71
Dobrze. Spróbuję o tym szczegółowo
opowiedzieć.
Jest ostatnia noc maja – dwa tysiące
siedemnastego
roku, wyczerpany i obrzmiały po
całodniowych za-
jęciach na polonistyce wchodzę – jak
wierzę – bez-
szelestnie do Alei Zasłużonych na
Powązkach. Ow-
szem, najdroższy, dezynfekuję matę,
na której uło-
żę ekshumowane szczątki Staffa (Boże,
słabo mi i
dziwnie mi, polski Mantegna
uprawiający seks z
bogato oprawnym, francuskim lustrem).
Tak, naj-
droższy, składam metodycznie
kolczasty kokpit
72
z czternastu kolczyków, na które
nasadzam swój
szloch, ostre kolory dyskretnej bieli:
jego organy,
jego wnętrzności we wszechmaści
wnętrz, czasz-
kę w kształcie muszli z wylotem w
szczerbce ust.
Otworek na kluzę z tomikiem
przeciągle mi zaję-
czy: usłysz mój bełkot zajęczy, gdy
moje wnętrz-
ności z wręcz-kości paliwem:
kosmiczny pościg.
Dobrze, nie ucieknę już w muzykę. Trwam
cały,
ażeby opowiedzieć to słowo: tak
nieprzemkliwe,
że aż nie staje mi łez. Umieszczam w
resztkach
73
miednicy Uśmiechy godzin. W odcinku krzyżo-
wym pleców – Wiklinę. Myślę o śpiewającym
penisie w opuszczonej przesiece. O
zboczach
i rubieżach sanitarnej seksualności
wśród po-
gan. Zanim zapłonie znicz olimpijski,
recytu-
ję – tak cicho, jak potrafię –
fragmenty Jądra
ciemności.
Słowo skutkuje – jestem Malinow-
skim polskiej literatury z powrotem,
nie zwy-
romnogiem z Nekromantika. Jestem w Kongu
Powązkowskim, odlotowym ogrodzie najczar-
74
niejszego wapnia. Nie płacz, nigdy
już nie pow-
rócę. Biegu zdarzeń nie odwrócę.
Uwolnisz się,
uwolnisz się, uwolnisz się ode mnie.
Uwolnisz
się, Panie. Uwolnisz się, czytelniku.
Siądziesz
jesienią na ławce przed wydziałem. Z
wiosną w
sercu, z Kamieńską na rękach. Nie
będzie, nie
będzie mnie obok. Poczujesz, jak
wielki ciężar
upada z Twoich piersi – jesteś Persefoną,
któ-
ra ograła Hadesa. Moje podziemne
ręce, moje
zrzezane myśli, mój seks i moja
tradycja, któ-
75
re związałem ze sobą. Twoja energia
słoneczna,
Twoje regały do upraw, czajnik i
podgrzewacz,
elektroniczny Niechcic, Internet,
cyfrowy Bory-
na złożony z prefabrykatów. Jagna,
czyli Face-
book, bo Facebook jest kobietą. Czy
mam dalej
wyliczać? Kogo nosisz na rękach? Kogo
zwią-
zujesz węzłami, by stał i nie upadał?
Wnuczka
Rolanda Barthes’a – a jeden luźny wers,
jeden
swobodny dodatek, prowizoryczna
podpaska,
literacka podpaska, gdyby spłynęło
krwią jak
*
śniegiem,
gdyby spłynęło.
24.06.2017
No comments:
Post a Comment