Sunday, June 30, 2019

Autodafe. Epilog (10)


Wziąć Serce de Amicisa, utrzeć je należycie z filozofią Panglossa z Kandyda
 Woltera, ocukrzyć na wietrze złotymi myślami z Dzieł zebranych Lenina. Co

to za przysmak?

G. Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą

3

Może zamiast stosu powinienem był ostrożnie przeprowadzić subtelne grillowanie. Mo-
że to uczyniłoby ten poemat chrześcijańskim, a całą miotaninę czwartej części poematu
po prostu anulowało. Grill nie jest narzędziem śmierci, co więcej – stanowi swoiste lite-
rackie wyzwanie, gdyż w jego cieniu nie można uprawiać eschatologii. – Na dobrą spra-
wę, kilkoma eschatami można wytłumaczyć wszystko. Szlugi: apologetyki, katechetyki,
kairologiki zapalają się na tym samym wietrze – od tego samego płomienia – może więc
zamiast stosu powinienem był przeprowadzić subtelne grillowanie literatury. Bardzo nie-
uczciwie zakłada się zresztą, że grill symbolizuje bagno. Słaby, nieskoncentrowany wyp-
ływ ognia symbolizuje wyłącznie przypadkowe antynomie: rozgotowany chleb, smażone
mleko, nieskupiony wysięk tryskających na drogę grzybów – przetlenienie herbaty, która

2

po schłodzeniu zmieni się na czyichś oczach w ruchliwego krenobionta – dobry grill sym-
bolizuje w ten sposób świat boski, świat Jezusa Chrystusa – aby ów „płynący falami” (po
ziemi), chrystusowy świat wiarygodnie sparabolizować (nie zapanuję przecież nigdy: nad
pisarstwem tak, jak Jerzy Andrzejewski), powinienem był wyręczać się każdym: składnio-
wym baletem, ale nie – składniowym baletem przemocy. Tymczasem to akurat: z pewnoś-
cią widać dobrze, pomieszałem choreografię pogańską z chrześcijańską: nie będąc ani nie
stając się nawet na moment Igorem Strawińskim, zmusiłem siebie do wiary, że nieklasycz-
na logika pogańskiego poematu Grillodafe wiedzie go do swoiście pojętej chrześcijańskiej
ojczyzny (wszystkie drogi wiodą wszakże do Rzymu religijności, zwłaszcza drogi daleko-
morskie – ciągnące się aż z Naddniestrza agnostycyzmu i ateizmu). To prawda, satynowa

1

wstążka, którą przyłożyłem do skroni – którą następnie obwiązałem kościół Nawiedzenia
Najświętszej Maryi Panny w Ostrołęce – była wstążką magii seksualnej, i satanizmu lave-  
yańskiego. „Dźwięk mię uderzył”, jak mówi Mickiewicz w pierwszym wersie alarmujące-
go wiersza Widzenie, ale mnie i zmiażdżył po części, i po części przedruzgotał niesolmiza-
cyjny kartofel dzwonnicy. Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, czy „jak kwiat polny, o-
toczony puchem, / Prysłem, zerwany anioła podmuchem”, czy raczej tylko, jak pisze Her-
ling-Grudziński – „cukrzyłem się na wietrze”. Wstążka przyklejona precyzyjnie do skroni
przez rasistowski Zakon Dziewięciu Katów nie pozwala myśleć mi o tym – czy „prysłem”
czy „cukrzyłem się” w sposób kategoryczny. Wiem jedno, jak świat światem: grill nigdy
nie zabijał – nigdy w niczyich mistrzowskich rękach nie stawał się: urządzeniem: śmierci.

2

Po ściance barbecue spływa krew, która jest krwią niczyją, czy można ją w ogóle nazwać
produktem cierpienia? Może zamiast stosu powinienem był niepewnie: (1) podać alkohol
i (2) szepcząc – „poeta pracownikiem sauny, aż po dwakroć, poeta pracownikiem sauny”,
uważnie przygotować subtelne muśnięcie ziemi, z której pochodzę – mówiliby, że jestem:
pierwszym postmodernistycznym poetą epifanii z postmodernistycznym światłem Jezusa
Chrystusa, który nie ma nic wspólnego – z dopalającymi się światłami: Andrzejewskiego
i jego koronkowym wyczuciem, swego czasu – pozwalającym mu publikować Ład serca
w „Prosto z Mostu” dokładnie w roku śmierci świętej Faustyny Kowalskiej. – Jest mi tak
trudno uwierzyć, że mogę pisać Grillodafe w podobnym czasie – czyichś objawień, 1937
rok to rok, w którym premierem RP był Felicjan Sławoj Składkowski, 2019 – jest rokiem

                *

Mateusza Morawieckiego:
księżyc rozświetla Warsza-
wę jak kurczę półśpiące, z

wściekłości.

30.06.2019

Friday, June 28, 2019

Autodafe. Epilog (9)



REGIMENTARZ:
Bo ją Bóg obdarzył zdrowiem
I dowcipem, więc jest harda,
Jako alabastry twarda.

KSIĘŻNICZKA:
Taką, jaką w myślach jestem;
Nazwaliby mnie azbestem.

J. Słowacki, Sen srebrny Salomei

3

Ilu studentów, których uczyłem (a uczę już od dwunastu lat), postanowiło: popełnić
samobójstwa? Czy mogłem im pomóc, rozbijając o ziemię: rozblakły, pleciony kosz
ze szczawiem, z którego wyjmowałem dla nich jednostajnie, rok za rokiem Śluby pa-
nieńskie Fredry i przychodząc zamiast tego z chlebakiem, w którym umieściłbym tyl-
ko Igraszki trafu i miłości Pierre’a de Marivaux? Szłoby w tym (nade wszystko) o to,
by zrozumieli, że ich mroczne, przeszywające serce dismantling the silence jest także
sui generis marivaux’owskie. Posadziłbym ich w pobliżu zboża, chociaż (oczywiście)
byłbym również czuły na potrzeby tych, którzy muszą za wszelką cenę zmienić całko-
wicie wszystko: w tym porządek pola na porządek plantacji. Liczyłbym: na dyskrecję:
zastąpienie Fredry Marivaux to niemalże zastąpienie polonistyki romanistyką: wyście-

4

liłbym, wystrzeliłbym, by pokazać złowieszcze konsekwencje śmierci samobójczej, a-
le moi słuchacze powinni mnie kryć przed moimi pracodawcami, zwłaszcza: przed ty-
mi, którzy uważają się za strażników mojego pensum. Gdy już ich uzdrowię, kiedy za-
dziewiczę z powrotem ich ćmorobaczywe przerażenie, zawrócą przeszparko w tempie
błyskawicznej benhuriady po ziemi nie cięższej niż wełna – do polskich gier paraiden-
tycznościowych XIX i XX wieku. Usną spokojni (zaręczam) w gorącym cieniu kolok-
wiów dłuższym niż moja pamięć – w domu wykładowcy i dydaktyka XXI wieku ina-
czej niż w domu pisarza XXI wieku mówi się bowiem o Sznurze tak samo często, jak
o osobach takich, jak: Boccaccio, Aretino, Ghelderode. Justynie, która – wyjałowiona
łajdactwem głęboko uwewnętrznionej eutanazji – umiera od środka, odbieram z dłoni

5

Miazgę Andrzejewskiego, nakazuję czytać Żywoty kurtyzan: wsłuchuję się w jej Echo
Serca tak refleksyjnie, nieomal celebrancko – jakbym wsłuchiwał się w Echo… Serca
Jezusa, nie Echo Serca Radomia, z którego Justyna pochodzi. Skupiony: tak ziarniście,
że słyszałbym skok w wodzie o nadłamanej, niekatapultującej: tyczce, natężony do te-
go stopnia, że mógłbym zrozumieć Rosję – spostrzegam się, że słyszę rozpaczliwe, az-
bestowe dismantling the silence: Justyna w wieku siedemnastu lat urodziła córkę, dała
ją następnie parze, której prajedność (obława augustowska widziana oczami kobiety: z
zewnątrz) rozbiła swoją miłością. Skrętoległej jak pierścionek niewłaściwie zasuszone-
go makaronu (pierścionek małej-damy) – usiłuję wytłumaczyć, czemu powinna czytać
Aretino, ale Justyna szlocha, szlocha przejmująco, nie dając sobie wyrwać Andrzejew-

4

skiego z rąk. Z minuty na minuty tracę cierpliwość – to, że nie jestem „tyką” opalającą
wymiona, nie oznacza, że pozostaję tylko mrówką mozolnie przesuwającą się: po nied-
bałych twarzach. Ilu studentów, których uczyłem, postanowiło popełnić samobójstwa?
Czy zobaczyli w momencie śmierci coś bezprecedensowego: obłok ładowny drzewem
a pozbawiony bicepsów? Justyna widziała coś bardzo prozaicznego: sezonowanie szyn-
ki w rozgrzanej słońcem komorze i w sąsiedzkiej komnacie zimowej – przekładanie jej
niewysezonowanej z okładki Józefa i jego braci – na grzbiet Budenbrooków. Tym właś-  
nie są osławione „czynności Boże”. Z naszej świeckiej perspektywy to wyłącznie „dan-
dyzm teologiczny”. Dla Justyny „czynności Boże” okazały się wszystkim, była gorliwą
katoliczką i dostrzegała w nich anglezowanie nieba: a bankocetle przecięte – mówiłaby,

                *

nie czując żadnej potrzeby,
by czytać – „za Marivaux”.

28.06.2019

Friday, June 14, 2019

Autodafe. Epilog (8)


glissando na temat nieb języka

3

Dlaczego Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki spoczywa martwy w całunie turyńskim roz-
ciągniętym jak stary ściągacz w zabytkowej kurtce karmanioli? Dlaczego: ani jeden
z nas, wiedząc, że w końcu nadeszło tsunami jego mózgu – znając wyjątkową pracę
jego neuronów dzięki tomom takim, jak Nie dam ci siebie w żadnej postaci – nie po-
myślał o dwugraniastym kapeluszu, tak zwanym pierogu – dla neurastenika? Myślę,
że to nieczułość. Opłakujemy dwudziestoczterolatków, którzy ginęli – roz-bujawszy
roz-puentowaną przyczepę (bezwolni w huraganowym zaskoczeniu spadali z siana),
a brak nam łez symonidejskich dla Dyckiego, który bez wątpienia – był Tsunamistą.
To, że trwa sezon prac polowych, nie oznacza, że możemy poświęcić się wyłącznie
morfogenezie osiedli wiejskich w Polsce. Klient o patronie, sołtys o magnacie – nie

2

ma prawa zapomnieć. Mój Boże, jakie to niezręczne: o Tsunamiście takim, jak Dyc-
ki przypomina Mongoł ufnej nawałnicy, Meteor młodej gołoty – taki, jak ja. Jedyne,
do czego się przyczyniłem, to stworzenie Lichenia wśród poematów (Autodafe) oraz
kościoła Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła – w Jastrzębiu Zdroju (Z domami
ludzi). Gdybym miał wyrecytować septennę, prędzej rozniósłbym siekacze w ogrom-
nym, dysmedialnym elektroblasku, niż recytowałbym postfleks: łuną zaręczynowych
diamentów. Dlaczego Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki leży martwy na bramce dwunas-
tozraszaczowej jak ciężki, bezwładny belbas w zbroi strażnika raju? Gdzie ci, którzy
znają hochdeutsch – jeżeli ja zacznę go nekrologować w plattdeutschu, nie stanie się
nawet arcydziełem bauhausu. Jeżeli zaś zostawię nekrologowanie Tkaczyszyna-Dyc-

1

kiego jakiemuś Pierre’owi Norze lub jakimś francuskim historykom pochodzenia ży-
dowskiego, owszem, może i uchronimy się od „chrypek warcholich”: Nowaczyńskie-
go, ale otrzymamy w zagęszczonym, niewokalnym zastępstwie jakieś sugestywne, ji-
dyszowe lieu de mémoire. Chcę Kochanki Norwida, czytanej wers po wersie metodą
close reading, nie – lieu de mémoire. Po to (wcale niemałym kosztem – nie dokapita-
lizowawszy poematu) wprowadziłem do Autodafe wątki i pseudowątki: wielkanocne,
charyzmatyczne, misteryjne. Co do Eugeniusza i jego spokoju po śmierci – rozprosto-
wałem go, obmacałem mu żebra, rozpaczliwie usiłując zwyciężyć: nad „nokautującą”
go przez całe życie krzywicą, obmacałem mu węzły chłonne, szukając chyba wszyst-
kiego – od nieoczywistej neuralgii po limfadenopatię – opanowany jak prezes legen-

2

darnego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” – na deser – obmacałem mu Serce i
nie wyliniałem jak górski kwiat. Powtarzam raz  jeszcze: to, że trwa sezon prac polo-
wych, nie oznacza, że możemy poświęcić się bez wyjątku morfogenezie osiedli wiej-
kich w Polsce. Z drugiej strony – praca w całunie turyńskim: wymaga czegoś więcej:
niż prostych umiejętności stażysty. Chodzi o „dojrzałość: nieprzytomności”: umiejęt-
ność lunatykowania w starym, znoszonym odzieniu po zabagnionej pomroce. W rze-
czy samej – byłoby dzisiaj o niebo łatwiej, gdyby jakieś 2350 lat temu – Arystoteles
w Poetyce poświęcił oddzielne paragrafy metamodelowaniu literatury – szczególnie:
metamodelowaniu stylistycznych bałaganu i galimatiasu. Robert Frost, Charles Sim-
lic, James Merill – na naszym polskim gruncie Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki – byli-

                *

by Janami, Pawłami. Tsu-
nami w Pałacyku Arcybis-
kupim – w Twórczości - -

14.06.2019

Tuesday, June 11, 2019

Autodafe. Epilog (7)


arpeggio na temat piekieł języka

3

Na co mi łzy Symonidesa, skoro przez te 3 lata niechybnie poschły w kotleciarce:
kotleciarka od wielu tygodni nie jest już wilgotna i cokolwiek kiedyś znajdowało
się w niej, zostało zawinięte i osuszone całunem semiotycznym (myślę, że gdyby
Mikołaj Adamczak zjechał tutaj wcześniej z Ogólnopolskich Jesiennych Spotkań
Kameralnych w Żywcu, mielibyśmy jesień w Turynie, Adamczak jednak przenig-
dy nie opuści Żywca, tak jak Proust – Paryża, zostaję więc jedynie ja z moimi nie-
bezpiecznymi dla religii mrzonkami, jakoby w całunie turyńskim spała – niegdyś:
Emanuelle). Wyobrażam sobie mojego studenta na kowadle chmury lewitującego
nade mną jako policentryczne kontinuum, wołającego chrapliwie: „podnieś się na
ręku, dzisiaj dzień Zesłania Ducha Świętego i nie wznoszę się nad Tobą – Szawle

4

Uniwersytetu Warszawskiego – nagi, a niepogodzony z koniecznością seksu, lecz:
ubrany i pogodzony z koniecznością wędrówki”. Wydaje mi się, że zgromadziłem
przez lata bardzo dużo nietypowych przewiąseł i nie umrę pomiędzy zwyczajnymi
strzecharzami, myśląc o depersonalizacji, której nie opanowałem, na skutek czego:
stała się kołowacizną. Bo czy tomik o tytule Dumanie o depersonalizacji musi być
słabszy od tomiku o tytule Nocne odwiedziny? Strzecharz – nawet tak rutynowany
językowo, rutynowany nietypowo jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki – nie przepro-
wadzi monitoringu farm wiatrowych pod kątem umieralności ptaków: nie oznacza
to jednak, że jest upośledzony: to nie jest sytuacja z Promethidiona Norwida: Tka-
czyszyn-Dycki nie jest Norwidowskim szlachcicem, który „widział Apollina i We-

5

nerę” – „a wyprowadzić nie umie komina / W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę”.
Wymieniłem z nim od 2015 roku czterdzieści siedem odręcznych listów i każdy z
nich zniknął w kotleciarce. „Smak truskawkowego szczątka” – mógłbym ująć, pa-
rafrazując Płatonowa: Chrystus jest dla nas: polsko-ukraińskim „smakiem – z trus-
kawkowego szczątka” i nie wyjaśnią go tomiki o tytułach takich, jak Nocne odwie-
dziny (Ukraina jest Turynem Europy Środkowo-Wschodniej: nie potrafię jej zobra-
zować z perspektywy Skałki profesjonalizmu). Wyobrażam sobie wyhartowanego
strzecharza, takiego jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, nagiego i gotowego do sek-
su na kowadle chmury, lewitującego w zawalisku antyperspirantów: nad słomą na-
turalizowanego symbolizmu – moim ciałem. Także z tego powodu: przypuszczam,

4

że pentekostalizacja Autodafe jest nieuchronna – co znaczy (mówiąc prościej) – że
to, co miało skończyć się Proustem lub Conradem, kończy się uzielonoświątkowie-
niem, banalnym uzielonoświątkowieniem – w ogóle nieposzerzonego we własnych
granicach kościoła literatury. Już wiem (lecz wiem to – po czasie), do czego winny
mi były posłużyć – łzy Symonidesa. Bez nich – pentekostalizacja jest tylko sodomi-
zacją. To, co nazywamy zesłaniem Ducha Sodomy – tłumaczą fatalną ekwiwokację
Autodafe interpretatorzy poematu – jest u Samsela figuracją Zesłania Ducha Święte-
go. I wydaje mi się, że to szersze prawo: misteryjność każdego tematu wielkanocne-
go osuwa się w manieryczność tematu pięćdziesiątnicy, także: misteryjność Autoda-
fe. W kwietniu Mikołaj Adamczak wydaje się muzycznym El Greco, ale w czerwcu

               

jest już z dala od Skałki –
w Wólce Symonidejskiej
oblewa: suowo szampa-
nem poupisowni.          
 
9-11.06.2019