46
Spłonąć
najjaśniej. Powiesić się na samym środku
trasy
widokowej polskiej poezji. Zatruć, a przynaj-
mniej
zmącić to, co polscy poeci chcieliby wyzna-
czyć
na polskie Greenwich XXI wieku. Zainfeko-
wać,
zadefekować to, co pierwotnie miało być za-
deklowane,
ale – niedomknięte na czas przed wy-
budzeniem
– musiało tutaj zamieszkać: niededy-
kowane.
Ach, gdybym nie nurlał, a też i nie kin-
drał,
nie stałbym się jak Turnau, nie byłbym jak
kindżał.
Spłonąć nago. Z rozlanym, otyłym cia-
47
łem
– masywnym walkmanem obłoczy kosmi-
cznej
w strudze materialnej. Tajemniczy ciem-
nogród.
Ogród, garden, jardin. Żargon. Twoje
rwane
łono, porzeczka z Poranina, aś gwiazda
Zaranina.
Czy zostałaś zraniona? Przerżnięcie
trampoliny,
krwotok minerałów (a więc mine-
rałotok?),
zoranie pospieszne agrestów. Przez
całą
bezkresną otchłań ściga Ciebie, mój Panie,
mój
złowieszczy chichot, kolec i klips krzyku,
elipsograf
rozbity o kratę wyników. - - - - - - -
48
Spłonąć
najjaśniej. Zanurzyć się w seks na po-
wale
świronka, zasnąć w oparciu o długie, pa-
stelowe
kopyto. Przestudiować rozprawy war-
szawskich
materialistów i swoje kości umiesz-
czone
na wielkim kole zamachowym nazwać
Wisłą
ciała ludzkiego. Powiesić się na samym
środku
trasy widokowej całej twórczości. Stać
się
jej medalem, dla mentalistów – mentalem.
Panie,
czy pas nabrzeżny, na którym dwieście
stadiów
drogi od mojego tekstu zakwita tekst
49
Trakla,
to jeszcze międzymorze czy już – zwi-
schenmaar?
Panie, czy widzisz to, co ja? Lan-
gusta.
Langusta Emily Dickinson, którą ta za-
bawia
wieczorami, przebierając się w zamas-
kowaną
rybę. Krab Mai Staśko nazwany go-
łębiem
dezorientacji, Achillem na tle zmierz-
chu.
Czarynarka z iskrzącymi wyłogami, ła-
siczka
w butonierce, antyczne małżeństwo
słowa.
Safona wytatuowana na języku, Ho-
mer
po grecku – na zębach. Bardzo chciał-
50
bym
odejść. Znaleźć się daleko stąd. Um-
rzeć
w środkowych Włoszech w mieście
dobrym
na śmierć, o którym nie wyczy-
tam
z Herberta, z Grudzińskiego. Gdzie
nie
będę pragnął poezji ani seksu. Umrę
rozwiedziony
z wieloma formami życia
po
zawieszeniu kotwiczki zamiast krzy-
żyka
na piersiach i zdjęciu z rąk branso-
letek
zwanych – pierścienie Brodskiego,
gdy
miałem trzydzieści pięć lat. A Ty e-
*
mabluj
to sobie, Ty to imaginuj:
przezorne
BHP na wszystkich
scenach
strachu.
29.04.2017