36
Ależ dlaczego rani cię
nienaturalność tego poematu?
Doprawdy, i to jeszcze taki język
jak mój? Starczy i
szum perlatorów o zmierzchu, aby go
zagłuszyć, by
pocałunek nie przetrwał, a na
granicy pomiędzy tek-
stem a okiem pojawił się ząb. Jeden,
drugi. I niechaj
tobie się wydaje, że czytasz kolędę
Karpińskiego i
biegnie za tobą cyprysik Lawsona,
wtór taki, spoś-
ród wtór wielu, wtór z brzegów
osamiały, choć na
połaci wtórwiel. Zaśpiewaj jednak
choć jeden z je-
go tekstów, poczujesz, jak Karpiński
w ciebie wni-
37
ka, rozszerza cię, jak sprawnymi
palcami spaceruje
po wnętrzu. Mit o chropawej
płaskorzeźbie z przy-
stawionym szpikulcem włożysz między
baśnie, a
przez łyskliwe okno wystawisz
okrągłą magnolię.
I wtedy uchwycisz może jego usta,
dwa cyprysiki
Lawsona złączone zgłębionym
spojeniem, aś nie-
przyduszone kopytem. Odkryjesz nie
tylko w du-
mie Karpińskiego jej seksualność,
ale nawet i w
Pieśni o
Narodzeniu Pańskim hormonalne gniaz-
do, w którym szaleje szablak
pastwiący się nad
38
zalotką. Wyśpiewujesz ten wtórwiel,
Kamień Po-
morski obrazy w obecności rodziny po
złamaniu
opłatka, aż trafia cię kamień
karpiński, przerywa
epokę śpiewu. Wypluwasz uśmiech
Karpińskich,
wypluwasz jego usta, którymi
kanelowałaś syla-
by jego kolędy. Zwymiotuj jego herb
Korab, jeśli
chcesz przeżyć ten wieczór, wstaw w
puste miej-
sce swój palec i nazwij styk
Gadziogłówką. Tak
demon Karpińskiego szpuntuje
kończący się rok,
szpuntuje, lecz nie zapładnia, aż
niedogasły wciąż
39
fiks sam ostatecznie kruszeje.
- - -
- - -
Samotonia – krzyczał
w niebo Iwaszkiewicz, ale cenzor i
tak – bezwzględ-
nie robił swoje. Pewnego chłodnego
ranka z „Gebet-
hnera i Wolffa” powywożono Brzezinę, a nie Samo-
tonię. Ja
umarłbym, powiadam Wam, umarłbym ze
smutku. Gdybym nie miał demona, co
by mnie pod-
dźwignął. Nie miał bystandera, co by
mnie z domu
wywiódł do niedalekiej traktierni
pod światło poża-
rnej barbulki – pod żarnym pozorem
nie zbliżaj się
do niej.
- -
-
-
- -
Ogień krzepnie. Blask ciemnieje. Ścierają-
40 ⅓
cy się flek buta, rytm wewnętrzny, w
którym ukry-
wam utykającą stopę własnego
wiersza, urywa się
*
właśnie.
Brzezina, 8-9.04.2017
Wytłumaczenie
40 ⅔
Pozwól, że ci wyjaśnię. Ostatni
pentaptyk pisałem
z perspektywy zawiedzionego
kochanka. Nie, nie
to słowo służyć mi będzie najlepiej:
przerażonego
kochanka. Widzącego, jak gwałci się jego
Psyche,
jak Psyche przerabia się w ptyche, co z greki zna-
czyło: „składać”. Poliptychos – wielokrotnie złożo-
żony, co dla istoty czującej znaczy:
raz po raz pene-
trowany. Kochanek widzi dosyć
wyraźnie: jego ow-
41
ca wybrała gwałt i staje w wąskiej sali
zmienionej na
ucho igielne za sprawą jednej
sonaty. Widzi ostro: pa-
dają płatki wełny pomieszanej. Na
dźwięk pentamet-
ru, najprostszego chwytu: D, E albo
G na kosmicznej
gitarze. Zrozumiał to Iwaszkiewicz,
ogółem rzecz bio-
rąc: zrozumiał to modernizm, dlatego
otrzymał knebel
i opaskę z blankverse’u. – Co? Nie,
nie wiem, czy dek-
laruję się w tym momencie jako
spóźniony modernista,
czy po prostu zakochałem się w jego praumyśle,
który
jest literacką cytadelą. – Kogo praumyśle?
No, jak to
42?
kogo? Iwaszkiewicza. O nim tu
przecież mówimy.
*
Nie wiem.
Oświęcim-Samotonia, 10.04.2017
No comments:
Post a Comment