Friday, April 14, 2017

Autodafe (10)


42!

Malutki dom kultury na Lubelszczyźnie – garnuszki,
w które skapuje krew, woda pośniegowa ciała. Niew-
prawny jeszcze wiersz dziecka nagrodzony przez ju-
rorów pierwszą lokatą w kategorii gimnazjów: świe-
żutka kukurydza prażona umysłu, ogrzany, zżały o-
woc leszczyny wyobraźni. Błoto, wyżary. Rosną na
moich rękach łachany, bachury i dopiero Robert Lo-
well wyjaśni mi ich nieliterackie pochodzenie. Kto
by tutaj myślał o zapobiegliwości na oparzeliskach?
Jest lipiec, miesiąc dla dwunastolatka wprost ideal-

43

ny na wigilię swojej twórczości. Z wysokich klifów
dzieciństwa poezja zaangażowana chociażby – dla
chłopców jest okurzaniem chorego dobytku i w ni-
czym nie różni się od poezji metafizycznej. Tekst
tego rodzaju dla dziewcząt to już amazonka ucie-
kająca na koniu z niedogaszoną świecą Haliny Po-
światowskiej w złamanej w następkach ręce. Nie-
wielki lokal na Lubelszczyźnie, składanka natch-
nionej głupawki i nadprzyrodzonego teatru. Orfe-
usz z ulaną twarzą, juror o obco brzmiącym naz-

44

wisku popełni samobójstwo w okresie ciężkiego
przednówka, dokładnie jesienią za rok. Śmierć
Ziemniaczanej Twarzy – gruchnie tuż potem
na wsiach. Pławka Pana Boga wkręciła się w
końcu pod śrubę i rozerwana na części, klap-
nęła na ślizgaczach motorówki Maryi. Cóż,
kwiczoł na przypłociu, który uwierzył: ska-
cze w sam środek kanionu Brodskiego, i zła-
mał kark o dach starej wędzarni Hoffmanna.
Kosteczki śledziennicy, tłuste, świetlne rze-

*

szoto.

45

Dobrze jest osądzić, ile z tego zrozumie dwu-
nastolatek. Ile z tego pojmowałem ja, widząc
jasnowłosego mężczyznę z wymiętym, zielo-
nym krawatem wiozącego na taczkach poć-
wiartowaną świnię? Była przecież niedziela,
przed chwilą recytowałem, wyjąłem aparat
cyfrowy, by zatrzymać w kadrze, by spowol-
nić w kadrze słońce w napadzie histerii, przy-
mierzające rajstopy niewidocznego księżyca,
zmniejszające swój obwód do miary nocnej

                *

pauzy. Wiadomość transpowietrza
w transdomowej salce.

14.04.2017

No comments: