Monday, November 28, 2011

Anadiomene


Andrzejowi Gronczewskiemu

Jestem, Anadiomene. Możesz mnie poświęcić:
najpierw zsunie się głowa, matka moich domów,
potem spłynie obojczyk – zawiązka kokonu.
Deszcz wiele porozdziela, przetoczy, oszczędzi.

Nade wszystko surowość. Ciągłe przesłanianie
ciemnych jasną zasłoną, martwych drzewem życia.
Dziś wierzę w osłonięte, wypełniam przebicia
pokruszoną wikliną, z reszty tworzę znamię.

I choć, Anadiomene, zatrzaśnięto bramę,
wszystko już wyjaśnione. Mówię o nadziei,
która zeszła do siebie, chcąc odnaleźć lament

i znalazła potworność. Nikt się nie ośmieli
nazwać jej opiekunką. Uderza odłamek,
mijasz poranionych – niemal zrozumieli.

28.11.2011r.

Saturday, November 26, 2011

Abiectum (4)


spójrz jak odmieniła mnie
czarna suita. jak między
obrzynek języka a okrawek
podniebienia wsuwa się

nagi wiersz i rozrywa
kantatą policzek. jakiż
donośny ptak – szepczą
z podziwem bogowie

głosem zawiniętym
w szeleszczący całun.
jakiż promieniujący
oddech – dopowiadają

uduszeni w komorach
gazowych. a truchełko
schło

anioł cząstka.
cząstka anioł.

na kuchennym
oknie – śpiewam

resztką sił. krew
spływa z ust do rąk.
z rąk spływa do rzeki.

26.11.2011

Krzysztof Schodowski, "Twórca"

Thursday, November 24, 2011

Abiectum (3)


wszystko przekazałem śmierci
i nawet obcym mówię: krótkie
są moje dni, chwiejne

jest moje serce. tyle niemądrych
baśni, z których przecież mogły
narodzić się elegie.

tak wiele światła schnącego
na gładyszce, które mogło
przedzielić łunę.

w moim kraju wierzono, że chłopcy
bici po twarzy milkną, nim odejdą,
by zasadzić las.

25-26.11.2011

Krzysztof Schodowski, "Bez tytułu"

Thursday, November 17, 2011

I Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej


Niejednokrotnie w swoich utworach pisarka doprowadza do rozbicia figury domu, przy tym: do unicestwienia tego, co Kamieńska określała mianem jej własnej tonacji lirycznej. Sadyzm, wprowadzany w nostalgiczny, kalejdoskopowy pejzaż świata przedstawionego, Karczewska realizuje za pomocą zabiegu trudnego do opisania z perspektywy historycznoliterackiej. Dla potrzeb niniejszego szkicu określę go mianem ataku narracyjnego. Tego rodzaju atak, akt narracyjnej i pisarskiej agresji wobec fabuły utworu, uważny czytelnik autorki napotyka już w prologu Wizerunku otwartego.

W podobnym, choć zwielokrotnionym doświadczeniu uczestniczy on również, zapoznając się z epilogiem Głębokich źródeł, w którym Maria – narrator powieści – ujawnia swoje demiurgiczne skłonności i demaskując kreowaną przez siebie fikcję literacką, doprowadza do ostatecznego kolapsu utwór, który narratywizowała. I oto wskutek ataku narracyjnego dochodzi do przedziwnej sytuacji metanarracyjnej. Do implozji. Głębokie źródła zapadają się w siebie. Książka sama sprowadza na siebie zagładę, gdyż narracja okazuje się autodestrukcją. Maria – narrator powieści Karczewskiej – likwiduje kolejnych bohaterów utworu, jednego po drugim, ujawniając ich fizyczną niesamodzielność.


Pastisz jako działanie narracyjne zawsze konsternuje czytelnika, rozwarstwia struktury świata przedstawionego utworu, tym samym unieważnia logocentryczną zasadę konstrukcji tekstu, tzw. literackość. W powieściach Wandy Karczewskiej, pastiszujących sagi rodzinne, unieważnienie to musi sięgać również podstawowej figury magicznej w literaturze, jaką jest figura domu. Rozbicie obrazu domu wprowadza do formuły sagi rodzinnej silny motyw traumatyczny, w powieściach Karczewskiej ujawniający się w reakcjach, które określiłem mianem ataku narracyjnego. Po zniszczeniu domu niemal natychmiast musi dojść do autodestrukcji narracji. Znamienne jest to, że atak narracyjny, którego w Wizerunku otwartym dokonuje Paweł Męczennik, okazuje się dokładnym odbiciem ataku Marii na narrację w Głębokich źródłach.

Także:

Nie tracić literatury regionów - rozmowa z Karolem Samselem

Monday, November 14, 2011

Zenit


Każdy wciąż to pamięta. Od krwi za cegielnią
do podpalenia fary. Chciał słuchać godzinek
i wszedł do Matki Siewnej, jakby niósł zaczyny
do kwaszenia chlebów. Na wodzie popielnej

ziarno wrośnie w pierś siewcy: tak prorokowali
ci, co wiedzieli wszystko – mędrcy, hierofanci.
Zlał mateczkę benzyną, wysmagał różańcem:
uderzały o werniks czarniutkie korale.

Kruszał na jego oczach jak palone drzazgi
albo litania do krwi kwiecisty, jasny sad.
Bił łomem i rozumiał, że zbite do miazgi

źródło wypuści pędy, że zbieleje krwiak,
a z nim roztopi się śnieg. Powroty, odjazdy.
Dom palił się jak skrzydło.

Bóg spalał się jak ptak.

Wrocław-Warszawa, 8-14.11.2011r.

Friday, November 4, 2011

Kolęda


zmiłuj się ziemio.
oddziel grudę od pryzmy.
oddal zwłoki od ochry.

mój język jest zawiły.
usta: miękki różowy
węzeł, który płuczę

pod wieczór, aby
umacniać zacisk.
mówią: leszczot.

jeśli go zlepisz,
zlepisz kapliczkę
krwią. a zatem

zmiłuj się ziemio,
z której wznosi się
pył – jeśli ma

zrodzić dziecko,
urodzi je choćby
zgięta

pod ciężarem
noża.

4.11.2011