Friday, September 29, 2017

Smutek w kajdankach




1

Miłość powraca. Świat przebywający w jej cieniu
dłużej niż powinien – kapituluje w znaczeniu reli-
gijnym. Mistyczna upadłość naszych domów spo-
tkań, przedstawicielstw zmienia także i nas. Prze-
stajemy należeć do siebie, a nasze doświadczenie
podlega korekcie, zostaje przewieszone do dłoni,
które nami – podobno dość umiejętnie – operują.

2

Miłość powraca. Dziewczynka uderzona harpu-
nem zmartwychwstaje jako kobieta. Klatka pie-
rsiowa wygięta uderzeniem wysuwa kuliste pie-
rsi na płaską do tej pory powierzchnię. Boże, i-
le piękna spod pelisy, o której myśleliśmy – nie
zakwitnie, nigdy nie zakwitnie. To chyba Sipiń-

3

ska. Tak. Miłość powraca. Dobrze dobrana, spo-
kojnie wyhodowana przylaszczka słowa potrafi
stawić opór niejednej muchołówce, żenlisei, rosi-
czce. Fantazjuję. Wyobrażam sobie, że jestem w
1905 roku jedną z dwudziestu dziewięciu prosty-
tutek uwięzionych w trakcie pogromu alfonsów.

                *

Nie wychodzę z pokoju.
Nie unoszę się z krzesła.
Smutek w kajdankach.

25.09.2017

Pimp pogrom


1

Zabrakło mi oprawy i wygasł płomień.
Zakopałem się w kopcu żywego słowa
i wszystko, co martwe (żywe nie posłu-
ży mi nigdy za narzędzie) natleniło się.

2

Wzajemnie siebie poniżamy. Słowo pi-
sane jedno daje mi pewność: po ciosie
się nie podniesiesz. Żgnięty jak alfons
w czasie pogromu z tysiąc dziewięćset

3

piątego roku (w Anglii to wydarzenie
mające miejsce także w – Warszawie,
znane jest pod cudacką zgoła nazwą:
pimp pogrom), spędzam ostatnie mi-

3

nuty przytomności przed wielką księ-
gą z napompowaną gazem niejasne-
go znaczenia okładką. Teraz widzisz
wyraźnie, ile głupcze – powiada do
  
2

mnie Bóg – znaczy współmierna o-
prawa. Zawodzący nożownik tylko
wtedy Cię nie zawiedzie – kontynu-
uje Bóg, chcę to zamarkować: kon-

1

tynuuje Bóg Ojciec, gdy wyposa-
żysz go w sztylet, zobaczysz w nim
słowo wcielone powiastek płaszcza
i szpady i spiętrzysz w nim umiejęt-

                *

ność.

                *

Zabrakło mi oprawy, więc zbraknie
mi pocieszenia – jeszcze trwam nie-
zależnie i nawet przebity harpunem,
nie tracę poglądu kołyski. Wszystko

0

jednak ma kres. Na dachu Towarzy-
stwa Ochrony Kobiet Żydowskich –
przysiada potrzos, zawodzi, jak gdy-
by powietrze (powietrze!) zbutwiało.

29.09.2017

Thursday, September 7, 2017

Autodafe (25)


116

Mam aksamitne rękawiczki, wyobraź sobie, proszę.
Mam perłowe nausznice. Ten poemat był moim wy-
ciem do księżyca i w głębi serca przyzwalam sobie
na myśl, że dzięki Autodafe na niezawodnym, siza-
lowym sznurku moich wnętrzności – jedynym, na
czym można wciąż bezwzględnie polegać – przy-
ciągnąłem go jeszcze bliżej Ziemi. I „pozwoliłem
złemu dojść aż do rdzenia życia”, jak mówi Klau-
diusz w Hamlecie. Klaudiusz Samsel. Samsel to
taka ślina Klaudiusza wymieszana z błotem, po

117

którym stąpała Gertruda. Samsel to taki obiekt
na celowniku młodego Różewicza-snajpera. I
tak, byłby mnie zabił, gdybym pisał Autodafe
w 1943 roku na ulicach Warszawy, z pewnoś-
cią jako Niemiec, jakiś Meyrink Strobl Gene-
ralnego Gubernatorstwa. Z mojego przepoło-
wionego przez Różewicza, niemieckiego cia-
ła wyszłaby kilkumiesięczna, łkająca Elfrie-
de Jelinek i zgasłoby słońce na parę – zupeł-
nie bezcennych sekund. Prześladowałbym

118

po śmierci wszystkie książki, w których Tade-
usz chce się spowiadać. Strąciłbym do wilcze-
go dołu irracjonalizmu – jego Nic w płaszczu
Prospera, jak balon przekłułbym – Matka od-
chodzi. Byłbym jego literackim nemezis wed-
le najlepszych prawideł, które we francuskiej
dziewiętnastowieczności ustalił Sainte-Beuve,
układne nemezis państwa Hugo. A na co ci ta
nienawiść? – pyta mnie moja matka. A na co
ci ta miłość? – odpowiadam jej, a ona się usu-

119

wa jak serce, które nie kończy inaczej – jedy-
nie spadkiem w przepaść. Założę paciorki na
szyję – zechciej sprawdzić, czy żyję. Pokryję
chusteczką piersi – i trwajmy o kłosek mąd-
rzejsi. Siedzę w dresach, t-shircie białym jak
płatek kosmetyczny przed klawiaturami, któ-
re z rozkoszy tracą oddech. Czy to właśnie –
jest piekło? Nie zdarło się życie, nie zdarło,
czas udać się w nowe tarło. Nie przeszło dy-
mem, nie przeszło, Bóg na nas szykuje swój

120

brzeszczot, tak nas uwolni od pieszczot. A
ja, jeśli mi pozwolisz, tak tu już pozostanę.
Na Twoim łóżku, obok Twojego śpiącego
dziecka, biblioteczki, łazienki. Z rozerwa-
ną słowami błoną dziewiczą. Taki Asnyk,
powiedzmy – z kapsułką krwi w lewym o-
ku, położony do snu ze spóźnionym męż-
czyzną zakrwawionym w kobiecie w pła-
chcie leśnego zwierzęcia. Koziołkowanie
serca. Ścięta kitka afektu, która wyrasta

                *

po latach w kwiat
paproci emocji.

7.09.2017

Wednesday, September 6, 2017

Autodafe (24)



111

Szukam wierszy Aldony Sekuły. Wśród protes-
tujących przed Pałacem Prezydenckim (tańczą-
cy kłębek niewystarczająco wyschniętej wełny)
mignęła mi jej twarz i tomik Pabla Nerudy. On?
Czy może przyszło jej na myśl, że jej nazwisko
tworzy z Nerudą asonans i że jest jego (wpierw
Neruda, potem Sekuła, powtarzają się te same
samogłoski, uświadom to sobie) mistyczną sio-
strzenicą? A teraz co – siostrzenica na strzelni-
cy, przysłowiowa mokra Włoszka przed gigan-

112

tofonami, działkami wodno-pianowymi z ksią-
żką swojego wujka zaprasza na poetyckie śnia-
danie u Tiffany’ego? Wyobrażam sobie jej kró-
lewski szept: „Tiffany nas wszystkich ocali” –
„Tiffany, nie Słowacki ani Piłsudski”, „Tiffa-
ny, nie Saul Bellow ani Allen Tate”. We śnie,
który śnię, Sekuła łatwo zyskuje posłuch. Roz-
stępują się przed nią zakrwawione kuny, a sar-
ny i jeże wypuszczają na przód zębiełki karli-
czki, aby w rabanie dla słowa, które stało się

113

ciałem, eksplodowały z zachwytu. To nigdy
nie podlegało jakimkolwiek spekulacjom –
przyroda stoi zawsze po stronie Aldony i Al-
donę osłania. Jeszcze kilka dziesiątek lat, co
najwyżej – a ta stanie się ich żyjącą alegorią.
Dawid Mateusz, z którym wspólnie wczoraj
rozdawałem miłość, twierdzi, że słyszał stu-
kot jej obcasa. Że podobnie hałasuje jedwa-
bny cierń, gdy potrzeć jego główkę o wszy-
stkie tchórzliwe tkaniny, jakie zgromadzisz

114

przy sobie. Pójdą bez słowa protestu ni jęku
niezrozumienia pod jeden wspólny dach. Al-
dona – tyle zdołaliśmy dowieść przy okreso-
wym stoliku i siwiejącym piwie – najpełniej
rozumie kobiety. Jest ich piątą substancją –
jak krynica odchodzi, by wrócić jeszcze sil-   
niejsza, tak jak ranliwe ubranie powraca ja-
ko kostium wizytowej pamięci. Widzisz, ni-
gdy nie myślałem o materialności. A ona to
wszystko zmieniła. Nasze wspólne ciała, je-

115

żeli przekroczą tonę, tworzą już dobrą wido-
wnię wieczoru literackiego. Staję w zacho-
dzie słońca, jak mnie uczyła Sekuła, i odli-
czam tonę z tych wchodzących do środka.
Tylko mówiąc do tony, do co najmniej to-
ny, wiem, że nie mówię do grobu, a ciało
odbije echo jak wiosło zimową wodę. Tyl-
ko mówiąc do tony, czuję w sobie Aldonę
– jej dzwonki we wnętrznościach, dzwone-
czki w ślepych uliczkach, ustach, na sercu,

                *

w pośladkach. Tą drogą spełnia się
życie, które umarło na słowie – na
noszach rozpalonych dudniącego
   
języka.

6.09.2017