Andrzejowi
Gronczewskiemu
reszta
żywności dźwiękowej
31
Wiem, co
napisać, ażeby być poczytanym: za psychopatę. Jak
uważasz,
powinienem to wyartykułować czy całkiem przeciw-
nie: spowić
tajemnicą? Powinnością literatury jest jedno i dru-
gie, a więc –
cieszyć się modelinami czy bawić się ogniem A-
rystotelesa?
Zacząłem pisać, bo zobaczyłem ptaki krążące nad
moim domem.
Dlaczego trzydzieści lat później kończę opisem
podpinania
własnej matki pod krzesło elektryczne: i zaklejania
jej gałek
ocznych tak, by nie rozlały się razem z krwią? Litera-
tura ciemności i
zła jest banalna, lecz nie po Arendtowsku – to
kwietno-wzorzysta,
zwieńczona krenelażem brama glazurowa-
32
na jak słynna
brama Isztar, którą zajęli w trudny, ale cudowny
barbakan Conrad
z Jądrem ciemności i Dostojewski – z Idiotą.
Dalej jest drętwa,
żywa szopka zła – ni grafomańska, ni arysto-
telesowska
rzeczywistość, w którą furkocząc wlatują ci, którzy
tak jak ja
odrzucą opał literatury stosowanej i nie znając się: na
rzeczy,
zakładając tylko to, że krowa musi być delfinem świata
lądowego,
zabiorą się za opalanie wymion. Uważam, że nie jes-
teśmy od Conrada
i Dostojewskiego gorsi tak jak prorok Agge-
usz nie jest
gorszy od proroka Izajasza. Myślę, że kolorowa bra-
ma literatury
ciemności i zła nie pomieści po prostu więcej: niż
33
dwu mężczyzn lub
dwu kobiet – w skali wiecznej, nią operowa-
liśmy zawsze.
Mogę wypalić prądem całą twarz swojej matki, a
nie zyskam
więcej niż – niewielką aktualizację: polskich mitów
romantycznych,
przynajmniej mitu Balladyny. Co: w tej: chwili
robię, czy jest
sumą moich obsesji, czy konsekwencją: dewiacji,
nie wiem. Bardzo
się boję. Śnię, że urodziłem się kimś lepszym,
że studiowałem
turystykę krajobrazu, nawróciłem się – niewiele
czasu później
poszedłem: do seminarium. Że – nie przeczytałem
Kinderszenen
Rymkiewicza, że Romę Cuaróna
obejrzałem zimą
przed figurą
Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy. Że – byłem
34
dobrym biskupem,
trzecim lub czwartym Tischnerem, co da się
rozpisać na
liczydle, że w dojrzałym wieku doskonale szkoliłem
egzorcystów. Że
moim skupionym i bardzo sensownym: życiem
odliczałem
pontyfikaty jak smugi cienia, śniąc siebie i swą pros-
tą eschatologię
w kilkunastotysięcznym polskim miasteczku jak
w podalpejskiej
miejscowości: gdzieś u podnóży: Zewnętrznych
Alp
Krystalicznych z kozicą północną po lewej oraz saniami mo-
torowymi po
prawej stronie kościoła. Carlos Baker spotyka Aloi-
sa Alzheimera i
wyrywa mu z piersi Karola Samsela tak, aby ten
miał szansę stać się świętym, nawet jeżeli z flamandzką
precyzją
35
nie przestałby
obserwować technologii śmierci własnej matki. A
jeśli w
łazience, w której myję dzisiaj twarz, za: kilkadziesiąt lat
zgwałcę dziecko,
wnuczkę swojego brata, czy dzisiaj słońce: nie
powinno dla mnie
zgasnąć, zwłaszcza że jest to Słońce Moralne,
zimowe Słońce
samego szczytu Bożego Narodzenia, czy dzisiaj
woda nie powinna
mi gruchnąć w powieki nieczytelnym komik-
sem roztopionego
śniegu jak ostatniemu królowi Sodomy – jest
to przecież Woda
Moralna, zimowa woda samego szczytu Naro-
dzenia lejąca
głowę z wybroczyn na letnią na lodzie oponę: che-
mii nieorganicznej?
Mój Boże, co za tekst. Schwadrony zmroku
*
na
niego nie zasługiwały. Pokręcony dyszel do świat-
łoterapii lśniący--blaskiem tomba--kowym, koncesja:
* *
dla nowopowstałej telewizji Ustępuję, mój tom, nasz
podpis, a idź lutowy stycznik, a pójdź: marcowa moc.
* *
dla nowopowstałej telewizji Ustępuję, mój tom, nasz
podpis, a idź lutowy stycznik, a pójdź: marcowa moc.
25.12.2018