marmur
i sperma, ojcze. czy pojąłeś już, jak jedno złączyło się z drugim?
z
uczuciem jakiego – niewypowiedzianego przecież – ucisku wniknęły
w
siebie plecy mężczyzny i grzbiet delfina? upał przemienienia,
powiadam
ci, a ty uwierz mi na słowo: moje oko obrosło naskórkiem,
by
jak to Joba – nie widzieć nieszczęścia. o szkaradne, szkaradne.
zająłbyś
wieś i tak zgwałciłbyś kobietę, wybijając jej miednicę.
zadenuncjowałbyś
i tak kastrowałbyś szpiega znalezionego
w
domu. ale zrobić to ze mną, przeklęty Kronosie, idioto
z
Jeruzalem? pleść księżycowy alarm i wbijać w moją dłoń
gwóźdź
zakopiańskiej różdżki? oszalałeś do cna? chciałeś
coś
zlepić, widząc śnieg i białko trące o siebie? zapewne
tak,
ku mojej trwodze tak – góra z moich ust wybiegła
więc
do ciebie – mała armatka drżąca na wietrze,
trzcina
cukrowa i kulka z podbrzusza. spe salvi,
spe
salvi – jęczała oczekując, łasząc się do rąk.
10.05.2013
No comments:
Post a Comment