Torakocenteza
51
Kocham.
Protestantka w moim sercu puka do drzwi
katolika w
moim mózgu, lecz – odpowiada jej wyłą-
cznie szczekanie
psa. Lesbo, pijaczko – wypierdalaj,
powiada
język zwierzęcy przełożony na język ludzi.
By zrozumieć
ów kontrast, warto mieć świadomość,
że serce
jest zdrowe, a protestantka – wysportowana,
katolik
jednak: cierpi na rzadki typ choroby neurode-
generacyjnej.
Jedno, czym się to może (prawdopodo-
bnie) zakończyć,
to ciężkie inwalidztwo religii, nie –
miłość; elektrowstrząsy dla heterodoksji, nie – seks.
52
Kocham.
Feministka w moim sercu wali z całych sił
do drzwi buhaja
w moim mózgu, wrzeszczy, że wez-
wie policję
i się nie zawaha, wysadzi sufit w powiet-
rze. Znam cię
od dziecka, wyszłaś o własnych siłach
z jeziora
histerii, więc nie mam drzwi: mówi kamień.
Tyle od
buhaja – dziwne, ale jeszcze nie porywające,
jak proces norymberski
duszy nad ciałem i defibryla-
da nad
defiladą (przodem żołnierz defi – bry – lował).
Pokracznie
podskakuję nad „tą” sylabą (mam na myś-
li „bry”) na
dwóch starych, złamanych nogach mojej
53
pierwszej
nauczycielki od polskiego. Zasypiam z tru-
dem, śniąc po
nocach o żylakach wszelkiej przenośni.
Uważam, że powinno
się do tego przyznać – zrobiłem
pod siebie (choć
przez parę chwil twierdziłem w unie-
sieniu, że
nad siebie). Zrobiłem pod Twoje i moje łóż-
ko – a ta przykra
woń to nic innego jak zużyte, rozkła-
dające się zapodłe
wszelkiej podłości – Karol Samsel?
Kleszcz
mezaliansu, cholera, wkupił się w naszą rodzi-
nę,
makaroniarz jeden – rumień wędrujący: możliwego
wydziedziczenia
– piszczy głoskiem-uszatkiem wypro-
54
stowanym jak
strzałka teoria literatury. Bez (przykrego)
wysiłku
nawinąć mnie na widelec, obraz: Śniadanie
na
trawie, a jednak – Spaghetii w getcie. Z bezpiecznej od-
ległości łączę pozdrowienia do Ciebie, tak, Ciebie, mój
Panie. Bo choć w ostatniej chwili: ocaliłem swą głowę,
to cegła strzaskała mi nogę. Pospolita rana, której stale
za mało na pospolitą śmierć. Ot, noga, czerwony alarm
w toalecie,
gdy chłodzę kisiel krwotoku i cały zapaćka-
ny pukam do drzwi kamienia (to ja wpuść mnie). Taka
jest prawda.
Kocham. Dziecko w moim sercu puka do
55
drzwi pedofila w moim mózgu. Delikatna
jeszcze baśń
Urzędu Skarbowego przemienia się w krwawy,
zmąco-
ny horror obłąkanej administracji.
Już prawie każdego
dnia czuję, jak zawodzi mnie umysł. Jak pragnę wina,
jak klapsa – nie wypatruję śmierci z lękiem,
ale z tęsk-
notą edytorską. Kocham. A korektorka
na moim sercu
podpisuje umowę o dzieło z autorem
z mojego mózgu.
Efekt cieplarniany życia wiecznego
powiększa się, ale
cóż może dziecko, jeżeli nie – czmychnąć
w uszatce z
rusztowania, które mrozi krew w jego żyłach. Dobrze.
*
Już wystarczy. Najadłem
się. Waszym? Strachem?
31.07.2018