arpeggio na temat piekieł języka
3
Na co mi łzy Symonidesa, skoro przez
te 3 lata niechybnie poschły w kotleciarce:
kotleciarka od
wielu tygodni nie jest już wilgotna i cokolwiek kiedyś znajdowało
się w niej, zostało
zawinięte i osuszone całunem semiotycznym (myślę, że gdyby
Mikołaj Adamczak
zjechał tutaj wcześniej z Ogólnopolskich Jesiennych Spotkań
Kameralnych w Żywcu,
mielibyśmy jesień w Turynie, Adamczak jednak przenig-
dy nie opuści Żywca,
tak jak Proust – Paryża, zostaję więc jedynie ja z moimi nie-
bezpiecznymi dla religii
mrzonkami, jakoby w całunie turyńskim spała – niegdyś:
Emanuelle). Wyobrażam
sobie mojego studenta na kowadle chmury lewitującego
nade mną jako
policentryczne kontinuum, wołającego chrapliwie: „podnieś się na
ręku, dzisiaj dzień
Zesłania Ducha Świętego i nie wznoszę się nad Tobą – Szawle
4
Uniwersytetu
Warszawskiego – nagi, a niepogodzony z koniecznością seksu, lecz:
ubrany i pogodzony
z koniecznością wędrówki”. Wydaje mi się, że zgromadziłem
przez lata bardzo
dużo nietypowych przewiąseł i nie umrę pomiędzy zwyczajnymi
strzecharzami,
myśląc o depersonalizacji, której nie opanowałem, na skutek czego:
stała się kołowacizną.
Bo czy tomik o tytule Dumanie o
depersonalizacji musi być
słabszy od tomiku o
tytule Nocne odwiedziny? Strzecharz –
nawet tak rutynowany
językowo,
rutynowany nietypowo jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki – nie przepro-
wadzi monitoringu
farm wiatrowych pod kątem umieralności ptaków: nie oznacza
to jednak, że jest
upośledzony: to nie jest sytuacja z Promethidiona
Norwida: Tka-
czyszyn-Dycki nie
jest Norwidowskim szlachcicem, który „widział Apollina i We-
5
nerę” – „a
wyprowadzić nie umie komina / W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę”.
Wymieniłem z nim od 2015 roku
czterdzieści siedem odręcznych listów i każdy z
nich zniknął w kotleciarce. „Smak
truskawkowego szczątka” – mógłbym ująć, pa-
rafrazując Płatonowa: Chrystus jest
dla nas: polsko-ukraińskim „smakiem – z trus-
kawkowego szczątka” i nie wyjaśnią go
tomiki o tytułach takich, jak Nocne odwie-
dziny (Ukraina
jest Turynem Europy Środkowo-Wschodniej: nie potrafię jej zobra-
zować z perspektywy Skałki
profesjonalizmu). Wyobrażam sobie wyhartowanego
strzecharza, takiego jak Eugeniusz
Tkaczyszyn-Dycki, nagiego i gotowego do sek-
su na kowadle chmury, lewitującego w
zawalisku antyperspirantów: nad słomą na-
turalizowanego symbolizmu – moim
ciałem. Także z tego powodu: przypuszczam,
4
że pentekostalizacja Autodafe jest nieuchronna – co znaczy (mówiąc
prościej) – że
to, co miało skończyć się Proustem
lub Conradem, kończy się uzielonoświątkowie-
niem, banalnym uzielonoświątkowieniem
– w ogóle nieposzerzonego we własnych
granicach kościoła literatury. Już
wiem (lecz wiem to – po czasie), do czego winny
mi były posłużyć – łzy Symonidesa. Bez
nich – pentekostalizacja jest tylko sodomi-
zacją. To, co nazywamy zesłaniem
Ducha Sodomy – tłumaczą fatalną ekwiwokację
Autodafe interpretatorzy
poematu – jest u Samsela figuracją Zesłania Ducha Święte-
go. I wydaje mi się, że to szersze
prawo: misteryjność każdego tematu wielkanocne-
go osuwa się w manieryczność tematu
pięćdziesiątnicy, także: misteryjność Autoda-
fe. W kwietniu
Mikołaj Adamczak wydaje się muzycznym El Greco, ale w czerwcu
*
jest już z dala od Skałki –
w Wólce Symonidejskiej
oblewa: suowo – szampa-
nem poupisowni.
9-11.06.2019
No comments:
Post a Comment