36
Zielone Świątki, ulewa – Robert
Lewandowski z żoną
wchodzą do kościoła, w którym żarliwie
zapragnęli te-
go dnia ochrzcić dziecko. Zjawiający
się na wezwanie
Bóg gra w kości nad ciałem małego
Lewandowskiego,
ten zaś wynurza główkę znad koronki
jak konik polny
przyparty do trawy rozciągniętym podkoszulkiem.
Le-
wy trzyma w ręku Zolę, okrutnie
stare wydanie Ataku
na młyn. Czyja
gwiazda nad nami świeci? – nie przes-
taje dociekać Anna: połączonych księstw,
rozdrobnio-
nych zwłok? Dla przykładu ja: jestem
spod znaku lwa,
37
lecz czy spod znaku zwierzęcia, czy
może raczej: padli-
ny? Całe swoje życie nawykłem
zakładać to drugie, py-
tałem także matki rodzonej w znaku
barana i – założyła
podobnie. Boże, jak bardzo się
dziwię, kiedy spotykam
zakony, w których znajduję pannę
albo znajduję wodni-
ka. A jak bardzo się dziwię, gdy przejrzę
nekrofila, lecz
ten przyznaje: jest wagą. Wrażliwość
nekrotyczna zwie-
rzęcych znaków zodiaku to temat godny
Prousta, a jaka
to wielka szkoda, że Conrad był
tylko strzelcem, a Eliot
jedynie wagą. Dziś jest już na
wszystko za późno: piszę
38
Autodafe jak męską Emanuelle i zwycięża mnie, zdolne-
go niewolnika astrologia pana. To na
co mogę liczyć, to
gol Maradony zwany ręką Boga, raz na
jakiś czas: strze-
lony z praliteracką jeszcze wadą
wzroku na: oszronioną
bramkę. A może piszę książkę dla
Marsjan? Może i Bo-
że w marsjańskim Empiku ta łza znad
planety – spalenie
biblioteki aleksandryjskiej mojego
serca. A na posadzkę
zapustnej sceny fokstrot walentynkowy,
nogi bose w po-
pleśniałym cebrzyku nieba. Nie wiem,
wiem jednak, że
poemat jest kobietą, a jednym
jedynie wersem nie zmie-
39
rzę wysokości dna macicy. Ot i
skalisty fundament, po
którym ześlizguje się moje zamglone
i nieprzejednane,
aby rozbić się o antabę – w zabajone,
nieprzejebane. W
polu szaleje Wołos, czytelniku,
dopada pisarki, pisarzy,
ogłupia i hipnotyzuje, całkowicie uodparnia
na ból. Na
Facebooku znajdujesz przypadkiem
nagie zdjęcie Karo-
la Samsela i jego córki przytulonych
do siebie i czytają-
cych satyrę, Księżycowy pierścień. Białe konie rżą, Le-
wandowscy wybiegają z kościoła, Robert
prorokuje, je-
go syn przez chwilkę bawi się
różanym szkieletem, ale
40
znudzony i tak wyrzuca go razem z
chlebem: z wózeczka.
Zmartwychwstań, zmartwychwstań, Panie.
Nie, Zosia nie
bawi się moim penisem. Lecz za to interesuje
ją bardzo si-
wy cień na moim brzuchu. A to
intencja twórcza – spokoj-
nie tłumaczę córce – to kameleonowy
naszept magnetofo-
nowy mojego ciała, pluskwa Muz,
która chce uchodzić za
bliznę. Zosia nie rozumie. Cytuje
Mocarskiego: „chciałem
żeby moje wiersze kopiowały
moralność niezabudek i fioł-
ków”. „Nikogo nie obchodzą moje
czeremchy” – odpowia-
dam jej tym samym Mocarskim. I wtedy
kula ognia wypeł-
*
nia moją córkę
i trawi mnie na
popiół.
4.07.2018
2 comments:
To jest niezwykłe.
Też uważam że to jest bardzo niezwykłe.Nawet bym napisał że boskie to jest.
Post a Comment