem: do seminarium. Że – nie przeczytałem
Kinderszenen Rymkiewicza, że Romę Cuaróna obejrzałem zimą
przed figurą Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy. Że – byłem

34

dobrym biskupem, trzecim lub czwartym Tischnerem, co da się
rozpisać na liczydle, że w dojrzałym wieku doskonale szkoliłem
egzorcystów. Że moim skupionym i bardzo sensownym: życiem
odliczałem pontyfikaty jak smugi cienia, śniąc siebie i swą pros-
tą eschatologię w kilkunastotysięcznym polskim miasteczku jak
w podalpejskiej miejscowości: gdzieś u podnóży: Zewnętrznych
Alp Krystalicznych z kozicą północną po lewej oraz saniami mo-
torowymi po prawej stronie kościoła. Carlos Baker spotyka Aloi-
sa Alzheimera i wyrywa mu z piersi Karola Samsela tak, aby ten
miał szansę stać się świętym, nawet jeżeli z flamandzką precyzją
 
35 

nie przestałby obserwować technologii śmierci własnej matki. A
jeśli w łazience, w której myję dzisiaj twarz, za: kilkadziesiąt lat
zgwałcę dziecko, wnuczkę swojego brata, czy dzisiaj słońce: nie
powinno dla mnie zgasnąć, zwłaszcza że jest to Słońce Moralne,
zimowe Słońce samego szczytu Bożego Narodzenia, czy dzisiaj
woda nie powinna mi gruchnąć w powieki nieczytelnym komik-
sem roztopionego śniegu jak ostatniemu królowi Sodomy – jest
to przecież Woda Moralna, zimowa woda samego szczytu Naro-
dzenia lejąca głowę z wybroczyn na letnią na lodzie oponę: che-
mii nieorganicznej? Mój Boże, co za tekst. Schwadrony zmroku

                *
 

na niego nie zasługiwały. Pokręcony dyszel do świat-
łoterapii lśniący--blaskiem tomba--kowym, koncesja:

                *  *

dla nowopowstałej telewizji Ustępuję, mój tom, nasz 
podpis, a idź lutowy stycznik, a pójdź: marcowa moc. 

25.12.2018

Monday, December 17, 2018

Autodafe 3 (6)


Silniejszym niż śmierć

26

Może to nie na miejscu, ale: gdy widzę dokument Wolfganga
Merkela, Ted Hughes silniejszy niż śmierć, myślę – o polskiej
na niego, możliwej odpowiedzi, przykładowo, bo czemu właś-
nie nie on: Tadeusz Olszewski silniejszy niż śmierć, bądź – nie
ona: Aneta Kolańczyk silniejsza niż śmierć. Poezja: życzeniem
dobrego życia, mawiali drzewiej ludzie: mądrzejsi ode mnie o
niebo, lecz do dziś po ich słowach nie wzeszło – ni jedno drze-
wo. Jak to w ogóle możliwe? Co w tej patowej sytuacji gorsze:
pytać o bezproduktywność dobra, czy wykorzystywać peryfra-
zy tak stylowe, jak „silniejszy niż śmierć” – ironicznie? Robię

27

naprawdę wszystko, aby poemat mojego życia nie stał się rejo-
nem frenetycznej, estetycznej zemsty. I po dziś dzień – miałem
nieludzkie szczęście. Bogini przeznaczenia chcąca doręczyć mi
bezdymną broń czarnoprochową – za każdym razem dostawała
okresu, zbliżając się do mnie i zapadała pod ziemię, ażeby skrę-
pować zakłopotanego galernika: krew. Jakiego mnie lubisz naj-
bardziej, Aneto Kolańczyk? Tego, który odchodzi od kompute-
ra, bo musi się nieustannie sprawdzać ciśnieniomierzem czy te-
go, który jest jednocześnie – redaktorem wierszy Czechowicza,
Rumla, Krahelskiej, Łańcuckiego – i zrzucającym ubrania, ano-

28

nimowym komediantem dyskretnie skamerowanym: od pasa w
dół z serwisu Xtube? Wielki mi zaraz dramat, że: w twórczości
nie trafiłem na swoje happy hours. Gorsze jest to, że spotkałem
Was: dwójkę przepięknych terierów czy – nawet – anatolianów
z samego serca europejskiej niszy ekologicznej, będąc psem ra-
sy fanat – ze skazą z rasy schizofren. Czy gdy odejdę, ktoś wy-
tatuuje sobie moją twarz na pośladku oraz spocznie powolutku
w skupieniu: w przepełnionej sali: Waszych prezentacji? Albo
na odwrót, nie bójmy się zmian: czy gdy odejdę, ktoś wytatuu-
je mi Wasze twarze na moich martwych piersiach i siądzie ok-

29

raczkiem na moim puchowym brzuchu, recytując wiersze z In
tenebris i z Owocu tarniny na przemian? Zło to ja – i abym za-
czął mówić, musi zapaść ten zmrok, który nie – zapada, winna
zagasnąć ta gwiazda, która nie – zagasa, spalić się żywcem ten  
człowiek, który się nie narodzi, w tym: oto tu: wszechsamocho-
dzie, który się nigdy nie znajdzie – w żadnej: fabryce, odlewni.
Może to nie na miejscu, ale kiedy widzę dokument Wolfganga
Merkela, Ted Hughes silniejszy niż śmierć, myślę o tym, że mi-
łość do literatury widać w układzie rąk. To balet: jest w nim – i
prawda Antonia Cornazzano – i delikatna,  niewierutna: bzdura
   
30

Machmuda Esambajewa. Sami widzicie, jak dobrą decyzję pod-
jęliście, kochany Tadeuszu, droga Aneto. Nie da się strugać am-
basadorstwa smaku bez kofeiny dyplomacji, a nawet – bądźmy
politycznie niepoprawni – benzoesanu kilku retorycznych i nad-
retorycznych zagrywek. To, co po mnie zostanie (wiem, że sam
jad pustosłowia), nie będzie przedmiotem logoterapii, nie da się
przewędrować Tatr polskiej literatury na potłuczonych tarczach
miejskiego zegara – w brudnych, ceperskich klapkach wełnistej
chcicy, zajeżdżając konie i wywracając bryczki okiem: do dołu.
Człowieczkiem jestem, w przestrzelone serce – sennego jeziora

        

spada rozrusznik, lecz
i tak całkiem powleka
go, ją, ich, ją, go cisza.
               
                                                                     16.12.2018

Thursday, December 13, 2018

Autodafe 3 (5)


Paulowi Paulusowi Samselowi,
synowi Conrada Johanna Samsela

21

Że nie bawię się wydłubanym z grzebienia – długim: włosem
własnej matki, nie oznacza, że jestem zdrowy – zamiast Tego
mogłem jej podebrać grzebyk do rzęs. Któż mógłby być pew-
ny tego, że nie wsuwam właśnie jej rzęsy pod slipki – aż cała
skarpetka nasiąka łzami. Że nie jestem w tej chwili: w więzie-
niu o zaostrzonym rygorze, ale na drugim piętrze Pałacu Dzia-
łyńskich w Poznaniu, nie oznacza, że jestem szczęśliwy. Bo i
kto mógłby być pewny tego, że dziś Poznań, a i jutro Poznań:
co jeżeli jutro Sudan Południowy – niewielki ćwierćnamiocik
w Dżubie, w której Peter Gadet odcina mi głowę, wypuszcza-

22

jąc na wolne powietrze przeżarte strachem gumowe kule: He-
ban oraz Jądro ciemności. Że nie masturbuję się w zakładzie,
do którego wchodzą jeden po drugim Moi Studenci, nie ozna-
cza, że jestem seksualnie wyciszony. Kto mógłby z całą pew-
nością orzec, że nie zaspokajam się na: łazienkach pociągów,
zmęczony ornamentyką – tak jakby w drodze na konferencję,
pomiędzy Referatem, człowiekiem a referatem: dopadał mnie
jak atak epilepsji i grom niecierpliwej burzy – atak masturbac-
ji. Że nie, że nie, że nie. Że gdybym miał przy sobie rzęsę Ka-
zimierza Wyki, osiedliłbym ją w swoim pępku: dosłownie na

23

moment przed kolokwium habilitacyjnym, niech: może stwo-
rzy z rzęsą mojej matki – mieszkającą tam od jakiegoś: czasu
– porządek dorycki. Że jeżeliby te słowa odczytała jakimś cu-
dem Marta Wyka, czytałaby je jakimś domem, domem, który
został znieważony – i o to by mnie oskarżała, o Niedające się
pomyśleć, potworne znieważanie pamięci jej ojca. Na nic by-
łyby – Rzecz wyobraźni, Łowy na kryteria, Podróż do krainy
nieprawdopodobieństwa, które wydobyłbym jednym ruchem
z szuflady jak zacinający się, papierowy rewolwer. Spaliłaby
wszystko ogniem zranionego serca: biała bogini – rzygająca

24

żalem w głupi jak but, całe życie głupi jak but: poziomkowy
posążek. Że nie myliłem się nigdy w sprawach literatury, że:
byłem nieomylny, nieważne – utekstowiony albo zdetekstua-
lizowany, nie oznacza, że należy mnie rozebrać i obedrzeć ze
skóry jak skowronka, który wpadł: do gabinetu żywego szefa
przez zbyt cienką ściankę fikcji. Święci Bartłomiej, Wojciech,
Andrzej Bobola, Sebastian, Stanisław – mają zginąć tylko dla-
tego, że wyprzedzili Waszych ślamazarnych Kolumbów i Gu-
liwerów? Przecież to absurd! Odetnijcie nam rękę, ale nie wy-
rywajcie bezmyślnie serca jak Aztekowie! Mądra cywilizacja,

25

cywilizacja interpretacji wpierw wyrywa żądło, potem dekon-
struuje, nie zaś krzyczy rachitycznie i wali się w lniane piersi:
„Spójrzcie, nie wzięłam jeńców! Patrzcie, nie biorę jeńców!”.
Że nie przedawkowałem barbituranów, nie sprowadziłem do
Ostrołęki szaleńca, nie wypaliłem rany na ciele miasta, które
mnie przyjęło jak swego, nie otworzyłem znudzonego ciała u
progu fascynującej krainy zwierząt – przyjmijmy wspólnie tę
grozę – nie oznacza, że jestem zdrowy. Karol Wielki na stałe
Niepewny: czy roczne podsumowanie to zawsze mroczne nie-
wyciągnięcie, niewyciągnięcie, niewyciągnięcie – wniosków.

13.12.2018