42!
Malutki
dom kultury na Lubelszczyźnie – garnuszki,
w
które skapuje krew, woda pośniegowa ciała. Niew-
prawny
jeszcze wiersz dziecka nagrodzony przez ju-
rorów
pierwszą lokatą w kategorii gimnazjów: świe-
żutka
kukurydza prażona umysłu, ogrzany, zżały o-
woc
leszczyny wyobraźni. Błoto, wyżary. Rosną na
moich
rękach łachany, bachury i dopiero Robert Lo-
well
wyjaśni mi ich nieliterackie pochodzenie. Kto
by
tutaj myślał o zapobiegliwości na oparzeliskach?
Jest
lipiec, miesiąc dla dwunastolatka wprost ideal-
43
ny
na wigilię swojej twórczości. Z wysokich klifów
dzieciństwa
poezja zaangażowana chociażby – dla
chłopców
jest okurzaniem chorego dobytku i w ni-
czym
nie różni się od poezji metafizycznej. Tekst
tego
rodzaju dla dziewcząt to już amazonka ucie-
kająca
na koniu z niedogaszoną świecą Haliny Po-
światowskiej
w złamanej w następkach ręce. Nie-
wielki
lokal na Lubelszczyźnie, składanka natch-
nionej
głupawki i nadprzyrodzonego teatru. Orfe-
usz
z ulaną twarzą, juror o obco brzmiącym naz-
44
wisku
popełni samobójstwo w okresie ciężkiego
przednówka,
dokładnie jesienią za rok. Śmierć
Ziemniaczanej
Twarzy – gruchnie tuż potem
na
wsiach. Pławka Pana Boga wkręciła się w
końcu
pod śrubę i rozerwana na części, klap-
nęła
na ślizgaczach motorówki Maryi. Cóż,
kwiczoł
na przypłociu, który uwierzył: ska-
cze
w sam środek kanionu Brodskiego, i zła-
mał
kark o dach starej wędzarni Hoffmanna.
Kosteczki
śledziennicy, tłuste, świetlne rze-
*
szoto.
45
Dobrze
jest osądzić, ile z tego zrozumie dwu-
nastolatek.
Ile z tego pojmowałem ja, widząc
jasnowłosego
mężczyznę z wymiętym, zielo-
nym
krawatem wiozącego na taczkach poć-
wiartowaną
świnię? Była przecież niedziela,
przed
chwilą recytowałem, wyjąłem aparat
cyfrowy,
by zatrzymać w kadrze, by spowol-
nić
w kadrze słońce w napadzie histerii, przy-
mierzające
rajstopy niewidocznego księżyca,
zmniejszające
swój obwód do miary nocnej
*
pauzy. Wiadomość transpowietrza
w
transdomowej salce.
14.04.2017
No comments:
Post a Comment