20
Dlaczego
nie zrobiłem Jądra ciemności jak
Kantor – w duchu polskiego teatru
obrzędowego
– tak jak Waleria Wychlewa zrobiła to w duchu bułgarskiego fol-
kloru
rytualnego? Czy naprawdę myślałem, że wiersz – Majówka przyniesie mi
więcej
trwałej ulgi niż dzieło o Słońcu, które świeciłoby nad Edenem i nad pań-
stwem
policyjnym? Hibernowałem, tak jak hibernują kilkunastoletni chłopcy w
meczach
takich, jak Kielce – Limanowa myślący o piłce tak obojętnie, jakby od
wieków
była już nieaktualnym, polskim żelastwem pierwszych śniegów. Żadne
wersy
to nie kilimy, najczęściej: to rozcapierzone perekotypola (burzany, zimny
makaron
kraju, w którym nie wzrasta wilgotność). Dramat mojego życia można
wytłumaczyć
bardzo klarownie: grałem nie piłką, lecz gigantycznym okrwawio-
19
nym
perekotypolem, którego łapałem w dłonie i czułem, jak bardzo jest: gonny.
Tylko
masochizmem można wytłumaczyć to, że – głupi i zawzięty – tworzyłem
później
poemat kilimów – przeruchliwe Feinweinblein;
z dekielkiem socjalizmu
na
strofach (tak pięknie z angielska nazywanych „stancami”). „Stancami” wysa-
dziłem
też Majówkę w powietrze dobrej liryki
wyznania. A w brudnych makaro-
nach Ukrainy
i Białorusi było coś transsemantycznego, co jeślibym przyjmował,
mówiłoby
we mnie długo niepoznawanym dziedzictwem językowym. Otrzymał-
bym delikatną,
mutującą koszulę i napisałbym zamiast Majówki
– Jądro folkloru
rytualnego.
Koszula wypełniłaby się nagim ciałem, jednak nie praciałem święte-
go
Łukasza, bo by ją przepełnił, ani nie moim, bo bym ją okrwawił bądź skośnił:
18
dlaczego
nie zrobiłem Jądra ciemności jak
Grzegorzewski, którego w 2004 roku
jeszcze
żywego – po zobaczeniu Operetki –
oklaskiwałem? Miałbym nie Autoda-
fe, nie Apokryfe, lecz dojmujące w swojej
wielkości, polskie Powolne ciemnienie
malowideł. Dlaczego ukryłem
głowę w mazowieckim makaronie – szukając wyt-
chnień
nawet nie w ziemi, lecz w chudym pasku próchnicy wśród sennych, niesz-
częśliwych
sosen? Oby moje życie stało się ostrzeżeniem dla innych – miłość od-
chodzi,
umiera – wypada bezwładnie z pamięci jak z przepełnionego samochodu,
a ja
zostaję z ars separatoria segregatoria,
masturbując się ze smutku wyciągnię-
ty na
podłodze jak żuraw z dala od brzegu. W czym pomoże mi wówczas Wiersz:
taki,
jak Majówka? Swoją etiudową strukturą
nie wyciszy zagłuszającej orkiestry
17
erekcji
– giniesz z odstrzelonym czubkiem głowy, zdjęty w ostatnim dniu reżimu
własnego
egoizmu i nie wystarczy ci nawet katabaza liryczna w Majówce, nawet
ona
zabrzmi jak vademecum bawidulskiego ucznia-kołtatamana. Cegły literatury
na
śmierć są powolne i wierne. I owszem – możesz być, kim tylko zapragniesz –
na
przykład Marcelem Proustem, lecz: jeżeli najpierw nie okażesz się Mateuszem
Birkutem,
umrzesz – ze swoją spienioną, rozcieraczową Majówką
– na praustach.
Chodzi
(mówiąc językiem Schlegla) o ofiarę z inteligencji wyobraźni. Szelest że-
laza,
z którym zrzucany jest na ziemię plecak, musi być rozchrobotaniem ścieżki,
którą –
pokonywało się dystans z Kielc do Limanowej, mówiąc w strapieniu „gli-
ssando,
glissando szemrzącej kiełbasy – glissando (nie arpeggio). Nigdy tego nie
*
pojmę”.
28.05.2019