Odeszli. Pochłonęło ich rozcięte łono wahadła – żar.
„Żar”
Maraia. Piasek perspektywy rzucany na węgiel. Byli zrozpaczeni
i sponiewierani: pod ich kurze nogi wylano butlę
wody ognistej.
Prażenie, musowanie – przemiany śluzu w śnieg, dostawy
srebra.
Krystalizacja. Zabrakło mnie, Panie, w rzeczach
najmniejszych –
– w tych, w których jak w czaszce albo w miednicy mógłbym
umyć twarz. W domu, w chlebie, w łóżku. Dopominałem
się
o nie – ja, kamień bijący w herb, wiosenny wytrysk na
tarczy
Achillesa. Lecz to pogrzeb w Alpach:
złota elegia w drewnianych łapach ody.
Podziemna aria w jajowodach łąk.
25.05.2013
2 comments:
To przeraża mnie temat, to zachwyca metafora - takie uczucia budzi we mnie ta poezja.
Odeszli pozostawiając wspomnienie... ważne by wspomnienia nie zasłoniły potrzeb żyjących.
Post a Comment