Gdy
myślę, ojczyzna, w głowie – dudni mi śmierć.
Przed
oczami staje widmo natryskowego opalania
Polaków
płomieniami żywego ognia. Cały ja: z la-
kierem
najdotkliwszych myśli (we włosach), z że-
lem
naturalizmu etycznego – skradzionego którejś
deszczowej
nocy z samego dna narodowego kufra
kosmetyków.
Zresztą – czy nie tak postrzegaliście
literaturę?
Ach, sobie mam równie wiele do zarzu-
cenia.
Po pierwsze, kiedy pisałem, przenosiłem się
myślami
do literackiego Colorado Springs. Po dru-
gie,
tworzenie literatury podziemnej stanowiło dla
mnie
nie czarny rynek chleba, lecz – czarny rynek
błyszczyku.
Po trzecie, zafascynowany Proustem
i
teologią naraz – uznawałem świat za Passé Com-
posé
wieczności, siebie zaś za Passé Composé pol-
skiej
mowy: ogromne, literackie, napółpowietrzne
gniazdo.
Gdy myślę więc, ojczyzna, myślę o sobie
samym,
do czego przywiódł mnie Schelling skute-
czniej
niż Heidegger, bo zrobił to wszystko – trze-
wikiem,
zwykłym trzewikiem w pierś wbitym, nie
butami
van Gogha. Dążę do mistrzostwa w mono-
logu
lirycznym – słyszałem dzwony z kościołów,
lecz
usłyszałem też dancing w literackim grobow-
cu.
Cóż, liść upodobania przerwiesz dwoma pal-
cami,
podobnie jak liść lipy, tak jak liść jesionu.
Gdy
myślę, ojczyzna, myślę więc „ja” i myślę –
„wyłącznie
moja śmierć”: drogeria późnych pro-
jektów
„Przerwana Bandamka Życia”. Gatunek-
-strzykawka.
Pierwsza z brzegu sonata:
raz
użyta – ląduje w mrocznym koszu.
9.01.2018
No comments:
Post a Comment