Paulowi
Paulusowi Samselowi,
synowi
Conrada Johanna Samsela
21
Że nie bawię się
wydłubanym z grzebienia – długim: włosem
własnej matki,
nie oznacza, że jestem zdrowy – zamiast Tego
mogłem jej podebrać
grzebyk do rzęs. Któż mógłby być pew-
ny tego, że nie
wsuwam właśnie jej rzęsy pod slipki – aż cała
skarpetka
nasiąka łzami. Że nie jestem w tej chwili: w więzie-
niu o zaostrzonym
rygorze, ale na drugim piętrze Pałacu Dzia-
łyńskich w
Poznaniu, nie oznacza, że jestem szczęśliwy. Bo i
kto mógłby być pewny
tego, że dziś Poznań, a i jutro Poznań:
co jeżeli jutro
Sudan Południowy – niewielki ćwierćnamiocik
w Dżubie, w
której Peter Gadet odcina mi głowę, wypuszcza-
22
jąc na wolne
powietrze przeżarte strachem gumowe kule: He-
ban
oraz Jądro ciemności. Że nie masturbuję
się w zakładzie,
do którego
wchodzą jeden po drugim Moi Studenci, nie ozna-
cza, że jestem
seksualnie wyciszony. Kto mógłby z całą pew-
nością orzec, że
nie zaspokajam się na: łazienkach pociągów,
zmęczony
ornamentyką – tak jakby w drodze na konferencję,
pomiędzy Referatem,
człowiekiem a referatem: dopadał mnie
jak atak epilepsji
i grom niecierpliwej burzy – atak masturbac-
ji. Że nie, że
nie, że nie. Że gdybym miał przy sobie rzęsę Ka-
zimierza Wyki, osiedliłbym
ją w swoim pępku: dosłownie na
23
moment przed
kolokwium habilitacyjnym, niech: może stwo-
rzy z rzęsą
mojej matki – mieszkającą tam od jakiegoś: czasu
– porządek
dorycki. Że jeżeliby te słowa odczytała jakimś cu-
dem Marta Wyka, czytałaby
je jakimś domem, domem, który
został
znieważony – i o to by mnie oskarżała, o Niedające się
pomyśleć,
potworne znieważanie pamięci jej ojca. Na nic by-
łyby – Rzecz wyobraźni, Łowy na kryteria, Podróż do
krainy
nieprawdopodobieństwa,
które wydobyłbym jednym ruchem
z szuflady jak
zacinający się, papierowy rewolwer. Spaliłaby
wszystko ogniem
zranionego serca: biała bogini – rzygająca
24
żalem w głupi
jak but, całe życie głupi jak but: poziomkowy
posążek. Że nie
myliłem się nigdy w sprawach literatury, że:
byłem nieomylny,
nieważne – utekstowiony albo zdetekstua-
lizowany, nie
oznacza, że należy mnie rozebrać i obedrzeć ze
skóry jak
skowronka, który wpadł: do gabinetu żywego szefa
przez zbyt
cienką ściankę fikcji. Święci Bartłomiej, Wojciech,
Andrzej Bobola,
Sebastian, Stanisław – mają zginąć tylko dla-
tego, że wyprzedzili Waszych ślamazarnych Kolumbów i Gu-
tego, że wyprzedzili Waszych ślamazarnych Kolumbów i Gu-
liwerów? Przecież
to absurd! Odetnijcie nam rękę, ale nie wy-
rywajcie
bezmyślnie serca jak Aztekowie! Mądra cywilizacja,
25
cywilizacja interpretacji
wpierw wyrywa żądło, potem dekon-
struuje, nie zaś
krzyczy rachitycznie i wali się w lniane piersi:
„Spójrzcie, nie
wzięłam jeńców! Patrzcie, nie biorę jeńców!”.
Że nie przedawkowałem
barbituranów, nie sprowadziłem do
Ostrołęki
szaleńca, nie wypaliłem rany na ciele miasta, które
mnie przyjęło jak
swego, nie otworzyłem znudzonego ciała u
progu
fascynującej krainy zwierząt – przyjmijmy wspólnie tę
grozę – nie
oznacza, że jestem zdrowy. Karol Wielki na stałe
Niepewny: czy
roczne podsumowanie to zawsze mroczne nie-
wyciągnięcie,
niewyciągnięcie, niewyciągnięcie – wniosków.
13.12.2018
No comments:
Post a Comment