Thursday, December 28, 2017

Przedostatni flakonik nasion nieobumarłych

1

Smutna jest moja dusza. Aby dodać sobie
otuchy, emigruję, chociaż tak czy inaczej
nieustannie dociekam, nieważne, czy czy-
tam Schillera czy jak stary pies – zbity na
kamień po okrągłym dniu pracy – włączę
na chwilę Planetę małp. Smutna est moja

dusza.

2

Smutna jest moja dusza. Kilka razy pyta-
łem już siebie, czy Apollin był socjopatą.
Cóż, w sferze retoryki – to tylko tandetne
klepanie w klawisze nieprawidłowo prze-
chylonego fortepianu i deptanie po łapce
stukniętego zwierzątka. Smutna est moja

dusza.

3

Smutna jest moja dusza. Wprzódy – marz-
nę a nie goreję. Zatym – wyrasta i prostuje
się nade mną sama Konstancja Asnyk: sub-
telność jest niepowszednią odmianą bojaź-
liwości. Maszynka do strzyżenia świata za-
cina się na moim tomiku. Smutna est moja  

dusza.

4

Smutna jest moja dusza. Wydaje mi się, że
między piersią doktorantki a piersią Emmy
Bovary zasnęła zmęczona osmia o owłosio-
nym ciele. Zastałem naturę drewnianą, zos-
tawię murowaną. Gałązka nawozu w przed- 
wieczornym ognisku pisk, blask, wrzask:

                                smutna jest moja dusza 
                                aż do śmierci.

28.12.2017

Thursday, December 21, 2017

Wrażenie: ginę w kosmosie


1

Zgubiłem dzwoneczek. Nie mam, czym przywoływać
moich studentów. Pierzchają jak ptaki, pozostawiając
mnie na wyślizganym od krwi Krzyżanowskiego par-
kiecie. Do cholery, i czemu nie wybijałeś tych desek,
kiedy był na to czas – krzyczę do zdezorientowanego
przyjaciela, który poprzedniej nocy pocałował mnie
w usta, czytając dwie księgi stepu – prawie że naraz:

obraz pod obraz.

2

Zgubiłem kwiatuszek. Nie wiem, jak wprowadzić ich
w dorosłość za pomocą kaprawych wektorów. Podło-
ga Krzyżanowskiego – nagrzewa się od młodzieńczej
gorączki i jeszcze nie rozstrzygniemy – wszystko eks-
ploduje? Pogubiłem dzwoneczek, a co jest tu chyba –
najgorsze, chyba – najżałośniejsze, pogubiłem z kwia-
tuszkiem, który był symbolem: czytelności ich losów.

3

Na parkiecie Krzyżanowskiego dzwoneczek wybiłby
otwór, mały, przysieczny otworek, przez który to dla
kwiatuszka płynęłoby nowe powietrze, tlen czystszy
niż tlen ich depresji, niż azot przygnębienia. Ale zgu-
biłem dzwoneczek, no i zgubiłem kwiatuszek. Stude-
nci, których straciłem, wołają mnie wieczorami z po-
larnych odległości. Historie krótkie jak mgnienie (tak,

                *

patrzę na ich cierpienie). Historie czarnych trąbek,
paroksyzm z perypetii poplątanych ze sobą na mo-
rzach białego cierpienia.  

4

Zdaje mi się, że patrzę, naprawdę wiernie, na dzieje
białego cierpienia przez ustnik czarnej trąbki. Lizak
pseudonimu Eleuter, a nawet cukierek ziołowy daw-
nej fascynacji fowizmem: wszystko wylądowało co
do sztuki pod wydmami archiwum, na podmokłym
gruncie nieschnącej rosy ognia. Miękka rana czasu.
Wrażenie: ginę w kosmosie. Może i tysiące mil od

                *

literackiego Colorado Springs wy-
jmuję z ust umierającej studentki

kulę dyskotekową, 
kulę dyskotekową.

21-22.12.2017

Saturday, December 9, 2017

Uśmiech któremu zaufałem



1

Tak wiele zależy od Ciebie, od tego uśmiechu,
któremu zaufałem. A skoro urodziłem się pod
dobrą gwiazdą, nie ma obaw. Brudna bomba
atomowa literaturoznawstwa nie runie na mój
dom ani na moje dzieci, nieważne, ile to razy
kusił będę los. Tak bardzo wiele zależy tu od

2

Ciebie, od tego uśmiechu, któremu zaufałem.
Nadejdzie z pewnością taki dzień, w którym
wezmę syna na przechadzkę i bardzo spokoj-
nie, tak, wszystkim, na co mnie stać – meto-
dyczną pieśnią, nierozwlekle, pauzując – o-
powiem, czym jest życie. Wyznam z wielką

 3

trudnością, że jest wpisane w mój los także
jego opuścić. Że któregoś dnia gwałtowny
deszcz pojmowania, tropikalna ulewa zna-
ków naturalnych, ba, grad znaków języko-
wych i ba, zamieć zrozumienia, tak, porwie
mnie za sobą – nigdy już mnie nie zwrócą.



 3

Tak wiele zależy od Ciebie, od tego uśmiechu,
któremu zaufałem. W koszyczku literatury jest
zapadni bez liku. Nie wątpię ani nie zaprzeczę.
Możesz mieć wielką frajdę, frenetyczne oklas-
ki – napiszesz coś w stylu Italo Calvino, może
tkniesz poziomu Jeśli zimową nocą podróżny,

2

ale ja niestety nie wyjąłem szwów, co wrosły
do rany. Rozczochrany to kołtun literackiego 
nabrzeża. Calvino tutaj stopniałby na ustach,
nim by choć resztką, niech by i plemnikiem
przedostał się do serca. A chciałeś być kap-
łanem – gani mnie mój syn – a jesteś tylko

 1

drag queenem, mityczną istotą z Biblii, na
którą polował Jan Chrzciciel. Miłość, lecz 
bez granic. Bez jakichkolwiek granic: wie-
czna i transcendentna. Ktoś wysadza rośli-
ny, rośliny wysadza w powietrze. Uśmiech,
któremu ufałem. Kropelka muzycznej mgły
(to nieprawdopodobne) należała do mnie.

9.12.2017

Tuesday, November 21, 2017

Scalps of the Darkness



1

Skalpy ciemności. Polska odpowiedź
na Jądro ciemności. Znamienny spo-
sób przezwyciężenia atawizmu. Kar-
paty nocy. Czarna Hańcza wszelkiej

                *

pomroki.

                               2

Stawiam przy nieuchylonym jeszcze
oknie siwak, który wypełniam gorą-
cymi kamieniami. Wzdłuż muru ber-
lińskiego klasycznej literatury: oszo-

                *

łomieni

                               3

biegną na drugi brzeg Conrad o twa-
rzy Charlesa Mansona oraz Manson
o twarzy Josepha Conrada. Och, nic
by się nie zdarzyło. Tak samo, jak i

                 *

wtedy

                               4

kiedy ja z twarzą Sienkiewicza zo-
baczyłbym jego z ręką uwięzioną w
prodiżu arcypowieści z moją twarzą.
Cóż, nauczyłbym się kochać twarz

                *

Mansona.

                               5

Nie mówiłbym sobie nocą – ni nie
przyganiał sobie i jemu: człowiek
o twarzy Mansona napisał Lorda
Jima. Nie krzyczałbym – uciekaj-

                *

cie: Manson

                               6

z załogi Narcyza. Widzisz, raz na
jakiś czas zaciskam oczy – znika
Conrad Polak-Anglik, znikają hi-
storie ludzi, a rozwiera się krater


                #

wulkanu.

21.11.2017