Polscy
rzeźbiarze
przełomu
wieków
1
Serce
Aliny Szapocznikow w mózgu Romana Cieślewicza.
Serce
Romana Cieślewicza w mózgu Louise Borgeouis: na
to
wszystko piersi wieczności, śliwki w czekoladzie ponad
wszelką
miarę przedłużającej się ciąży. Rzekłbyś, być mo-
że:
jagoda dojrzewa. Pieśnią kołysze się kur ciemny, babi-
borek
bogorób zadziera pod wyprost jeden wspólny krzyż,
na
którym na samwraz krzyżują poetę – i projektanta poke-
monów.
Grzechy dzieciństwa Bolesława Chrobrego: Zbig-
niew
Rembrandt rodzi swoje pierwsze dziecko na obumar-
łej
twarzy zagniecionego na śmierć bieżnika lądu – Umrę,
2
cóże
więcej mam tutaj dodawać? Gigantycznej, biegnącej
ostatkiem
sił, przedwiecznej suce poezji puści w końcu o-
czko
na ostatniej rajstopie. Z rozpłatanego wołu Rember-
ta
wyskoczy Frank Herbert w skrwawionym półfartuszy-
sku
i poparzonymi rękami wypisze z siebie pierwszy pół-
zwrot
dramatu poetyckiego „Pan Cogito myśli o Diunie”.
A
francuski Herakles? Cóże – masochizm podnosi język
z
nicości. Więc jak sobie pościelisz, tak się rozfantazju-
jesz.
Comme si, comme ça – trzy razy „A”: Archimedes
francuski
z frankofońską dźwignią, magdalenką – Piłką
3
meczową
literatur Północy i Południa nacierających w
siebie
po pochyłej skorupie po ślimaku prastarej liryki.
Oto,
jak upada Akwitania spalona ogniem wcielonego
Lucyfera.
Bolesław Próżnia zwany Skołomachem ma-
sturbuje
się na przysiółce rozepchniętego drabiniastego
wozu
wywożącego Żydów na Madagaskar. Nie, bo nie
przestanę
klikać, nie przestanę klaskać, Samsel – jak z
czasów
Ludwika, Żydzi na Madagaskar. Lecz teraz, te-
raz
uże – sza: powiędły aryjskie czeremchy, z taborów
sprężone
paprochy, zając przybity do wnęki jak anioł:
4
secesji.
Spod konchy. Serce Faustyna Juliusza Cenglera
w
mózgu Deadpoola. Serce Deadpoola w mózgu Karo-
la
Gąsienicy Szostaka. Przenikliwy ziąb, który na Pęk-
sowym
Brzyzku zapowiada pół deszcz, a pół napór zie-
mi
obładowanej grafiką przeszłości. Odpór – gdy spoj-
rzysz
przez otwór. Odpływ – gdy strzelisz pod zapływ.
Skalp,
który – mimo wszystko – ożywa z pomocą zim-
nego
pocałunku, mógłbyś z łatwością przełożyć na kil-
ka
obcych języków. Załóżmy, że jest to rosyjski, hindi
oraz
hiszpański. W Jekaterynburgu, gdzieś za Uttar Pra-
5
desh,
w dorzeczach Gwadalkiwiru ktoś spopod gleb bie-
licowych
wytrząsa Twoje [!] imię ze spalonego podołka.
Ktoś
mówi: wierszyku, wstań. Wytworny – chociaż za-
dziorny
zamienia rubel w krzyżówkę papierów wartoś-
ciowych.
Sam przeciw wszystkim – niosę: zabitego do-
ga
z odciętym po gardło językiem, jak gdybym toczył
gwiaździstą
kulę. Orwell, pies i gwiazda. Forwell zwie-
rzęcy
okryty gnojem pozornych narodzin jak Dzieciąt-
ko
w kołysce. Zejdźmy do rzeki śmiechu, zatopmy za
chłodną
pomroką gęsią skórkę zmartwienia. I – stróż
*
niech
strącony z konia przez niezgrabny buldożer roz-
prowadzi
w nas czerń. Albowiem rasizm – uosobienie
*
* *
żaru.
8.02.2018
No comments:
Post a Comment