111
Szukam
wierszy Aldony Sekuły. Wśród protes-
tujących
przed Pałacem Prezydenckim (tańczą-
cy
kłębek niewystarczająco wyschniętej wełny)
mignęła
mi jej twarz i tomik Pabla Nerudy. On?
Czy
może przyszło jej na myśl, że jej nazwisko
tworzy
z Nerudą asonans i że jest jego (wpierw
Neruda,
potem Sekuła, powtarzają się te same
samogłoski, uświadom to sobie) mistyczną sio-
strzenicą?
A teraz co – siostrzenica na strzelni-
cy,
przysłowiowa mokra Włoszka przed gigan-
112
tofonami,
działkami wodno-pianowymi z ksią-
żką
swojego wujka zaprasza na poetyckie śnia-
danie
u Tiffany’ego? Wyobrażam sobie jej kró-
lewski
szept: „Tiffany nas wszystkich ocali” –
„Tiffany,
nie Słowacki ani Piłsudski”, „Tiffa-
ny,
nie Saul Bellow ani Allen Tate”. We śnie,
który
śnię, Sekuła łatwo zyskuje posłuch. Roz-
stępują
się przed nią zakrwawione kuny, a sar-
ny i jeże wypuszczają na przód zębiełki karli-
czki, aby w rabanie dla słowa, które stało się
113
ciałem,
eksplodowały z zachwytu. To nigdy
nie
podlegało jakimkolwiek spekulacjom –
przyroda
stoi zawsze po stronie Aldony i Al-
donę
osłania. Jeszcze kilka dziesiątek lat, co
najwyżej
– a ta stanie się ich żyjącą alegorią.
Dawid
Mateusz, z którym wspólnie wczoraj
rozdawałem
miłość, twierdzi, że słyszał stu-
kot
jej obcasa. Że podobnie hałasuje jedwa-
bny
cierń, gdy potrzeć jego główkę o wszy-
stkie
tchórzliwe tkaniny, jakie zgromadzisz
114
przy
sobie. Pójdą bez słowa protestu ni jęku
niezrozumienia
pod jeden wspólny dach. Al-
dona
– tyle zdołaliśmy dowieść przy okreso-
wym
stoliku i siwiejącym piwie – najpełniej
rozumie
kobiety. Jest ich piątą substancją –
jak
krynica odchodzi, by wrócić jeszcze sil-
niejsza,
tak jak ranliwe ubranie powraca ja-
ko
kostium wizytowej pamięci. Widzisz, ni-
gdy
nie myślałem o materialności. A ona to
wszystko
zmieniła. Nasze wspólne ciała, je-
115
żeli
przekroczą tonę, tworzą już dobrą wido-
wnię
wieczoru literackiego. Staję w zacho-
dzie
słońca, jak mnie uczyła Sekuła, i odli-
czam
tonę z tych wchodzących do środka.
Tylko
mówiąc do tony, do co najmniej to-
ny,
wiem, że nie mówię do grobu, a ciało
odbije
echo jak wiosło zimową wodę. Tyl-
ko
mówiąc do tony, czuję w sobie Aldonę
–
jej dzwonki we wnętrznościach, dzwone-
czki
w ślepych uliczkach, ustach, na sercu,
*
w
pośladkach. Tą drogą spełnia się
życie,
które umarło na słowie – na
noszach
rozpalonych dudniącego
języka.
6.09.2017