Tuesday, July 31, 2018

Autodafe 2 (11)


Torakocenteza

51

Kocham. Protestantka w moim sercu puka do drzwi
katolika w moim mózgu, lecz – odpowiada jej wyłą-
cznie szczekanie psa. Lesbo, pijaczko – wypierdalaj,
powiada język zwierzęcy przełożony na język ludzi.
By zrozumieć ów kontrast, warto mieć świadomość,
że serce jest zdrowe, a protestantka – wysportowana,
katolik jednak: cierpi na rzadki typ choroby neurode-
generacyjnej. Jedno, czym się to może (prawdopodo-
bnie) zakończyć, to ciężkie inwalidztwo religii, nie –
miłość; elektrowstrząsy dla heterodoksji, nie seks.  

52
  
Kocham. Feministka w moim sercu wali z całych sił
do drzwi buhaja w moim mózgu, wrzeszczy, że wez-
wie policję i się nie zawaha, wysadzi sufit w powiet-
rze. Znam cię od dziecka, wyszłaś o własnych siłach
z jeziora histerii, więc nie mam drzwi: mówi kamień.
Tyle od buhaja – dziwne, ale jeszcze nie porywające,
jak proces norymberski duszy nad ciałem i defibryla-
da nad defiladą (przodem żołnierz defi – bry – lował).
Pokracznie podskakuję nad „tą” sylabą (mam na myś-
li „bry”) na dwóch starych, złamanych nogach mojej

53

pierwszej nauczycielki od polskiego. Zasypiam z tru-
dem, śniąc po nocach o żylakach wszelkiej przenośni.
Uważam, że powinno się do tego przyznać – zrobiłem
pod siebie (choć przez parę chwil twierdziłem w unie-
sieniu, że nad siebie). Zrobiłem pod Twoje i moje łóż-
ko – a ta przykra woń to nic innego jak zużyte, rozkła-
dające się zapodłe wszelkiej podłości – Karol Samsel?
Kleszcz mezaliansu, cholera, wkupił się w naszą rodzi-
nę, makaroniarz jeden – rumień wędrujący: możliwego
wydziedziczenia – piszczy głoskiem-uszatkiem wypro-

54

stowanym jak strzałka teoria literatury. Bez (przykrego)
wysiłku nawinąć mnie na widelec, obraz: Śniadanie na
trawie, a jednak Spaghetii w getcie. Z bezpiecznej od-
ległości łączę pozdrowienia do Ciebie, tak, Ciebie, mój
Panie. Bo choć w ostatniej chwili: ocaliłem swą głowę,
to cegła strzaskała mi nogę. Pospolita rana, której stale
za mało na pospolitą śmierć. Ot, noga, czerwony alarm
w toalecie, gdy chłodzę kisiel krwotoku i cały zapaćka-
ny pukam do drzwi kamienia (to ja wpuść mnie). Taka
jest prawda. Kocham. Dziecko w moim sercu puka do

55 

drzwi pedofila w moim mózgu. Delikatna jeszcze baśń
Urzędu Skarbowego przemienia się w krwawy, zmąco-
ny horror obłąkanej administracji. Już prawie każdego
dnia czuję, jak zawodzi mnie umysł. Jak pragnę wina,
jak klapsa – nie wypatruję śmierci z lękiem, ale z tęsk-
notą edytorską. Kocham. A korektorka na moim sercu
podpisuje umowę o dzieło z autorem z mojego mózgu.
Efekt cieplarniany życia wiecznego powiększa się, ale
cóż może dziecko, jeżeli nie czmychnąć w uszatce z
rusztowania, które mrozi krew w jego żyłach. Dobrze.

                *

Już wystarczy. Najadłem 
się. Waszym? Strachem?

31.07.2018

No comments: