Z cyklu: ZWIERCIADŁA
Galop go obezwładnił, był jak śpiąca łuna,
modlił się do Jowisza, już nie wierzył w Jahwe,
gdy zostałem dżokejem, cios zmienił się w zachwyt,
a kopyta zerwały strzęp złotego runa.
Jęk zwierząt to psalmodia lub pastisz milczenia,
bywa cieniem syreny skremowanej we śnie,
zmierzch dziś jest zbyt gorliwy, telefon w proteście
wybudza moje córki zimne z przerażenia.
Chcę, by umierał szybko, w grzywie jak w krwawniku,
ja będę małym księciem, tym z Exupery'ego,
zapalniczką podpalę obol na języku,
niebu przyśni się pająk z ciała spalonego,
czyż nie dobijam koni, gotowy do świtu,
w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
6.09.2007r.
No comments:
Post a Comment