Friday, June 26, 2009
Lamentacje
Piotrowi Matywieckiemu
boże oto twoje ukochane miasteczko
zaludnione krwią i karakonami
na rondzie mistrza z canterbury
właśnie zderzają się dwa samochody
rodzina imigrantów z czeczenii
podróżująca zieloną toyotą
i opel prokuratora chorego na raka
chciałbym zobaczyć wysuwającą się
z wywietrznika rękę z sygnetem
odpowiedniej instancji
i usłyszeć wrzask folii ciała
rozkładanej i składanej na korpus
widzę tylko słońce rozgrzane
od równikowych pasatów
i jakobińskie powietrze pocięte
toccatą graną przez nieżyjących
johann sebastian bach zrywa
kogutowi głowę nienaostrzonym
toporkiem prokurator krztusi się
od benzyny mój metaliczny
boże
boję się ołowiu wcieranego
jak maść przeciwgruźlicza
w skórę
26.06.2009r.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
7 comments:
bez
nadzieja
Tak myślę.
bez-nadzieja czyli brak-nadziei. po norwidowemu, nie?
(a to, że uważam, że co wiersz zjadasz swój własny ogon, to już inna sprawa)
Po Norwidowemu, Anit. A co do "zjadania ogona", mam swój pogląd na tę sprawę, ale rozumiem.
objaśnij mi go, proszę.
poza tym, to nie ten sztafaż, nic tu do rozumienia, mnie nic do formy Twoich treści ;)
Post a Comment