Wednesday, July 4, 2007

Dostojewski


Sonet.


Zupełnie nadzy ludzie wyszli na chodniki,
Mojżeszy ogłuszano młotami z cegielni,
na skwerach aureole pobliskich fraterni
skupowano choćby za czyste kołnierzyki.

Fiodor wspominał Moskwę, było bardzo zimno,
śmiech kobiety w cekinach dawał więcej ciepła
niż biała rękawiczka jeszcze od krwi lepka
epileptyka, który na skraj dnia dopłynął.

Dziś okradli nas z ubrań, zapachniało whisky,
w ustach jeszcze chrzęści smak prerafaelity,
wyszeptywałem "Biesy" w dłoń stenografistki,

Anna mi zarzucała, że znów mnożę byty
i zamiast smutnym niczym wciąż staję się wszystkim,
wszak nie jestem Goliatem w łupinie ukrytym.

3.07.2007r.

No comments: